O zmierzchu dotarli wreszcie do domu lekarza i jego żony. Okolica nie różniła się od reszty miasta, wszędzie było pełno brudu i śmieci, bandy ślepców wałęsały się po ulicach i po raz pierwszy, być może, zawdzięczali to szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, ujrzeli dwa wielkie szczury, których nie ważył się tknąć żaden zabłąkany kot. Gryzonie były ogromne i na pewno bardzo agresywne. Pies pocieszyciel rzucił na nie spojrzenie pełne obrzydzenia, jakby żył w innym świecie, jakby z czworonoga przekształcił się w istotę ludzką. Znajome miejsca nie wzruszyły żony lekarza, nie powiedziała, zwyczajem większości ludzi, No proszę, jak ten czas szybko leci, jeszcze tak niedawno żyliśmy tu szczęśliwie. Wręcz przeciwnie, była przygnębiona, gdyż podświadomie wierzyła, że jej ulica okaże się czysta, wysprzątana i lśniąca, że jej sąsiedzi utracą wprawdzie wzrok, ale pozostaną dobrymi ludźmi. Jakaż byłam głupia, powiedziała na głos, Dlaczego, o czym mówisz, spytał mąż, Nic, nic, o niczym ważnym, Jak ten czas szybko leci, ciekawe, jak wygląda nasze mieszkanie, westchnął lekarz, Zaraz się przekonamy. Wyczerpani, z trudem wchodzili po schodach, zatrzymując się na kolejnych piętrach. Mieszkamy na samej górze, ostrzegła ślepców żona lekarza. Każdy szedł samodzielnie, pies pocieszyciel czasem ich wyprzedzał, czasem szedł z tyłu, jakby całe życie spędził pilnując stada owiec i teraz również uważnie śledził każdy krok ludzi. Prawie wszędzie drzwi były otwarte, z mieszkań dobiegały głosy, wszędzie panował ten sam straszliwy smród, którego odurzające wyziewy zatruwały powietrze na klatce schodowej. Dwa razy w drzwiach pojawili się ślepcy, wyglądając na zewnątrz niewidzącymi oczami. Kto tam, pytali. Za drugim razem żona lekarza poznała jednego z sąsiadów, towarzyszył mu jakiś obcy człowiek. Kiedyś tu mieszkaliśmy, powiedziała, nie wdając się w szczegóły. Po wyrazie twarzy znajomego ślepca zorientowała się, że rozpoznał jej głos, lecz nie powiedział, Ach, tak, to żona pana doktora. Może później, gdy bezpiecznie wycofa się do pokoju, oznajmi kompanom, Wrócili ci z piątego piętra. Kiedy zasapani wdrapali się na piąte piętro, żona lekarza zauważyła, że drzwi są zamknięte, choć ktoś próbował je wyłamać. Lekarz wyjął ze swej nowej kurtki klucze i zamachał nimi w powietrzu, czekając, aż żona je odbierze. Ona jednak ujęła go delikatnie za nadgarstek i skierowała jego dłoń do zamka w drzwiach.
