W głębi ostatniego korytarza żona lekarza ujrzała ślepca stojącego jak zwykle na straży. Kiedy usłyszał szuranie, zawołał, Już idą. Już idą. Z wnętrza sali dały się słyszeć okrzyki, śmiech, wrzaski. Czterech ślepców sprawnie odsunęło łóżko barykadujące wejście, Pospieszcie się, dziewczynki, wchodźcie, wchodźcie, czekają tu na was prawdziwe ogiery, nie wyjdziecie stąd nienasycone, powiedział chełpliwie jeden z nich. Okrążyli kobiety i zaczęli je obmacywać, ale nagle rozstąpili się przed hersztem bandy, który potrząsając pistoletem, krzyknął, Ja wybieram pierwszy. Mężczyźni na próżno wpatrywali się w twarze kobiet, wyciągali ręce, próbując dotknąć ich ciał, by przynajmniej wyobrazić sobie, na co patrzą, podczas gdy one stały nieruchomo w przejściu między łóżkami, jak żołnierze podczas parady w oczekiwaniu na inspekcję. Herszt bandytów, wciąż trzymając pistolet, poruszał się tak sprawnie, jakby naprawdę widział. Dotknął kobiety cierpiącej na bezsenność, która stała najbliżej, zaczął obmacywać ją z przodu i z tyłu, chwycił za pośladki, piersi, wsunął rękę między nogi. Kobieta krzyknęła, ale on odepchnął ją na bok. Nic niewarta dziwka, po czym podszedł do stojącej obok nieznajomej, włożył pistolet do kieszeni i dokładnie obmacał ją obiema rękami, Ta całkiem niezła, stwierdził, i w pośpiechu przystąpił do obmacywania żony pierwszego ślepca, następnie zaczął macać pokojówkę z hotelu. Chłopaki, one są całkiem niezłe, zawołał z uznaniem. Bandyci ożywili się, z radości uderzając prętami o podłogę. Zabierajmy się do roboty, bo robi się późno, zaczęli się niecierpliwić. Spokój, rozkazał herszt, Najpierw muszę wszystkie sprawdzić. Kiedy dotknął dziewczyny w ciemnych okularach, zagwizdał, No, no, ale mamy szczęście, takiej sztuki jeszcze nie było. Podniecony, jedną ręką nadal obmacywał dziewczynę, drugą wyciągnął w stronę żony lekarza. Znów zagwizdał, Dorodna, dojrzała klacz. Przygarnął do siebie obie kobiety i zawołał, z trudem powstrzymując podniecenie, Biorę obydwie, potem wy możecie je sobie wziąć. Zaciągnął je na koniec sali, gdzie piętrzyły się kartony, paczki i puszki z żywnością, było tu tyle tego, że starczyłoby dla całego pułku. Rozległy się pierwsze krzyki kobiet, słychać było odgłosy szturchańców, bicia, padały rozkazy, Zamknij się, ścierwo, wszystkie jesteście takie same, umiecie się tylko drzeć, Daj jej popalić, to się przymknie, Niech ją tylko dostanę w swoje ręce, będzie błagać o litość, Szybciej, bo nie wytrzymam. Kobieta cierpiąca na bezsenność wyła z bólu, przygnieciona cielskiem jednego z bandytów. Inni z opuszczonymi spodniami przepychali się i kłócili o cztery pozostałe kobiety, wyglądali jak hieny żerujące na padlinie. Żona lekarza stała obok pryczy, gdzie zaciągnął ją herszt bandy. Rozpaczliwie ściskała rękami poręcz łóżka, patrzyła, jak ślepiec gwałtownie zdziera z dziewczyny w ciemnych okularach spódnicę, po omacku spuszcza spodnie i pomagając sobie ręką gwałtownie wpycha członek między jej nogi, słyszała jego charczenie, przekleństwa. Dziewczyna w ciemnych okularach miała zaciśnięte usta, które otworzyła tylko po to, by zwymiotować na bok. Ślepiec był tak podniecony, że nie zwrócił nawet uwagi na to, co się stało, poza tym zapach wymiocin czuć tylko wtedy, gdy wokół jest czyste powietrze. Wreszcie jęknął trzy razy, poruszając ciałem, jakby wbijał gwóźdź w twardą ścianę, po czym wstrząsnął nim dreszcz i wydał z siebie ostatni, stłumiony okrzyk. Było po wszystkim. Dziewczyna w ciemnych okularach płakała bezgłośnie, ślepiec wyjął członek, z którego skapywały resztki spermy, i zdyszanym