Выбрать главу

Było zimno. Świt jeszcze nie nadszedł. Miałem uniwersalne kluczyki otrzymane od Ashila i choć brakowało mi jego tupetu, włamałem się do ulqomańskiego samochodu. W tej samej chwili Dhatt zadzwonił znowu. Jego głos brzmiał zupełnie inaczej. Słyszałem w nim coś w rodzaju podziwu. Nie potrafiłem określić tego inaczej.

— Myliłem się. Znaleźliśmy go.

— Słucham? Gdzie?

— W Hali Łącznikowej. Strażnicy graniczni to jedyni funkcjonariusze, których nie skierowano na ulice. Mówią, że siedział w hali od wielu godzin. Na pewno poszedł do niej, gdy zaczęła się rozróba. Był tam też wcześniej, razem ze wszystkimi, którzy nie zdążyli przekroczyć granicy przed jej zamknięciem. Słuchaj dalej.

— Co on tam robi?

— Tylko czeka.

— Zatrzymali go?

— Tyad, posłuchaj. Nie mogą go zatrzymać. Wynikł pewien problem.

— Co jest grane?

— Nie… nie sądzą, żeby przebywał w Ul Qomie.

— Przeszedł na drugą stronę? To znaczy, że trzeba pogadać z besźańskim patrolem…

— Nie, posłuchaj. Nie potrafią określić, gdzie on jest.

— Co? Co? Co on robi, do licha?

— On po prostu… po prostu tam stał, tuż za wejściem. Widzieli go wyraźnie, a kiedy ruszyli ku niemu, zaczął się oddalać… ale sposób, w jaki się porusza, ubranie, które ma na sobie… nie potrafią określić, czy jest w Ul Qomie, czy w Besźel.

— Niech sprawdzą, czy przeszedł przez granicę przed jej zamknięciem.

— Tyad, tam panuje pierdolony chaos. Nikt nie śledzi papierów, zapisów w komputerze, czy co tam właściwie mają. Nie wiemy, czy to zrobił.

— Musisz im kazać…

— Tyad, posłuchaj, ledwie mi się udało wycisnąć z nich choć tyle. Boją się jak cholera, że już przez to, że go zobaczyli i powiedzieli mi o tym, popełnili przekroczenie. I, kurwa, nie mylą się, bo wiesz co? To całkiem możliwe. Dzisiejszej nocy Przekroczeniówka jest wszędzie, ogłoszono pierdoloną blokadę, Tyad. W takiej chwili nikt nie chce ryzykować przekroczenia. Nie dostaniesz więcej informacji, chyba że Bowden przeniesie się w miejsce znajdujące się jednoznacznie w Ul Qomie.

— A gdzie jest teraz?

— Skąd mam wiedzieć? Nie chcą ryzykować patrzenia na niego. Powiedzieli tylko, że zaczął chodzić. Tylko chodzić, ale w taki sposób, że nikt nie wie, w którym mieście się znajduje.

— Nikt go nie zatrzymuje?

— Nawet nie wiedzą, czy mogą go zobaczyć. On nie przekroczył, po prostu… nie wiedzą. — Przerwał na chwilę. — Tyad?

— Jezu, oczywiście. Czeka, aż ktoś go zauważy.

Skierowałem samochód w stronę odległej o kilka kilometrów Hali Łącznikowej.

— Słucham? Co jest, Tyad?

— Tego właśnie chce. Sam to powiedziałeś, Dhatt. Nie może przejść granicy, bo zatrzymają go strażnicy miasta, w którym przebywa. To znaczy którego?

Przez chwilę znowu panowała cisza.

— Niech mnie chuj — warknął Dhatt.

W tym stanie niepewności nikt nie zatrzyma Bowdena. Nikt się nie odważy.

— Gdzie jesteś? Daleko od Hali Łącznikowej?

— Mogę tam dotrzeć za dziesięć minut, ale…

Ale on również nie zatrzyma Bowdena. Choć Dhatt był wściekły, nie zaryzykuje przekroczenia, zauważając człowieka, który mógł nie przebywać w jego mieście. Chciałem mu powiedzieć, żeby się tym nie przejmował, miałem ochotę go błagać, ale czy rzeczywiście mogłem go zapewnić, że się myli? Nie miałem pewności, że nikt go nie obserwuje i nie ma niebezpieczeństwa.

— A czy militsya go aresztuje, jeśli zapewnisz, że na sto procent jest w Ul Qomie?

— Pewnie, ale jak mają go śledzić, jeśli nie mogą zaryzykować zobaczenia go?

— Idź tam. Dhatt, proszę. Posłuchaj. Nic cię nie powstrzymuje przed wybraniem się na spacer, tak? Pójdź do Hali Łącznikowej i pokręć się tam, a jeśli ktoś w pobliżu zdradzi się w jakiś sposób, że przebywa w Ul Qomie, będziesz mógł go aresztować. Tak? — Nie musiał niczego przyznawać, nawet przed sobą. O ile nie wejdzie w żadne interakcje z Bowdenem, dopóki jego sytuacja pozostanie niejasna, będzie mógł wszystkiemu zaprzeczyć. — Dhatt, proszę.

— W porządku. Ale posłuchaj, jeśli pójdę na pierdolony spacer, i ktoś, kto będzie blisko, być może grostopicznie, nie przejdzie jednoznacznie do Ul Qomy, nie będę mógł go aresztować.

— Chwileczkę. Masz rację. — Nie mogłem go prosić, by zaryzykował przekroczenie. Istniała możliwość, że Bowden przeszedł przez granicę i przebywał teraz w Besźel, a w takim przypadku Dhatt był bezsilny. — Dobra. Idź na ten spacer. Zawiadom mnie, jak już będziesz w Hali Łącznikowej. Muszę wykonać jeszcze jeden telefon.

Rozłączyłem się i zadzwoniłem pod kolejny numer. Tym razem również nie korzystałem z kodu, mimo że łączyłem się z innym krajem. Pomimo wczesnej pory telefon odebrano niemal natychmiast, a głos, który usłyszałem, był w pełni przytomny.

— Cześć, Corwi.

— Szef? Jezu, gdzie jesteś? Co się dzieje? Wszystko z tobą w porządku? Co się dzieje?

— Corwi, wszystko ci opowiem, ale w tej chwili to niemożliwe. Chcę, żebyś szybko ruszyła w drogę, nie zadając żadnych pytań, i robiła dokładnie to, co ci powiem. Potrzebuję cię w Hali Łącznikowej.

* * *

Zerknąłem na zegarek, a potem spojrzałem na niebo. Poranek nie śpieszył się z przyjściem. Dhatt i Corwi zmierzali już do granicy, każde w swoim mieście. To Dhatt zadzwonił pierwszy.

— Jestem na miejscu, Borlú.

— Widzisz go? Znalazłeś go? Gdzie on jest? — Cisza. — No dobra, Dhatt, posłuchaj. — Nie chciał zobaczyć kogoś, kto mógł nie przebywać w Ul Qomie, ale nie dzwoniłby do mnie, gdyby nie miał powodu nawiązywać kontaktu. — Gdzie jesteś?

— Na rogu Illya i Suhash.

— Jezu, chciałbym wiedzieć, jak urządzić telekonferencję na tym ustrojstwie. Wiem już, jak sobie poradzić z rozmową oczekującą, więc bądź pod cholernym telefonem. — Połączyłem się z Besźel. — Corwi? Posłuchaj. — Musiałem się zatrzymać przy krawężniku i porównać plan Ul Qomy ukryty w schowku z moją wiedzą o Besźel. Większa część starówek tworzyła przeplot. — Corwi, chcę, żebyś pojechała na róg ByulaStrász i… i WarszaStrász. Widziałaś zdjęcia Bowdena, tak?

— Ehe…

— Wiem, wiem. — Ruszyłem. — Jeśli nie jesteś pewna, że przebywa w Besźel, nie możesz do dotknąć. Jak już mówiłem, proszę cię tylko o to, byś się wybrała na spacer. Jeśli okaże się, że ktoś jest w Besźel, będziesz mogła go aresztować. Zawiadom mnie, gdzie jesteś, dobra? I uważaj.

— Na co, szefie?

To było celne pytanie. Nie wydawało się prawdopodobne, by Bowden zaatakował Dhatta albo Corwi. Gdyby to uczynił, stałby się przestępcą w jednym z miast. A gdyby zaatakował oboje, byłoby to przekroczenie. O dziwo, do tej pory go nie popełnił. Poruszał się, zachowując równowagę między miastami. Pieszy Schrödingera.

— Gdzie jesteś, Dhatt?

— W połowie długości ulicy Teipei.

— Ta ulica dzieli grostopicznie miejsce z MirandiStrasz w Besźel. Zawiadomiłem Corwi, dokąd powinna się udać. — Wkrótce będę na miejscu.