Poza kurzem, który pod nieobecność właścicieli zwykle kładzie się cienką warstwą na meblach, wykorzystując ten jedyny czas bezruchu, gdy nie przeszkadzają mu silne zawirowania powietrza, wzbudzane przez szalejące dzieci, ścierki i odkurzacze, w mieszkaniu panował porządek i tylko nieliczne ślady wskazywały, że właściciele opuszczali je w pośpiechu. Trzeba jednak pamiętać, że gdy czekali na telefon z ministerstwa, żona lekarza, jak zwykle spokojna i przewidująca, podobnie jak ludzie, którzy przed śmiercią dopinają wszystko na ostatni guzik, aby przypadkiem nie zostawić po sobie żadnych kłopotliwych spraw, które mogłyby stać się przyczyną rodzinnych waśni, szybko uporała się ze żmudnymi pracami domowymi, zmyła naczynia, posłała łóżka, wysprzątała łazienkę. W mieszkaniu nie panował idealny porządek, lecz nie można wymagać cudów, gdy z oczu płyną łzy, a ręce trzęsą się ze zdenerwowania. Siedmioro pielgrzymów poczuło się jak w raju, byli tak zaskoczeni stanem mieszkania, że ich przeżycie bez przesady moglibyśmy uznać za transcendentalne. Stanęli w drzwiach porażeni wonią bijącą z wnętrza, choć był to zwykły zapach nie wietrzonego pomieszczenia. Kiedyś rzuciliby się do otwierania okien, wołając, Trzeba przewietrzyć mieszkanie, ale teraz należałoby zabić je deskami, by nie wpuścić do środka straszliwego fetoru z ulicy. Żona pierwszego ślepca wyszeptała, Wszystko pobrudzimy. Rzeczywiście, buty mieli umazane błotem i odchodami, raj wkrótce mógł przekształcić się w piekło, w którym, jak twierdzą mądre głowy, panuje morowe powietrze, straszliwy smród, cuchnie pleśnią, zgnilizną i to jest największą męką dla potępionych dusz, a nie rozpalone do białości obcęgi, smoła w kotłach oraz inne narzędzia tortur wywodzące się z kuchni lub kuźni. Od niepamiętnych czasów panie domu witały gości słowami, Wejdźcie, proszę, śmiało, nie zdejmujcie butów, wszystko się posprząta. Jednak nasza gospodyni, podobnie jak jej przyjaciele, dobrze wiedziała, że w świecie, w którym żyli, wszystko mogło stać się tylko brudniejsze, dlatego poprosiła wszystkich o zdjęcie butów i pozostawienie ich na klatce schodowej. Co prawda mieli również brudne stopy, ale jednak bez porównania czyściejsze od zabrudzonego obuwia, a to wszystko dzięki zapobiegliwości dziewczyny w ciemnych okularach, która rozdała im ręczniki i prześcieradła, by mogli się wytrzeć. Nieśmiało weszli do środka, żona lekarza zaś wrzuciła brudne buty do plastikowego worka w nadziei, że w wolnej chwili uda jej się wyszorować je na balkonie, co na pewno nie pogorszy stanu i zapachu otoczenia. Niebo znów pociemniało, zasnuły je gęste chmury, Przydałoby się trochę deszczu, westchnęła żona lekarza. Zostawiła worek na balkonie i zdecydowanym, pewnym krokiem wróciła do mieszkania. Zastała swych podopiecznych w pokoju, stali w milczeniu, gdyż mimo znużenia bali się usiąść, by nie pobrudzić krzeseł. Jedynie lekarz w skupieniu gładził meble, jakby robił pierwsze porządki po powrocie do domu, zostawiając na nich ślady rąk. Żona lekarza kazała im się rozebrać, Nie możecie zostać w tych ubraniach, są równie brudne jak buty, Mamy się rozebrać tutaj, przy wszystkich, pierwszy ślepiec nie krył wzburzenia, Tak nie można, Jeśli chcecie, mogę każdego z was zaprowadzić do innego pokoju, odpowiedziała z ironicznym uśmiechem, Nie będziecie musieli się wstydzić, Mnie to zupełnie nie przeszkadza, odezwała się żona pierwszego ślepca, Tylko ty wiesz, jak wyglądam nago, a nawet jeśli zapomniałeś, to i tak widziałeś mnie w gorszym stanie, mój mąż ma słabą pamięć, zwróciła się do innych, Nie rozumiem, po co przypominać przykre rzeczy, odburknął pierwszy ślepiec, Gdybyś był kobietą i musiał przeżyć to, co my, nie gadałbyś takich głupstw, powiedziała