— Oczywiście, oczywiście — powiedział Saari, pochylając się z gotowością i jakimś kobiecym ruchem przytrzymując rozchylające się na piersiach palto.
— Zeznał pan, że pańska znajoma, Ella Stremberg, na pana oczach weszła ósmego września o godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści do tak zwanego Czerwonego Budynku, który znajdował się wtedy na ulicy Papug, w przejściu między sklepem spożywczym numer sto piętnaście a apteką Sztrema. Potwierdza pan to?
— Tak, tak, potwierdzam. Dokładnie tak było. Tylko data… Dokładnej daty nie pamiętam, miesiąc już minął…
— Nieważne. Wtedy pan pamiętał i z innymi zeznaniami to się pokrywa… Mam do pana prośbę: niech pan jeszcze raz szczegółowo opisze ten tak zwany Czerwony Budynek…
Saari przychylił głowę na bok i zastanowił się.
— Znaczy się, tak — zaczął — Dwa piętra. Ze starej cegły, ciemnoczerwony, jak koszary, rozumie pan? Okna, wie pan, takie wąskie, wysokie. Na najniższym piętrze wszystkie zamazane kredą i, pamiętam jak dziś, nie oświetlone… — Znowu się zastanowił. — Wie pan, o ile pamiętani, nie było tam w ogóle ani jednego oświetlonego okna. No i… wejście. Kamienne schodki, dwa, może trzy… Takie ciężkie drzwi… miedziana klamka, starodawna, kuta. Ella chwyciła za tę klamkę i z takim, wie pan, wysiłkiem pociągnęła drzwi do siebie… Numeru domu nie zauważyłem, nie pamiętam, czy był tam jakiś numer… Jednym słowem, wyglądał jak stary państwowy budynek, gdzieś tak z końca zeszłego wieku.
— Tak — powiedział Andrzej. — Proszę mi powiedzieć, często pan bywał na tej ulicy Papug?
— Wtedy poszedłem tam po raz pierwszy. I właściwie ostatni. Mieszkam dość daleko, nie chodzę w tamte okolice, a wtedy jakoś tak wyszło, że zdecydowałem się odprowadzić Ellę. Robiliśmy akurat imprezę, ja ją… mmm… no, trochę ją podrywałem i poszedłem odprowadzić. Bardzo nam się miło po drodze rozmawiało, a potem ona nagle powiedziała: „Czas się rozstać”. Pocałowała mnie w policzek i zanim się spostrzegłem, weszła do tego domu. Szczerze mówiąc, pomyślałem wtedy, że ona tam mieszka…
— Rozumiem — powiedział Andrzej. — Na tej imprezie zapewne pan pił?
Saari, strapiony, uderzył dłońmi w kolana.
— Nie, panie śledczy — odpowiedział. — Ani kropelki. Nie wolno mi pić, lekarz zabronił.
Andrzej pokiwał ze współczuciem głową.
— A nie pamięta pan przypadkiem, czy ten budynek miał komin;
— Tak, pamiętam. Muszę panu powiedzieć, że widok tego budynku tak działa na wyobraźnię, że do tej pory stoi mi przed oczami; Dach był z dachówki, a na nim trzy wysokie kominy. Z jednego, pamiętam, szedł dym. Pomyślałem wtedy, że mimo wszystko dużo jeszcze domów z piecami…
To był właściwy moment. Andrzej ostrożnie położył ołówek protokołach, pochylił się lekko, znacząco zmrużył oczy i zaczął badawczo wpatrywać w Ejno Saariego, saksofonistę.
— W pańskich zeznaniach są pewne sprzeczności. Po pierwi jak dowiodła ekspertyza, znajdując się na ulicy Papug nie mó pan absolutnie widzieć ani dachu, ani kominów dwupiętrowego b dynku.
Ejno Saariemu, zaplątanemu we własnych kłamstwach saksofoniście, opadła szczęka i rozbiegły się oczy.
— Dalej. W śledztwie ustalono, że nocą ulica Papug nie jest w ogóle oświetlona. Dlatego nie mogę absolutnie pojąć, jak w przeniknionych ciemnościach, trzysta metrów od najbliższej latarni, udało się panu zobaczyć taką masę szczegółów: kolor budynku, starą cegłę, miedzianą klamkę, kształt okien i wreszcie idący z komina dym. Chciałbym wiedzieć, jak pan to wyjaśni.
Przez jakiś czas Ejno Saari w milczeniu otwierał i zamykał usta. Potem spazmatycznie przełknął ślinę i wykrztusił:
— Nic nie rozumiem… Zupełnie mnie pan skołował. Nigdy mi do głowy nie przyszło…
Andrzej milczał wyczekująco.
— Rzeczywiście, jak mogłem o tym wcześniej nie pomyśleć.. Przecież na tej ulicy Papug było zupełnie ciemno! Co tam dom; chodnika pod nogami nie było widać… I dach… Przecież stali przed samym wejściem. Ale doskonale pamiętam i dach, i cegłę, i dym z komina — taki biały dymek, jakby oświetlony księżycem…
— Tak, to dziwne — powiedział Andrzej drewnianym głosem.
— I klamka… Taka miedziana, wygładzona wieloma dotknięćiami… wymyślne połączenie kwiatów i liści… Mógłbym to od razu narysować, gdybym tylko umiał… A jednocześnie panowały absolutne ciemności, nie widziałem nawet twarzy Elli, po głosie tylko poznałem, że się uśmiecha, gdy…
W rozszerzonych oczach Ejno Saariego pojawiła się jakaś no myśl. Przycisnął ręce do piersi.
— Panie śledczy! — zawołał rozpaczliwie. — Mam teraz w głowie mętlik, ale doskonale rozumiem, że zeznaję przeciwko sobie, budzę w panu podejrzenia. Ale jestem uczciwym człowiekiem, moi rodzice byli bardzo porządnymi, religijnymi ludźmi… Wszystko, co panu teraz mówię, to najprawdziwsza prawda! Tak właśnie było. Po prostu wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Panowały egipskie ciemności, stałem tuż pod domem, a jednocześnie pamiętani każdą cegiełkę, a dach pokryty dachówkami widzę tak, jakby był obok mnie… i trzy kominy… I dymek.
— Hmm… — Andrzej zabębnił palcami po stole. — A może pan tego nie widział? Może ktoś panu o rym opowiadał?… Czy przed wypadkiem pani Stremberg słyszał pan o Czerwonym Budynku?
Oczy Ejno Saariego znowu się rozbiegły.
— N-n-n… nie przypominam sobie… — bąknął. — Później, tak. Gdy Ella zginęła, gdy byłem na policji… gdy już rozpoczęto poszukiwania.. wtedy dużo się o tym mówiło. Ale wcześniej… Panie śledczy! — oświadczył uroczyście. — Nie mogę przysiąc, że przed zaginięciem Elli nic nie słyszałem o Czerwonym Budynku, ale przysięgnę, że nic takiego nie pamiętam.
Andrzej wziął długopis i zaczął pisać protokół. Jednocześnie mówił, monotonnym, służbistym głosem, który z założenia miał wywołać w przesłuchiwanym przygnębienie i poczucie niemożności uniknięcia losu, napędzanego działającą bez zarzutu machiną prawa.
— Sam pan powinien rozumieć, panie Saari, że śledztwu nie mogą wystarczyć pańskie zeznania. Ella Stremberg zaginęła bez śladu, a ostatnim człowiekiem, który ją widział, jest pan, panie Saari. Czerwonego Budynku, który pan tak szczegółowo opisał, na ulicy Papug nie ma. Opis tegoż budynku, przytoczony przez pana, jest nieprawdopodobny, jako że przeczy podstawowym prawom fizyki. A wreszcie, jak wiadomo, Ella Stremberg mieszkała w zupełnie innej dzielnicy, dość daleko od ulicy Papug. Samo w sobie nie jest to dowodem przeciwko panu, ale wywołuje dodatkowe podejrzenia. Jestem zmuszony zatrzymać pana aż do wyjaśnienia pewnych okoliczności… Proszę przeczytać i podpisać protokół.
Ejno Saari bez słowa podszedł do stołu i nie czytając, podpisał każdą kartkę protokołu. Ołówek drżał mu w palcach, wąski podbródek obwisł i trząsł się. Potem Ejno Saari, szurając nogami, usiadł z powrotem na taborecie, zacisnął ręce i rzekł:
— Chciałbym jeszcze raz podkreślić, panie śledczy, że składając zeznania… — głos mu się rwał, znowu przełknął ślinę. — Składając zeznania zdawałem sobie sprawą, że działam na własną szkodą. Mogłem przecież coś zmyślić, skłamać… Mogłem w ogóle nie brać udziału w poszukiwaniach… nikt przecież nie wiedział, że poszedłem odprowadzić Ellę…
— To pańskie oświadczenie — powiedział Andrzej obojętnie — już faktycznie zostało zaprotokołowane. Jeśli nie jest pan winny, nic panu nie grozi. Zaraz pana zaprowadzą do aresztu. Proszę, oto papier i ołówek. Może pan pomóc śledztwu i sobie samemu, jeśli szczegółowo napisze pan, kto, kiedy i w jakich okolicznościach rozmawiał z panem o Czerwonym Budynku. Nieważne czy przed zaginięciem Elli Stremberg, czy po. Jak najbardziej szczegółowo: kto — imię, adres; kiedy — dokładna data, godzina; w jakich okolicznościach — gdzie, dlaczego w jakim celu, jak. Rozumie mnie pan?