Выбрать главу

— No dobrze, czekaj no… — wybełkotał zagubiony Andrzej. — , Ale przecież nie olali! — ożywił się. — Skoro ciągle biorą nowych ludzi, to znaczy, że tego nie rzucili, nie zrezygnowali! Po prostu j zadanie jest bardzo trudne. — Nagle przyszła mu do głowy nowa myśl i ożywił się jeszcze bardziej. — A zresztą skąd możesz wiedzieć, jaką oni mają skalę czasu? Może nasz rok to dla nich sekunda?…

— Nie wiem — wzruszył ramionami Izia. — Po prostu próbuję ci wytłumaczyć, na jakim świecie żyjesz, to wszystko.

— Dobrze! — przerwał mu zdecydowanie wujek Jura. — Dosyć przelewania z pustego w próżne!… Hej, ty!… Jak ci tam… Otto! Zostaw dziewuchę i przynieś nam… Nie, on jest zupełnie zalany. Jeszcze mi butelkę rozbije, już lepiej sam pójdę…

Zszedł z taboretu, wziął ze stołu pusty dzban i poszedł do kuchni. Selma padła na swoje miejsce, znowu zadarła nogi nad głowę i kapryśnie trąciła Andrzeja w ramię.

— Długo jeszcze będziecie gadać o tych głupotach? Co za nuda. Eksperyment i Eksperyment… Daj zapalić!

Andrzej dał jej papierosa. Nagle przerwana rozmowa pozostawiła w nim jakiś nieprzyjemny osad — coś było nie dopowiedziane, coś zostało nie tak zrozumiane, nie pozwolili mu wyjaśnić, nie było jedności… I Kensi siedzi jakiś taki smutny, a jemu to się rzadko zdarza… Za dużo myślimy o sobie! Eksperyment Eksperymentem, a każdy forsuje swoje stanowisko, trzyma się swojej pozycji, chociaż trzeba razem, razem!…

W tym momencie wujek Jura postawił na stole nową porcję i Andrzej machnął na wszystko ręką. Wypili po szklance, zakąsili, Izia opowiedział dowcip — zarechotali. Wujek Jura też opowiedział dowcip, strasznie nieprzyzwoity, ale bardzo śmieszny. Nawet Wan się śmiał, a Selma nie mogła przestać chichotać.

— Do dzbanka… — zachłystywała się, wycierając oczy dłońmi. — Do dzbanka nie włazi!…

— Andrzej walnął pięścią w stół i zaśpiewał ulubioną piosenkę mamy:

A chto pje, tomu nalywajte, A chto ne pje, tomu ne dawajte, A my budem pyty, taj Boga chwalyty, I za nas, i za was, i za neńku stareńku Szczo wywczyła nas goriłoczku pyt' pomaleńku…

Śpiewali, jak kto umiał, a potem Fritz wściekle wytrzeszczył oczy i razem z Ottonem zaryczeli jakąś nieznaną, ale piękną pieśń o drżących kościach starego świata — wspaniałą pieśń bojową. Patrząc, jak Andrzej z zapałem stara się im wtórować, Izia Katzman chichotał i bulgotał, i zacierał ręce. Wtedy wujek Jura, wpatrując się swoimi hultajskimi jasnymi oczami w gołe uda Selmy, zaryczał niedźwiedzim głosem:

A wy po wsi chodzicie, Gracie i śpiewacie, Serce moje niepokoicie, I spać nie dajecie…

Sukces był pełen, więc wujek Jura śpiewał dalej:

A wy, dziewki, same wiecie, Czym wy przyciągacie, Obiecujecie, nie dajecie, I okłamujecie…

Selma zdjęła nogi z oparcia, odepchnęła Fritza i odezwała się obrażona:

— Nic wam nie obiecuję, potrzebni mi jesteście…

— Przecież ja tako ogólnie… — powiedział zakłopotany wujek Jura. — To taka piosenka. Ty mi też nie jesteś potrzebna…