dziewczyna w ciemnych okularach, rozbierając zezowatego chłopca. Lekarz i stary człowiek z czarną opaską na oku nadzy już od pasa w górę zaczęli rozpinać spodnie. Czy mogę oprzeć się na twoim ramieniu, muszę zdjąć spodnie, spytał lekarza stary człowiek z czarną opaską na oku. Wyglądali zabawnie, a jednocześnie żałośnie, tak wychudzeni i brudni, że litość chwytała za serce. Lekarz zachwiał się i obaj runęli na ziemię, ale na szczęście nic im się nie stało i po chwili wybuchnęli śmiechem. Siedzieli na podłodze utytłani od stóp do głów ulicznym szlamem, z przyrodzeniem zwisającym między nogami, z owłosieniem przyprószonym siwizną, oto, co zostało z powagi i godności szacownego starca i wykształconego lekarza. Pani domu pomogła im wstać, niebawem zapadnie noc i nikt już nie będzie musiał się wstydzić. Ciekawe, czy są w domu świece, pomyślała i przypomniała sobie, że ma dwie stare lampy, jedną naftową ze szklanym kloszem, drugą oliwną z trzema otworami w podstawie. Zostało mi trochę oliwy, muszę tylko znaleźć knot, gdzie też go schowałam, zastanawiała się gorączkowo, Na dzisiaj powinno starczyć, jutro przejdę się po sklepach chemicznych, na pewno znajdę tam naftę, trudniej będzie z konserwami, po czym dodała, Szczególnie jeśli będę szukać ich w drogeriach. Uśmiechnęła się do siebie, myśląc, że nie jest tak źle, skoro nadal potrafi się z siebie śmiać. Dziewczyna w ciemnych okularach rozbierała się tak powoli, jakby miała na sobie kilka warstw ubrań. Kiedy już wydawało się, że za chwilę zrzuci z siebie ostatnią rzecz, pojawiała się kolejna szmatka, czyżby nagle stała się taka wstydliwa. Gdyby jednak żona lekarza podeszła bliżej, mimo brudu pokrywającego policzki dziewczyny, zauważyłaby na jej twarzy rumieniec wstydu. Trudno zrozumieć kobiety, jedna oblewa się rumieńcem, choć kiedyś szła do łóżka z każdym napotkanym mężczyzną, a druga stała się tak wyrozumiała, że gdyby dostrzegła zakłopotanie przyjaciółki, najspokojniej w świecie szepnęłaby jej do ucha, Nie wstydź się, on cię nie widzi, mając oczywiście na myśli swego męża. Pamiętamy przecież, jak ta bezwstydnica zaciągnęła go do łóżka. Cóż, każda kobieta to zagadka. Może był też inny powód, może któryś z pozostałych nagich mężczyzn i ją przyjął do swego łóżka.
Żona lekarza pozbierała rozrzucone ubrania, spodnie, koszule, jedną marynarkę, swetry, bluzki oraz brudną i lepką bieliznę, której nie odświeżyłoby żadne pranie. Zrobiła z nich tobołek i powiedziała, Poczekajcie, zaraz wracam. Wyszła na balkon i położyła rzeczy obok worka z butami, po czym sama zdjęła ubranie, wpatrując się w ciemne miasto pod ciężkim niebem. Żadnego okna nie rozświetlał choćby słaby płomień świecy, fasady kamienic pozostały czarne i niewzruszone, to nie było miasto, lecz masa smoły, która, zastygając, przybierała kształty domów, dachów i kominów. Wszystko było martwe i tonęło w ciemnościach. Na balkonie pojawił się pies pocieszyciel, którego zaniepokoiło zniknięcie żony lekarza. Jednak tym razem nie musiał zlizywać łez z policzków swej pani, gdyż jej rozpacz nie uzewnętrzniała się i oczy pozostały suche. Kobieta poczuła chłód i przypomniała sobie o bezradnych ślepcach, których zostawiła w salonie, pewnie wciąż czekali na kolejne instrukcje. Wróciła do mieszkania i w zapadającym mroku ujrzała przed sobą anonimowe, bezpłciowe postacie, niewyraźne plamy, ginące w mroku cienie. Jestem przewrażliwiona, pomyślała, Zapomniałam, że oni widzą inaczej, dla nich nie ma ciemności, toną w morzu mleka, ich ciała wypełnia oślepiająca biel. Westchnęła i powiedziała na głos, Zapalę lampę, teraz jestem równie ślepa jak wy, Czy jest już prąd, spytał zezowaty chłopiec, Nie, ale mam lampę oliwną, Co to takiego, spytał znów chłopiec, