Выбрать главу

— Lee… — powiedział w zadumie Izia, z roztargnieniem rozcierając po klapie marynarki smugi majonezu. — Danny Lee… Poczekaj, taki chudy? Dziennikarz?

— Ty też go znałeś — przypomniał Andrzej. — Pamiętasz, u mnie w gazecie…

— Tak, tak, tak! — wykrzyknął Izia. — Zgadza się! Przypominam sobie.

— Tylko, na miłość boską, trzymaj język za zębami — poprosił Heiger.

Izia ze swoim zwykłym nieuchronnym uśmiechem zaczął szarpać brodawkę na szyi.

— Ach, wiec to był on… — mamrotał. — Jasne… rozumiem… obwiązał się dynamitem i wyszedł na plac. I pewnie wysłał listy do wszystkich gazet, dziwak… taaak… I co masz zamiar teraz zrobić? -zwrócił się do Heigera.

— Już zrobiłem — odpowiedział Heiger.

— No tak, no tak! — zniecierpliwił się Izia. — Wszystko utajniłeś, spreparowałeś oficjalne kłamstwo, spuściłeś Römera z łańcucha — ale nie o to mi chodzi.

Co ty o tym wszystkim myślisz? A może sądzisz, że to był przypadek?

— N-nie. Nie sądzę, że to był przypadek — powiedział powoli Heiger.

— Chwała Bogu! — wykrzyknął Izia.

— A ty co o tym myślisz? — zapytał go Andrzej.

Izia odwrócił się do niego szybko.

— Aty?

— Ja myślę, że w każdym normalnym społeczeństwie zdarzają się maniacy. Danny był maniakiem, bez dwóch zdań. Miał wyraźnego szmergla na punkcie filozofii. I pewnie nie on jeden…

— A co mówił? — zapytał chciwie Izia,

— Mówił, że mu się nudzi. Mówił, że nie znaleźliśmy prawdziwego celu. Mówił, że cała nasza praca nad podniesieniem poziomu życia to bzdury, które niczego nie rozwiązują. Dużo rzeczy mówił, ale przy tym nie umiał zaproponować nic sensownego. Maniak. Histeryk.

— A czego on właściwie chciał? — zapytał Heiger. Andrzej machnął ręką.

— Zwyczajne narodnickie bzdury. „Wszystko przecierpi i ułoży sobie gościniec jasny, szeroki, szczęśliwy”…[3]

— Nie rozumiem — powiedział Heiger.

— No, uważał, że zadanie wykształconych ludzi polega na podniesieniu narodu do swojego poziomu. Ale jak to zrobić, tego już, oczywiście, nie wiedział.

— I dlatego się, zabił?… — zapytał z powątpiewaniem Heiger.

— No przecież ci mówię, że to maniak.

— A według ciebie? — zapytał Heiger Izie.

Izia nie namyślał się nawet sekundy.

— Jeśli maniakiem można nazwać człowieka, który stara się rozwiązać nierozwiązywalny problem — to wtedy zgoda, był maniakiem. I ty — Izia wskazał palcem Heigera — tego nie zrozumiesz. Należysz do ludzi, którzy biorą się wyłącznie za dające się rozwiązać problemy.

— Załóżmy — powiedział Andrzej. — Danny był absolutnie pewien, że jego problem da się rozwiązać.

Izia opędził się od niego.

— Obaj nic nie rozumiecie — oświadczył. — Uważacie siebie za technokratów i elitę. Demokrata to dla was przezwisko. Każdy powinien znać swoje miejsce. Pogardzacie masami i jesteście dumni ze swojej pogardy. A przecież w rzeczywistości jesteście najprawdziwszymi, stuprocentowymi niewolnikami tych mas! Wszystko, co robicie, robicie dla mas. Wszystko, nad czym łamiecie sobie głowy, potrzebne jest przede wszystkim masom. Żyjecie dla mas. Gdyby masy zniknęły, wasze życie straciłoby sens. Jesteście żałosnymi, nędznymi rzemieślnikami. I właśnie dlatego nigdy nie staniecie się maniakami. To, czego potrzeba masom, stosunkowo łatwo zdobyć. Dlatego z góry wiadomo, że wszystkie wasze zadania można rozwiązać. Nigdy nie zrozumiecie ludzi, którzy zabijają się na znak pro testu…

— Dlaczego-nie zrozumiemy? — zirytował się Andrzej. — Co tu w ogóle jest do rozumienia? To oczywiste, że robimy to, czego chce przytłaczająca większość. I my tej większości dajemy — albo staramy się dać — wszystko, prócz ptasiego mleka, którego zresztą większość wcale od nas nie żąda. Ale zawsze jest znikoma mniejszość, której potrzebne jest właśnie ptasie mleko. Mają taką, rozumiecie, idee fixe. Idée bzik. Dajcie im ptasiego mleka! I to tylko dlatego, że właśnie ptasiego mleka dostać nie można. Tak właśnie rodzą się socjalni maniacy. Co tu jest do rozumienia? A może ty rzeczywiście sądzisz, że całe to bydło można podnieść do poziomu elity?

— Nie mówimy teraz o mnie — wyszczerzył się Izia. — Ja się za niewolnika większości, czyli za sługę narodu nie uważam. Nigdy dla niego nie pracowałem i nie sądzę, żeby moim obowiązkiem…

— Dobrze, dobrze — powiedział Heiger. — Wszyscy wiemy, że żyjesz sam dla siebie. Wróćmy do naszych samobójstw. Rozumiem z tego, że twoim zdaniem samobójstwa będą się zdarzać bez względu na to, jaką mamy politykę.

— Będą się zdarzać właśnie dlatego, że macie taką a nie inną politykę! — zawołał Izia. — I im dalej, tym gorzej. Odbieracie ludziom troskę o chleb powszedni, a niczego w zamian nie dajecie. Ludzie zaczynają się nudzić i dusić. Dlatego będą samobójstwa, narkomania, rewolucje seksualne, idiotyczne bunty z błahych powodów…

— Co ty pleciesz! — wykrzyknął Andrzej z zapałem. — Pomyśl tylko, co ty mówisz, ty zawszony eksperymentatorze! Nudno im, przygód im dajcie! I co, proponujesz, żebyśmy tworzyli sztuczne braki? Pomyśl tylko, co ci z tego wychodzi!…

— To nie mnie wychodzi. — Izia sięgnął kaleką ręką po rondelek z sosem. — To tobie tak wychodzi. A to, że nie możecie im nic dać w zamian, to fakt. Wasze wielkie budowy — to bzdura. Eksperyment ponad eksperymentatorami — bredzenie, które nikogo nie obchodzi… I przestańcie na mnie napadać, nie mówię tego po to, żeby was osądzać. Po prostu tak właśnie wygląda sytuacja. Taki jest los każdego narodnika — bez względu na to, czy stroi się on w togę technokraty dobroczyńcy, czy próbuje utrwalić w narodzie ideały, bez których według niego naród nie może żyć… Dwie strony jednego miedziaka — orzeł i reszka. A w efekcie — albo bunt głodnych, albo bunt sytych, do wyboru. Wy wybraliście bunt sytych i chwała wam za to, czemu na mnie napadacie?

— Nie wylewaj sosu na obrus — powiedział surowo Heiger.

— Pardon… — Izia nieuważnie roztarł kałużę serwetką po obrusie. — To przecież arytmetyczna oczywistość. Niech nawet będzie tylko jeden procent niezadowolonych. Jeśli w Mieście jest milion mieszkańców, to znaczy, że dziesięć tysięcy jest niezadowolonych. Niechby nawet jedna dziesiąta procenta — tysiąc niezadowolonych. A jak ten tysiąc zacznie hałasować pod oknami! Wiadomo, nigdy nie ma całkowicie zadowolonych. Są tylko całkowicie niezadowoleni. A tak to każdemu czegoś brakuje. Ze wszystkiego, rozumiecie, zadowolony, tylko nie ma samochodu. Dlaczego? On, rozumiecie, przyzwyczaił się na Ziemi do samochodu, a tutaj nic z tego, i co najważniejsze, nie ma żadnych widoków… Macie pojęcie, ilu takich jest w Mieście?

Izia przerwał i zaczął łapczywie jeść makaron, polewając go obficie sosem.

— Smaczne tu macie żarcie — powiedział. — Z moimi dochodami tylko w Szklanym Domu mogę naprawdę podjeść…

Andrzej popatrzył, jak Izia je, żachnął się i nalał sobie soku pomidorowego. Wypił i zapalił papierosa. Co to jest, że jemu zawsze Apokalipsa wychodzi… Siedem czasz gniewu i siedem ostatnich plag… Bydło to bydło. Oczywiście, że będzie się buntować, po to właśnie trzymamy Rómera. Chociaż rzeczywiście, bunt sytych — to coś nowego, coś w rodzaju paradoksu. Zdaje się, że na Ziemi nic takiego jeszcze nie było. Przynajmniej za moich czasów. I klasycy też nic o tym nie piszą… Eee tam, bunt to bunt… Eksperyment to Eksperyment, piłka nożna to piłka nożna… Tfu!

Popatrzył na Heigera. Fritz, odchylony na oparcie fotela, z roztargnieniem, a jednocześnie starannie grzebał palcem w zębach. Andrzeja nagle poraziła prosta i straszna w swojej prostocie myśclass="underline" przecież to tylko podoficer Wermachtu, żołdak, dyletant, przez całe swoje życie nie przeczytał dziesięciu porządnych książek. I to on ma podejmować decyzje! Ja, swoją drogą, też mam podejmować decyzje, pomyślał.

— W naszej sytuacji — powiedział do Izi — porządny człowiek po prostu nie miał wyboru. Ludzie — kobiety, starcy, dzieci — głodowali, byli wykończeni, bali się, cierpieli… Naszym obowiązkiem było stworzenie im przyzwoitych warunków życia…

— Zgoda, zgoda — zniecierpliwił się Izia. — Ja to wszystko rozumiem. Kierowały wami litość, miłosierdzie itede, itepe. Ale ja nie o tym. Litować się nad dziećmi i kobietami płaczącymi z głodu nie jest trudno, każdy to potrafi. A umiecie się litować nad zdrowym, sytym mężczyzną, z takim, o — pokazał — członkiem? Mężczyzną wyjącym z nudów? Danny Lee najwidoczniej umiał, a wy? A może od razu go nahajką?

вернуться

3

Birobidżan — stolica planowanej przez Stalina republiki żydowskiej (przyp. tłum.).