głosem zwrócił się do żony lekarza, Nie bądź zazdrosna, zaraz się tobą zajmę, po czym krzyknął w stronę kolegów, Hej, chłopaki, jedną możecie już zabrać, ale traktujcie ją dobrze, bo jeszcze do niej wrócę. Sześciu ślepców potykając się wybiegło na środek sali, chwycili dziewczynę i przepychając się zaczęli ją sobie z rąk wyrywać, Najpierw ja, Nie, ja, przekrzykiwali się. Człowiek z pistoletem usiadł na łóżku, jego członek zwisał między nogami, spodnie opadły na ziemię. Uklęknij i weź w usta, rozkazał, Nie wezmę, odparła żona lekarza, Zrobisz, co każę, albo cię zbiję i nie dam żarcia twoim ludziom, Nie boisz się, że ci go odgryzę, spytała spokojnie, Spróbuj tylko, trzymam cię za szyję i uduszę, zanim cokolwiek zrobisz, odparł, a po chwili namysłu dodał, Poznaję twój głos, A ja twoją twarz, Przecież jesteś ślepa, nic nie widzisz, Owszem, To dlaczego kłamiesz, Nie kłamię, po prostu ten głos może mieć tylko taką twarz, Rób, co każę, i nie gadaj, Nie, Chcesz, żeby ludzie z twojej sali nie dostali więcej ani jednej kromki chleba, no to idź, powiedz im, że nie będą jeść, bo mi nie chciałaś obciągać druta, a potem wróć i opowiedz, jak na to zareagowali. Żona lekarza pochyliła się i końcami palców prawej ręki podniosła lepki członek mężczyzny, lewą dłoń opierając o podłogę. Po chwili wolną ręką ostrożnie zaczęła obmacywać jego spodnie, aż natknęła się na twardy, zimny, metalowy przedmiot. Mogłabym go teraz zabić, pomyślała, ale było to niemożliwe, wiedziała, że nie zdoła wydobyć pistoletu ze zwiniętych spodni. Może nadarzy się jeszcze okazja. Pochyliła głowę, z zamkniętymi oczami wzięła członek w usta i zaczęła ssać. Bandyci puścili je dopiero o świcie. Kobietę cierpiącą na bezsenność musiały wynieść, chociaż same z trudem trzymały się na nogach. Przez całą noc przechodziły z rąk do rąk, z jednego upokorzenia w drugie, od gwałtu do gwałtu, wytrzymując to wszystko, co tylko zdoła wytrzymać kobiece ciało. Wiecie już, że każdej sali płacimy jednym rodzajem towaru, powiedzcie swoim chłopakom, że mogą przyjść po zupy w proszku, rzucił im na pożegnanie herszt bandy i dodał, rechocząc ochryple, Do zobaczenia, panienki, przygotujcie się na następną randkę. Towarzyszył mu zgodny chór pozostałych bandytów, Do zobaczenia, wołali, jedni nazywali je dziewczynkami, inni dziwkami, a w ich znużonych głosach wyczuwało się wyczerpanie nocnymi ekscesami. Głuche na obelgi, nieme i ślepe kobiety szły potykając się, ściskając się za ręce, zamiast położyć dłonie na ramieniu sąsiadki, choć gdyby ktoś je teraz spytał, Dlaczego trzymacie się za ręce, żadna nie potrafiłaby odpowiedzieć. Są gesty, których nie da się wyjaśnić. Kiedy przechodziły obok głównego wejścia, żona lekarza wyjrzała na dwór. Przy ogrodzeniu stali żołnierze, przyjechała ciężarówka, pewnie przywieźli jedzenie dla internowanych. W tej samej chwili kobieta cierpiąca na bezsenność runęła na podłogę, jakby jakaś nieznana siła zwaliła ją z nóg i zatrzymała jej serce, przerywając jego kolejny skurcz. Teraz wiemy, dlaczego spędziła tyle bezsennych nocy, wreszcie będzie mogła spokojnie zasnąć i nikt jej nie obudzi. Nie żyje, powiedziała żona lekarza, jej głos zabrzmiał dziwnie bezbarwnie i obojętnie, jakby wypowiadane przez nią słowa, mimo iż płynęły z żywych ust, były równie martwe jak leżąca kobieta. Próbowała objąć i podnieść bezwładne ciało, patrzyła na zakrwawione nogi, posiniaczony brzuch, obwisłe piersi ze śladami ślepej żądzy, pogryzione ramiona. Oto mój własny portret, nasz wspólny portret, tak wyglądamy, nosimy te same ślady przegranej, choć między nami a tą sponiewieraną kobietą jest pewna różnica, ona jest martwa, my jeszcze żyjemy, myślała zrozpaczona. Dokąd ją zabierzemy, spytała dziewczyna w ciemnych okularach, Najpierw do sali, ale potem musimy ją pogrzebać, odparła żona lekarza.
W drzwiach czekali już mężczyźni, brakowało jedynie pierwszego ślepca, który słysząc powracające kobiety, znów ukrył się pod kołdrą, oraz zezowatego chłopca, który jeszcze spał. Żona lekarza szybko i sprawnie, bez zbędnego liczenia łóżek, położyła na pryczy ciało martwej kobiety. Nie obchodziło ją teraz, że inni mogą coś podejrzewać, przecież cieszyła się sławą najbardziej rozgarniętej niewidomej wśród internowanych. Nie żyje, powtórzyła, Jak to się stało, spytał lekarz, ale jego żona nie odpowiedziała, bo pytanie to dotyczyło nie tylko sposobu, w jaki umarła kobieta, ale tego, co jej zrobili. A na żadne z tych pytań nie chciała odpowiadać, cokolwiek oznaczały, nie należało na nie odpowiadać. Po prostu umarła i tyle, nieważne jak, na co, po co, i tak nikomu się to nie przyda, z czasem wszyscy zapomną. Wystarczy jedno słowo, umarła, żeby zrozumieć, że nie jesteśmy już tymi samymi kobietami, które wyszły stąd wczoraj wieczorem, myślimy i mówimy inaczej, a reszta niech pozostanie milczeniem, to wszystko. Idźcie po jedzenie, powiedziała głośno. Przypadek, ślepy los, przeznaczenie, fatum, jakkolwiek byśmy nazwali niezbadane koleje ludzkiego żywota, wszystko to jest czystym absurdem, jakże bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że po zapłatę za nocną pracę kobiet poszli jedyni żonaci mężczyźni z sali. Czy ktokolwiek mógł przypuszczać, że przyjdzie im zapłacić aż tak wysoką cenę. Równie dobrze tej nieszczęsnej misji mogli podjąć się wolni mężczyźni, kawalerowie, którzy nie musieli bronić honoru żon. Jednak nikt nie spieszył się z wyciągnięciem ręki po jałmużnę od bandytów, którzy zgwałcili kobiety, zarówno wolni, jak i żonaci mieszkańcy sali. Dał temu wyraz pierwszy ślepiec, który kategorycznie odmówił odebrania zapłaty. Kto chce, niech idzie, ja się stąd nie ruszę. Ja pójdę, westchnął lekarz, Idę z panem, odezwał się stary człowiek z czarną opaską na oku, Wątpię, by nam dużo dali, ale tak zdobyty chleb dużo waży, Mam jeszcze siłę, by unieść parę bochenków chleba odparł lekarz, Niech pan nie zapomina, że darowane jedzenie ciąży, Trudno, niech moją zapłatą będzie ból, który znoszę, widząc cierpienie innych. Wyobraźmy sobie tych dwóch mężczyzn, starczyło im jeszcze sił, by znieść ciężar tych straszliwych słów. Stali naprzeciw siebie, twarzą w twarz, jakby na siebie patrzyli, co, jak wiemy, było niemożliwe. Wystarczyło jednak, by siłą wyobraźni każdy z nich wywołał ze świetlistej bieli kształt ust rozmówcy, a potem, wokół tego pulsującego punktu, wydobył z jasności resztę twarzy, choć łatwiejsze zadanie miał lekarz, gdyż przed utratą wzroku był zdrowy, nie to co stary człowiek z czarną opaską na oku, który już wcześniej był na poły ślepy i nie zdołał zachować w sobie wyraźnego obrazu rzeczywistości. Obaj zniknęli w korytarzu, by odebrać zapłatę, która, jak podkreślał pierwszy ślepiec, naznaczona była piętnem hańby. Żona lekarza kazała kobietom zostać w sali, po czym wybiegła na zewnątrz, w poszukiwaniu wiadra lub innego naczynia, choć nie miała pojęcia, gdzie go szukać. Potrzebowała wody, nieważne, brudnej czy czystej, musiała znaleźć wodę, by zmyć z ciała zmarłej kobiety ślady jej krwi i cudzej spermy, by tak oczyszczoną oddać matce ziemi, choć w głębi duszy wątpiła, czy można się umyć w tej wielkiej cuchnącej kloace. Tylko dusza pozostaje poza zasięgiem brudu i gnoju.