Andrzej zdenerwował się jeszcze bardziej.
— Nie po to tu przyjechałem, żeby na motorze jeździć. Jestem tu, żeby pracować. A ciekawe, co ty masz zamiar tu robić?
— Pracować przyjechał… — powtórzyła Selma. — Powiedz no, za co cię tłukli na posterunku?
— Nikt mnie nie tłukł na posterunku! Co ty sobie ubzdurałaś? A w ogóle u nas na policji nikogo nie biją, tu nie Szwecja.
Selma gwizdnęła.
— No, no — powiedziała drwiąco. — To znaczy, że mi się przywidziało.
Rzuciła niedopałek do popielniczki, zapaliła nowego papierosa, podniosła się i jakoś tak zabawnie podrygując, przeszła się po pokoju.
— A kto tu wcześniej mieszkał? — zapytała, zatrzymując się przed ogromnym owalnym portretem liliowej damy z bolończykiem na kolanach. — Bo u mnie jakiś maniak seksualny. Po kątach pornografia, na ścianach zużyte prezerwatywy, a w szafie cała kolekcja damskich podwiązek. Trudno dociec, czy to fetyszysta, czy może minety lubił robić…
— Kłamiesz — powiedział Andrzej, speszony. — Cały czas kłamiesz, Selmo Nagel.
— Po co miałabym kłamać? — zdziwiła się Selma. — A kto tam mieszkał? Nie wiesz?
— Mer! Tutejszy mer tam mieszkał, rozumiesz?
— A — odparła obojętnie. — Rozumiem.
— Co rozumiesz? — zapytał. — Co ty rozumiesz?! — krzyknął, nakręcając się. — Co ty w ogóle możesz z tego zrozumieć!? -umilkł. O tym nie można było mówić. To trzeba było samemu przeżyć.
— Ma pewnie pod pięćdziesiątkę — powiedziała Selma z miną znawczyni. — Starość za pasem, człowiek fioła dostaje. Klimakterium! — uśmiechnęła się i znowu zaczęła oglądać portret z bolończykiem.
Zapanowało milczenie. Andrzej z zaciśniętymi zębami przeżywał wiadomość o merze. Mer był postawny, dobrze się prezentował, miał wyjątkowo pociągającą, okoloną szlachetną siwizną twarz. Pięknie mówił na spotkaniach aktywu miejskiego — o wstrzemięźliwości, o sile ducha, o wewnętrznym zapasie moralności i odporności. A gdy spotykali się na schodach, zawsze wyciągał wielką, ciepłą, suchą rękę, aby z niezmienną życzliwością i uprzedzającą grzecznością spytać, czy Andrzejowi nie przeszkadza w nocy stuk jego, mera, maszyny do pisania…
— Nie wierzy! — zawołała nagle Selma Nagel. Okazało się, że nie patrzyła już na portret, tylko z jakąś gniewną ciekawością przyglądała się Andrzejowi. — Nie wierzysz, to nie. Tylko że niedobrze mi się robi, jak mam to wszystko sprzątać. Nie można by tu kogoś wynająć, co?
— Wynająć… — tępo powtórzył Andrzej. — A figę! -powiedział ze złośliwą satysfakcją. — Sama posprzątasz. Dla panienek z białymi rączkami nie ma tu miejsca.
Przez jakiś czas patrzyli na siebie z wzajemną wrogością. Potem Selma odwróciła oczy i wymamrotała:
— I po cholerę ja tu przyjeżdżałam! Co ja będę robić?
— Nic takiego — powiedział Andrzej. Przezwyciężył swoją antypatię. Trzeba człowiekowi pomóc. On już się tutaj naoglądał nowych. Różnych. — To co wszyscy. Pójdziesz na giełdę, wypełnisz książeczkę, wrzucisz do pudełka… Tam jest zainstalowana maszyna rozdzielająca. Kim byłaś w tamtym świecie?
— Fordanserką — odpowiedziała Selma.
— Kim?
— No, jak by ci to wyjaśnić… Raz, dwa, nóżka w bok…
Andrzej znowu zamarł. Kłamie, pomyślał. Gada głupoty. Idiotę ze mnie robi.
— 1 dobrze zarabiałaś? — zapytał sarkastycznie.
— Głupi — zabrzmiało to niemal czule. — Tego się przecież nie robi dla pieniędzy. Tak jest ciekawiej. Mniej nudno…
— Jak to? — powiedział Andrzej z goryczą. — Co sobie twoi rodzice myśleli? Przecież jesteś młoda, mogłabyś się uczyć…
— Po co? — zapytała Selma.
— Jak to po co? Wyszłabyś na ludzi… Została inżynierem, nauczycielką… Mogłabyś wstąpić do partii komunistycznej, walczyć o socjalizm…
— O Boże, Boże… — ochryple zaszeptała Selma, jak podcięta padła na fotel i zasłoniła twarz rękami. Andrzej przestraszył się, a jednocześnie poczuł dumę i ogromną odpowiedzialność.
— No co ty, co ty… — przysunął się do niej niezgrabnie. — Co było, to było. No, już. Nie denerwuj się. Może i dobrze, że tak wyszło: tutaj wszystko nadrobisz. Mam mnóstwo przyjaciół, sami prawdziwi ludzie… — przypomniał sobie Izie Katzmana i skrzywił się. — Pomożemy ci. Razem będziemy walczyć. Roboty jest do diabła i trochę! Bałagan, rozgardiasz, łajdaki — liczy się każdy uczciwy człowiek. Nie wyobrażasz sobie, ilu łobuzów tu przywiało! Jasne, że tego nie robię, ale czasem mam ochotę zapytać: co cię tu przyniosło, po jaką cholerę, komu jesteś potrzebny?
Już miał poklepać dziewczynę po przyjacielsku — ba, nawet po bratersku — po ramieniu, gdy ona, nie odrywając dłoni od twarzy, zapytała:
— To znaczy, że nie wszyscy są tacy?
— Jacy?
— Jak ty. Idioci.
— No wiesz!
Andrzej zeskoczył ze stołu i zaczął krążyć po pokoju. Przecież to burżujka. Dziwka, i to tutaj. Ciekawi ją, patrzcie państwo… A jednak szczerość Selmy mu imponowała. Szczerość zawsze jest dobra. Twarzą w twarz, przez barykadę. To nie to, co, powiedzmy, Izia: ani nasz, ani wasz — śliski jak glista i wszędzie się wciśnie…
Selma zachichotała za jego plecami.
— No i co tak biegasz? — powiedziała. — Nie moja wina, że z ciebie taki głupek. No, dobra, przepraszam.
Nie zamierzając dać się udobruchać, Andrzej przeciął dłonią powietrze.
— Ty, Selma, strasznie jesteś zaniedbana i dużo potrzeba czasu, żeby doprowadzić cię do porządku. Nie myśl sobie, że ja się obraziłem na ciebie. Z tymi, którzy doprowadzili cię do takiego stanu… z tymi mogę mieć na pieńku, ale z tobą — nie. Jesteś tutaj, to znaczy, że jesteś naszym towarzyszem. Będziesz dobrze pracować, zostaniemy przyjaciółmi. A tu trzeba dobrze pracować. U nas jak w wojsku: nie umiesz — nauczymy, nie chcesz — zmusimy! — Podobały mu się własne słowa; od razu przypominały mu się wystąpienia Aloszy Bałdiejewa, komsomolskiego przywódcy na wydziale. Zauważył, że Selma w końcu odsłoniła twarz i patrzy na niego zaciekawiona i przestraszona. Mrugnął do niej z aprobatą. — Tak, zmusimy, a coś ty myślała? Do nas na budowę to takie obiboki przyjeżdżały… na początku tylko patrzyli, jak by tu wyskoczyć na wódkę albo do lasu. A potem — najpilniejsi! Praca uczłowieczy nawet małpę…
— A tu u was małpy zawsze po ulicach chodzą? — przypomniała sobie Selma.
— Nie — odpowiedział Andrzej, posępniejąc. — Dopiero od wczoraj. Żeby uczcić twój przyjazd…
— Będziecie je uczłowieczać? — zapytała podstępnie.
Andrzej zmusił się do uśmiechu.
— To się jeszcze okaże — odparł. — Możliwe, że będziemy. Eksperyment to Eksperyment.
Mimo że pozornie wariacki, pomysł wydał mu się nie pozbawiony sensu. Trzeba będzie wieczorem o tym pogadać, pomyślał. W tym samym momencie przyszło mu do głowy coś jeszcze.
— Co masz zamiar robić dziś wieczorem? — zapytał.
— Nie wiem. Zobaczę. A co się tu u was robi?
Ktoś zapukał do drzwi. Andrzej popatrzył na zegarek. Była siódma, zaczynali ściągać.
— Dzisiaj zostaniesz u mnie — powiedział zdecydowanie. Z tym rozpieszczonym stworzeniem trzeba postępować stanowczo. — Nie obiecuję hucznej zabawy, ale poznasz interesujących ludzi. Gra?
Selma wzruszyła ramionami i zaczęła poprawiać włosy. Andrzej poszedł otworzyć. W drzwi ktoś już kopał. To był Izia Katzman.
— Jest u ciebie kobieta? — zapytał od progu. — Kiedy ty wreszcie zamontujesz dzwonek?
Jak zawsze przed zebraniem, Izia był starannie uczesany, miał wykrochmalony kołnierzyk i lśniące bielą mankiety. Wąski wyprasowany krawat z niezwykłą precyzją zwisał na linii nos-pępek. Ale Andrzej i tak wolałby zobaczyć teraz Donalda albo Kensi.
— Właź, gaduło — powiedział. — Coś dzisiaj tak wcześnie przyszedł?
— Wiedziałem, że u ciebie jest kobieta — odpowiedział Izia, pocierając race i chichocząc — dlatego tak się. spieszyłem.
Weszli do stołowego i Izia zamaszystymi krokami ruszył w stronę Selmy.
— Izia Katzman — przedstawił się aksamitnym głosem. — Śmieciarz.
— Selma Nagel — leniwie odezwała się Selma, wyciągając rękę. — Dziwka.