Выбрать главу

— Nikt sienie spodziewał… — powtórzył z goryczą Andrzej. Zdjął płaszcz i rzucił go na zakurzoną kanapę. — Gdyby słońce się nie wyłączyło, nie doszłoby do tego wszystkiego…

— Eksperyment wyrwał się spod kontroli — wymamrotał Nauczyciel, odwracając się.

— Wyrwał się spod kontroli… — znowu powtórzył Andrzej. — Nigdy bym nie przypuścił, że Eksperyment może wyrwać się spod kontroli.

Nauczyciel spojrzał na niego spode łba.

— Noo… W pewnym sensie masz racją. Można na to spojrzeć również w ten sposób. Eksperyment, który wyrwał się spod kontroli, to, mimo wszystko, ciągle Eksperyment. Możliwe, że trzeba będzie zmienić pewne rzeczy… zrobić poprawki. Tak że w przyszłości — w przyszłości! — te egipskie ciemności będą uważane za nieodłączną, programową część Eksperymentu.

— W przyszłości… — powtórzył jeszcze raz Andrzej. Poczuł głuchą złość. — A co my mamy teraz robić? Ratować się?

— Tak, ratować się. I ratować innych.

— Kogo?

— Wszystkich, których można uratować. Wszystko, co jeszcze można uratować. Przecież nie może tak być, żeby nie było kogo i czego ratować!

— My się będziemy ratować, a Fritz Heiger będzie kontynuował Eksperyment?

— Eksperyment nie przestał być Eksperymentem — zaoponował Nauczyciel.

— No tak — pokiwał głową Andrzej. — Od pawianów do Fritza Heigera.

— Tak. Do Fritza Heigera, poprzez Fritza Heigera i pomimo Fritza Heigera. Przecież nie strzelimy sobie z jego powodu w łeb! Eksperyment musi iść dalej… W końcu życie też płynie dalej, bez względu na jakiegoś tam Fritza Heigera. Jeśli Eksperyment cię rozczarował, to pomyśl o walce za życie…

— O walce za wegetację— uśmiechnął się krzywo Andrzej. — Jakie teraz może być życie!

— Wszystko zależy od was.

— A od was?

— Od nas niewiele. Was jest dużo, o wszystkim decydujecie wy, nie my.

— Kiedyś mówił pan inaczej — powiedział Andrzej.

— Kiedyś i ty byłeś inny — odparł Nauczyciel. — I też mówiłeś inaczej.

— Boję się, że robiłem z siebie głupka — wyznał powoli Andrzej. — Boję się, że byłem po prostu głupi.

— Nie tylko tego się boisz — zauważył obłudnie Nauczyciel.

Andrzej poczuł, że zamiera mu serca, tak jak we śnie, gdy się spada. Rzucił ostro:

— Tak, boję się. Wszystkiego się boję. Jak zając. Bili pana kiedyś butem w krocze?… — Przyszła mu do głowy nowa myśl. — Przecież pan też się boi? Prawda?

— Oczywiście! Mówię ci przecież, że Eksperyment wymknął się spod kontroli…

— Niech pan przestanie! Eksperyment, Eksperyment… Nie o niego mi chodzi. Najpierw pawianów, potem nas, a potem was, tak?

Nauczyciel nie odpowiedział. To było najstraszniejsze — że nie powiedział ani słowa. Andrzej czekał, ale Nauczyciel tylko w milczeniu spacerował po westybulu, bezmyślnie przesuwając fotele z miejsca na miejsce, ścierając rękawem kurz ze stolików. Nie patrzył na Andrzeja.

Ktoś zastukał do drzwi — najpierw pięścią, a potem od razu zaczął w nie kopać. Andrzej odsunął zasuwkę — przed nim stała Selma.

— Zostawiłeś mnie! — zawołała z oburzeniem. — Ledwo udało mi się przebić!

Andrzej obejrzał się niepewnie. Nauczyciel zniknął.

— Przepraszam — powiedział Andrzej. — Nie pomyślałem o tobie. Było mu trudno mówić. Próbował zdusić w sobie przerażenie wywołane samotnością i poczuciem bezbronności. Zatrzasnął z łomotem drzwi i pospiesznie zasunął zasuwę.

ROZDZIAŁ 3

W redakcji było pusto. Najwidoczniej pracownicy pouciekali, gdy zaczęła się strzelanina przed merostwem. Andrzej zaglądał do pokojów, obojętnie patrząc na porozrzucane papiery, poprzewracane krzesła, brudne talerze z resztkami kanapek i filiżanki po kawie. Z głębi redakcji dochodziła głośna, dziarska muzyka. To było dziwne. Selma szła za nim, trzymając go za rękaw. Przez cały czas mówiła coś kłótliwym tonem, ale Andrzej nie słuchał. Po co ja tu przyszedłem? — myślał. Wszyscy, jak jeden mąż, uciekli. I dobrze zrobili. Siedziałbym sobie teraz w domu, leżał w łóżku, głaskałbym ten nieszczęsny bok, drzemał i miałbym wszystko w…

Wszedł do działu kroniki miejskiej i zobaczył Izie.

Początkowo nie poznał, że to Izia. Przy biurku w odległym kącie, schylając się nad otwartą zszywką gazet, stał, opierając się o blat szeroko rozstawionymi rękami, obcy człowiek o źle obciętych włosach, w podejrzanym szarym chałacie bez guzików. Dopiero po chwili, gdy mężczyzna nagle wyszczerzył zęby w uśmiechu i znajomym gestem zaczął szczypać brodawkę na szyi, Andrzej zrozumiał, że ma przed sobą Izie.

Przez jakiś czas stał w drzwiach i patrzył na niego. Izia nie słyszał, jak wszedł. W ogóle nic nie słyszał i niczego nie zauważał — po pierwsze, czytał, a po drugie, nad jego głową wisiał głośnik, z którego dobiegały grzmiące dźwięki zwycięskiego marsza.

— Przecież to Izia! — wrzasnęła Selma przeraźliwie, odepchnęła Andrzeja i rzuciła się naprzód.

Izia szybko podniósł głowę, wyszczerzył się jeszcze bardziej i szeroko otworzył ramiona.

— Aha! — wykrzyknął radośnie. — Jesteście!…

Gdy obejmował Selmę, gdy głośno, apetycznie całował ją w usta i policzki, gdy Selma wykrzykiwała z entuzjazmem coś niezrozumiałego i burzyła mu koszmarne włosy, Andrzej podszedł do nich, próbując przezwyciężyć męczące zakłopotanie. Ostre uczucie winy i zdrady, które omal nie zwaliło go z nóg tamtego ranka w piwnicy, a w ciągu ostatniego roku przybladło i niemal się zatarło, teraz przeszyło go z dawną siłą. Podchodząc, wahał się przez kilka sekund, zanim odważył się wyciągnąć rękę. Gdyby Izia nie zauważył tej ręki, albo nawet powiedział coś pogardliwego i miażdżącego, Andrzej zrozumiałby go doskonale — on sam pewnie też by tak postąpił. Ale Izia uwolnił się z objęć Selmy, z zapałem chwycił jego rękę, uścisnął i z ogromnym zaciekawieniem zapytał:

— Gdzie cię tak upiększyli?

— Pobito mnie — odpowiedział krótko Andrzej. Izia go zaskoczył. Miał mu tak wiele do powiedzenia, a zapytał tylko: — Skąd się tu wziąłeś?

Zamiast odpowiedzi Izia przerzucił kilka stron zszywki i przesadnie gestykulując, przeczytał z patosem:

— „…Nie można w żaden rozumny sposób wyjaśnić wściekłości, z jaką prasa prorządowa napada na Partię Radykalnego Odrodzenia. Ale jeśli przypomnimy sobie, że to właśnie erwiści — ta malutka, młoda organizacja — w sposób najbardziej bezkompromisowy występuje przeciwko każdemu przypadkowi korupcji…”

— Przestań — skrzywił się Andrzej, ale Izia tylko podniósł głos:

— „… bezprawia, głupoty i bezbronności administracji; jeśli przypomnimy sobie, że to właśnie erwiści nagłośnili „sprawę wdowy Batton”; jeśli uzmysłowimy sobie, że to erwiści jako pierwsi ostrzegli rząd przed krótkowzrocznością podatku bagiennego…” Bieliński! Pisariew! Plechanow! Sam to pisałeś czy twoi kretyni?

— Dobrze już, dobrze… — Andrzej zirytowany spróbował odebrać Izi zszywkę.

— Nie, poczekaj! — krzyknął Izia, grożąc mu palcem i ciągnąc zszywkę do siebie. — Tu jest jeszcze jedna perełka!… Gdzie to było? Mam. „Bogactwem naszego miasta, tak jak i każdego miasta, w którym mieszkają ludzie pracy, są uczciwi obywatele. Jednakże, jeśli mówimy o grupach politycznych, to chyba jedynie Friedrich Heiger może zasługiwać na zaszczytny tytuł…”