Выбрать главу

— Jak się nazywasz? — zapytałem.

Chłopak zawahał się, zastanawiając się, czy użyć ulicznej ksywki, ale postanowił tego nie robić.

— Vilyem Barichi.

— Wy ją znaleźliście? — Skinął głową i pozostali zrobili to samo. — Opowiedz mi o tym.

— Przyszliśmy tu, bo, no wie pan, i… — Vilyem zaczekał chwilę, ale nie wspomniałem ani słowem o narkotykach. Opuścił wzrok. — Zobaczyliśmy, że pod tym materacem coś jest i ściągnęliśmy go. Były tam…

Pozostała trójka spojrzała na Vilyema, który zawahał się, najwyraźniej pod wpływem przesądnego strachu.

— Wilki? — podpowiedziałem. Popatrzyli na siebie.

— Aha. Kurde, małe, parszywe stado węszyło tu i…

— Pomyśleliśmy sobie…

— Ile czasu minęło od tej chwili? — zapytałem.

Vilyem wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Dwie godziny?

— Był tu ktoś jeszcze?

— Widzieliśmy paru facetów, jakiś czas przedtem.

— Dilerów?

Znowu wzruszył ramionami.

— Była też furgonetka. Podjechała tu po trawie, zatrzymała się i zaraz potem odjechała. Z nikim nie rozmawialiśmy.

— Kiedy przyjechała ta furgonetka?

— Nie wiem.

— Było jeszcze ciemno — zaoferowała się z pomocą jedna z dziewczyn.

— Dobra. Słuchajcie wszyscy. Dostaniecie śniadanie i coś do picia, jeśli chcecie. — Skinąłem na ich strażników. — Rozmawialiśmy z rodzicami?

— Są już w drodze, szefie. Tylko z jej starymi… — wskazał na jedną z dziewczyn — nie możemy się skontaktować.

— Próbujcie dalej. Zawieźcie ich do nas.

Czworo nastolatków popatrzyło na siebie.

— Kurde, no co jest — sprzeciwił się niepewnym głosem chłopak, który nie był Vilyemem. Wiedział, że obowiązujące w jego środowisku zasady żądają, by sprzeciwił się moim poleceniom, ale chciał pojechać z policjantami. Czarna herbata, chleb, wypełnianie papierów, nuda i blask świetlówek, wszystko to bardzo się różniło od ściągania z trupa ciężkiego od wilgoci, nieporęcznego materaca na pogrążonym w mroku podwórku.

* * *

Zjawili się Stepen Shukman i jego asystent, Hamd Hamzinic. Spojrzałem znacząco na zegarek, ale patolog mnie zignorował. Pochylił się, charcząc, nad ciałem, stwierdził zgon i zaczął dyktować spostrzeżenia Hamzinicowi.

— Ile czasu minęło? — zapytałem.

— Około dwunastu godzin — odparł Shukman, naciskając na jedną z kończyn kobiety. Ciało się zakołysało. Zdążyło już zesztywnieć, a ponieważ jego pozycja nie była stabilna, zapewne zaraz po śmierci ofiara leżała na innym podłożu. — Nie zabito jej tutaj.

Nieraz już słyszałem, że jest świetnym patologiem, ale osobiście nigdy nie zauważyłem, by był więcej niż kompetentny.

— Gotowe? — zapytał kobietę z ekipy technicznej. Zrobiła jeszcze dwa różne ujęcia, a potem skinęła głową. Shukman z Hamzinikiem przetoczyli ciało. Wydawało się, że zesztywniała ofiara stawia im opór. Po przewróceniu na plecy wyglądała niedorzecznie, jak ktoś, kto udaje martwego owada. Kołysała się na plecach, unosząc ku górze wykrzywione kończyny. Spoglądała na nas spod uchylonych powiek. Jej twarz zamarła w grymasie wysilonego zdumienia, jakby bez końca dziwiła się samej sobie. Była młoda, a intensywny, rozmazany teraz makijaż nadawał jej twarzy wygląd posiniaczonej. Nie sposób było określić, jak wyglądała za życia, jaką twarz ujrzą oczyma duszy znajomi, gdy usłyszą jej nazwisko. Potem, gdy sztywność minie, może łatwiej będzie to zobaczyć. Przód jej ciała pokrywała krew, ciemna jak ziemia. Błysnęły flesze.

— Hej, witamy przyczynę zgonu — odezwał się Shukman, przemawiając do ran na klatce piersiowej. Lewy policzek przeszywała długa, czerwona szrama, zakrzywiająca się poniżej żuchwy. Całą twarz przecięto wpół. Na długości kilku centymetrów rana była gładka, biegła wzdłuż zarysów ciała jak pociągnięcie pędzlem. Gdy jednak zbiegała na szyję, poniżej rozwartych ust, robiła się paskudnie poszarpana. Kończyła się — albo zaczynała — głęboką dziurą, wyszarpaną w miękkiej tkance za kością. Kobieta kierowała na mnie niewidzące oczy.

— Zróbcie też parę zdjęć bez fleszy — poleciłem.

Podobnie jak kilku innych, odwróciłem wzrok, gdy Shukman zaczął szeptać. Podglądanie go przy podobnych czynnościach wydawało się nieprzyzwoitością. Umundurowani eksperci z ekipy pracującej na miejscu zbrodni — w naszym slangu zwaliśmy ich „mektekami” — przeszukiwali teren we wciąż się poszerzającym kręgu. Zaglądali pod walające się na ziemi odpadki i sprawdzali ślady pozostawione przez pojazdy. Wszędzie stawiali znaczniki i robili zdjęcia.

— No dobra. — Shukman wstał. — Zabierzmy ją stąd.

Dwóch mężczyzn ułożyło ciało na noszach.

— Jezu, zakryjcie ją — odezwałem się. Ktoś wyciągnął koc, nie wiem skąd, i wszyscy ruszyli w stronę samochodu Shukmana.

— Wezmę się do roboty po południu — zapowiedział patolog. — Zajrzysz do mnie?

Pokiwałem niezobowiązująco głową i ruszyłem w stronę Corwi.

— Naustin — zawołałem, ustawiając się tak, by kobieta znalazła się w zasięgu naszej rozmowy. Uniosła wzrok i zbliżyła się nieco.

— Słucham, inspektorze.

— Co o tym sądzisz?

Popił łyk kawy, spoglądając na mnie nerwowo.

— To chyba dziwka — stwierdził. — Tak mi przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka, inspektorze. W tej okolicy, naga, pobita? I… — Wskazał na przesadnie umalowaną twarz. — Dziwka.

— Pobiła się z klientem?

— Ehe, ale… No wiesz, gdyby chodziło tylko o rany na ciele, można by pomyśleć, że może nie zrobiła tego, czego od niej żądał, i wkurzył się albo coś. Ale to. — Znowu dotknął swego policzka z niespokojną miną. — To wygląda inaczej.

— Psychol?

Wzruszył ramionami.

— Niewykluczone. Pociął ją, zabił i wyrzucił ciało. Bezczelny skurczybyk. Guzik go obchodziło, że ją znajdziemy.

— Bezczelny albo głupi.

— Albo bezczelny i głupi.

— Bezczelny, głupi sadysta — skwitowałem. Spojrzał na mnie. „Niewykluczone”. — W porządku — ciągnąłem. — To możliwe. Pogadaj z miejscowymi dziewczynami. Wypytaj mundurowych, którzy znają okolicę. Dowiedz się, czy mieli ostatnio z kimś kłopoty. Zrób jej zdjęcia. Musimy poznać nazwisko Fulany[1] N.N. — oznajmiłem, używając nazwiska rutynowo nadawanego nieznanym kobietom. — Na początek pogadaj z Barichim i jego kolegami. Bądź uprzejmy, Bardo, nie musieli nas zawiadamiać. Mówię poważnie. Weź ze sobą Ramirę. — Ramira Yaszek świetnie umiała zadawać pytania. — Zadzwonisz do mnie po południu? — Gdy oddalił się poza zasięg słuchu, powiedziałem do Corwi: — Jeszcze kilka lat temu zabójstwo ulicznej dziewczyny przyciągnęłoby znacznie mniej policjantów.

— Wiele się zmieniło — odparła. Była niewiele starsza od ofiary.

— Naustin pewnie nie był zachwycony, że wysyłam go na ulicę, ale nie skarżył się, jak zauważyłaś.

— Wiele się zmieniło — powtórzyła.

— Czyżby?

Uniosłem brew, spoglądając na Naustina, i czekałem, co powie Corwi. Pamiętałem, jak się przyczyniła do rozwiązania sprawy zniknięcia Shulbana, która okazała się znacznie bardziej skomplikowana, niż się początkowo spodziewaliśmy.

— No wiesz, nie możemy zapominać o innych możliwościach.

вернуться

1

Fulana (hiszp.) — slangowe określenie oznaczające kobietę o nieznanym imieniu i nazwisku (przyp. red.)