Żeby zatuszować ten incydent, wypili jeszcze po szklance. Andrzejowi zakręciło się w głowie. Niejasno zdawał sobie sprawę, że majstruje przy patefonie i że zaraz go upuści. Patefon rzeczywiście upadł na podłogę, ale nic mu się nie stało, wręcz przeciwnie, zaczął jakby grać głośniej. Potem Andrzej tańczył z Selmą. Jej talia była ciepła i miękka, a piersi nieoczekiwanie twarde i duże. To była cholernie przyjemna niespodzianka: odnaleźć coś tak pięknie uformowanego pod tymi bezkształtnymi fałdami gryzącej wełny. Tańczyli, Andrzej trzymał ręce na jej talii, a ona ujęła jego twarz w dłonie i powiedziała, że jest miłym chłopcem i że bardzo jej się podoba, a on, z wdzięczności powiedział jej, że ją kocha i że zawsze ją kochał, i że teraz już jej nie pozwoli odejść…

— Jakoś się zaczęło chłodzić, może pora golnąć sobie… Wujek Jura walił pięścią w stół, obejmował zupełnie już zmarkotniałego Wana, wreszcie, zgodnie z rosyjskim zwyczajem, trzy razy mocno go ucałował.

Potem Andrzej znalazł się na środku pokoju, a Selma znowu siedziała przy stole, rzucała w oklapniętego Wana kulkami chleba i nazywała go Mao Tse-tungiem. Andrzejowi przyszło do głowy, żeby zaśpiewać „Moskwa — Pekin”, więc od razu, z niezwykłym zapałem i wigorem, wykonał tę piękną pieśń. Później okazało się, że naprzeciwko niego stoi Izia Katzman, obaj wytrzeszczają oczy, zniżają głosy aż do złowieszczego szeptu, wyciągają palce wskazujące i powtarzają:

— S-słuchają nas!… S-słuchają nas-s!…

Wreszcie znaleźli się z Izią w jednym fotelu, przed nimi na stole, majtając nogami, siedział Kensi i Andrzej tłumaczył mu zapalczywie, że on może robić wszystko, że tutaj każda praca daje mu szczególną satysfakcję, i że on świetnie się czuje, pracując jako śmieciarz.

— Jestem śmiecia… rzem! — mówił z trudem. — Śmiecia… śmie-ciarzem!

Izia, plując mu w ucho, w kółko powtarzał nieprzyjemnej i obraźliwe rzeczy: że niby on, Andrzej, tak naprawdę czuje lubieżne poniżenie, że jest śmieciarzem (tak, jestem śmiecia… rzem!), że: on, taki mądry, oczytany, zdolny, mógłby robić coś znacznie lepszego, a jednak cierpliwie i z godnością, nie tak jak inni, dźwiga swój ciężki krzyż… Potem pojawiła się Selma i od razu go pocieszyła. Była miękka i czuła, robiła wszystko co chciał, nie sprzeciwiała się, i w końcu poczuł, że zapada w słodką, pustoszącą przepaść. Gdy się z niej wydostał, wargi miał suche i spuchnięte, a na jego łóżku spała Selma. Ojcowskim ruchem poprawił dziewczynie spódnicę, przykrył ją kołdrą, doprowadził do porządku swoją garderobę i, starając się iść prosto, znowu udał się do stołowego, potykając się po drodze o wyciągnięte nogi nieszczęśliwego Ottona, który spał na krześle w wyjątkowo niewygodnej pozycji człowieka zabitego strzałem w kark.

Na stole stała teraz już tylko flacha, a wszyscy uczestnicy zabawy podpierali rozczochrane głowy i półgłosem śpiewali: „Tam w głuchym stepie zamarzał woźnica…” Z jasnych aryjskich oczu Fritza kapały wielkie łzy. Andrzej właśnie miał przyłączyć się do chóru, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzył. Jakaś okutana w chustę kobieta w halce i butach na gołych nogach zapytała, czy jest tutaj stróż. Andrzej obudził Wana szturchańcami, wyjaśnił mu, gdzie jest i czego od niego chcą. Wan uważnie go wysłuchał, powiedział: „Dziękuję, Andrzeju” i wyszedł szurając nogami. Pozostali dośpiewali „Woźnicę” i wujek Jura zaproponował, żeby wypić „coby w domu awantur nie było”, ale okazało się, że Fritz śpi, a zatem nie może się z nim trącić.

— Koniec — powiedział wujek Jura. — Znaczy się, to będzie ostatni…

Ale zanim wypili tego ostatniego, Izia Katzman, nagle dziwnie poważny, zaśpiewał solo jeszcze jedną piosenkę, którą Andrzej nie do końca pojmował, a wujek Jura chyba rozumiał doskonale. Był w niej refren „Ave Maria!” i niesamowita, jakby z innej planety, zwrotka: