Выбрать главу

Z jego głową do tej pory nie wszystko jest w porządku. Uwielbia prawdziwych Niemców, jest przekonany, że ma do nich nosa, śmiertelnie boi się Chińczyków, Arabów i Murzynów, nie rozumie i nie potrafi wyjaśnić ich obecności tutaj, a najbardziej czci i szanuje pana Heigera. A wzięło się to stąd, że podczas jednej ze swoich pierwszych wizyt u Hofistattera, w czasie gdy Otto napełniał koszyki, olśniewający Fritz krótko, po żołniersku pozalecał się do jasnowłosej Elzy, chorej z braku perspektyw na przyzwoite małżeństwo. Od tamtej pory w duszy łysego wariata Hoffstattera zakiełkowała szalona nadzieja, że ten wspaniały Aryjczyk, oparcie Fuhrera i postrach Żydów, wywiedzie w końcu nieszczęsną rodzinę Hoffstatterów z odmętów na spokojne wody.

— …Fritzowi to wszystko jedno — skarżył się Otto, co chwila przekładając z ręki do ręki ciężki koszyk. — Bywa u Hoffstattera i raz, dwa razy w miesiącu, gdy nie ma już nic do żarcia, poobściskuje tę gęś i tyle… A ja tutaj co tydzień przychodzę, dwa, trzy razy w tygodniu… Bo przecież Hoffstatter, głupi bo głupi, ale człowiek interesu, wiesz, jakie on ma układy z farmerami — towar prima sort i niedrogo… W końcu nie wytrzymałem! Wieczne przywiązanie Fritza do Elzy mu przyrzekłem, nieunikniony koniec międzynarodowego żydostwa obiecałem. Niechybną pielgrzymkę wojsk wielkiego reichu do jego warzywniaka… Sam się już zaplątałem i jego też chyba doprowadziłem do zupełnego obłędu. I teraz gryzie mnie sumienie: starego wariata doprowadziłem do kompletnego szaleństwa. O, dzisiaj mnie na przykład pyta: co oznaczają te pawiany? A ja bez namysłu: desant, mówię, aryjski podstęp. Nie uwierzysz — objął mnie i przyssał się jak do butelki…

— A Elza? — zainteresował się Andrzej. — Chyba ona jest normalna?

Otto zalał się purpurowym rumieńcem i zastrzygł uszami.

— Elza… — odchrząknął. — Tutaj też haruję jak wół. Jej tam wszystko jedno: Fritz, Otto, Iwan, Abram… Dziewczyna ma trzydzieści lat, a ojciec dopuszcza do niej tylko Fritza i mnie.

— Ale z was świnie — powiedział szczerze Andrzej.

— Co ja poradzę! — zgodził się smętnie Otto. — Najgorsze, że zupełnie nie wiem, jak my się z tej historii wypłaczemy. Mięczak ze mnie, bez charakteru.

Zamilkli i do samego domu Otto tylko sapał, przekładając koszyk z ręki do ręki. Na górę nie wszedł.

— Zanieś to i zagotuj wodę w dużym garnku — powiedział. — A mnie daj pieniądze, skoczę do sklepu, może jakieś konserwy dostanę. — Zawahał się, odwrócił wzrok. — I tego… Fritzowi ani słowa. On by ze mnie duszę wytrząsnął. Wiesz, jaki on jest, lubi, żeby wszystko było cacy. A zresztą kto nie lubi?

Rozstali się i Andrzej sam zatargał koszyki po kuchennych schodach. Kobiałka była tak ciężka, jakby Hoffstatter naładował do niej ołowianych pocisków. Taak, myślał ze złością Andrzej. I jaki tu może być Eksperyment, jeśli się takie rzeczy wyprawiają. Dużo się naeksperymentujesz z takim Ottonem i z takim Fritzem. A to łajzy — ani honoru, ani sumienia. A skądby? Wermacht. Hitlerjugend. Kanalie. O nie, z Fritzem to ja już sam pogadam! Nie można tego tak zostawić — ten typ gnije moralnie. A przecież mógłby być z niego porządny człowiek! Powinien być! Było nie było, życie mi wtedy uratował. Wbiliby mi bagnet pod łopatkę i tyle. Wszyscy się ześwinili, wszyscy podnieśli ręce do góry i tylko jeden Fritz… Nie, jest w porządku! Trzeba o niego walczyć…

Pośliznął się na śladach małpiej działalności, zaklął i zaczął patrzeć pod nogi.

Gdy znalazł się w kuchni, zrozumiał, że w mieszkaniu wszystko uległo zmianie. W stołowym huczał i chrypiał patefon. Słychać było brzęk naczyń. Szurały nogi tańczących. Zagłuszając te wszystkie dźwięki, rozlegał się znajomy basowy głos Jurija Konstantynowi—; cza: „Co do ekonomii i socjologii, bracie, to sobie odpuść. Poradzimy sobie i bez nich. Ale wolność, bracie, to już inna rozmowa. Za wolność i grzbiet można złamać…”

Na gazie w wielkim garnku bulgotała woda, na stole leżał przygotowany, naostrzony nóż, a z piekarnika upojnie pachniało pieczonym mięsem. W kącie stały, opierając się o siebie, dwa wielkie worki, a na nich leżał wytłuszczony, przepalony waciak, znajomy bat i jakieś narzędzia. Cekaem też tu stał — złożony, gotowy do użytku, i z płaskim, oksydowanym magazynkiem, sterczącym z zamka. Pod stołem oleiście błyszczała flacha, oblepiona słomą i łuskami kukurydzy.

Andrzej rzucił kobiałkę i koszyk.

— Hej, nieroby! — krzyknął. — Woda się gotuje!

Bas Dawydowa umilkł. W drzwiach pojawiła się Selma — zaczerwieniona, z błyszczącymi oczami. Za jej plecami sterczał Fritz. Najwidoczniej właśnie tańczyli i Aryjczyk nie miał zamiaru zdejmować czerwonych łap z talii dziewczyny.

— Pozdrowienia od Hoffstattera! — zawołał Andrzej. — Elza się martwi, że nie przychodzisz… Dzieciak niedługo skończy miesiąc!

— Głupie dowcipy! — powiedział Fritz ze wstrętem, ale łapy zabrał. — Gdzie Otto?

— Woda naprawdę się gotuje! — zdziwiła się Selma. — I co z nią teraz zrobimy?

— Bierz nóż — polecił Andrzej — i zacznij obierać ziemniaki. Ty, Fritz, zdaje się, bardzo lubisz sałatkę ziemniaczaną, więc bierz siei do roboty, a ja pójdę czynić honory domu.

Ruszył w stronę stołowego, ale w drzwiach dopadł go Izia Katzman. Na jego twarzy malował się zachwyt.

— Posłuchaj! — zaszeptał, chichocząc i plując. — Skąd wziąłeś! takiego wspaniałego typa? Okazuje się, że tam u nich, na farmach jest prawdziwy Dziki Zachód! Amerykańska swoboda!

— Rosyjska swoboda nie jest gorsza od amerykańskiej — przypomniał wrogo Andrzej.

— Tak, tak! — wykrzyknął Izia. — „Kiedy żydowskie kozactwo powstało, w Birobidżanie przewrót by[3]ł, przewrót był, a kto by zechciał zająć nasz Berdyczów, temu skopiemy tyłek ile sił!”…

— Przestań — powiedział ostro Andrzej. — Nie lubię tego. Fritz, oddaję pod twoją komendę Selmę i Katzmana, działajcie, tylko szybko, żreć się chce… I nie wrzeszczcie tutaj — Otto będzie pukał, pobiegł po konserwy.

Przywróciwszy w ten sposób poprzedni stan rzeczy, poszedł do stołowego. Tam przede wszystkim uścisnął dłoń Jurija Konstantynowicza. Jurij Konstantynowicz, tak samo jak przedtem czerwony na twarzy i przesiąknięty różnymi zapachami, stał na środku pokoju, nogi w ciężkich buciorach rozstawił, dłonie wsunął za żołnierski pas. Oczy miał wesołe i lekko szalone — takie oczy Andrzej często widywał u różnych narwańców, którzy lubili ciężko pracować, dużo wypić i niczego się nie bali.

вернуться

3

Birobidżan — stolica planowanej przez Stalina republiki żydowskiej (przyp. tłum.).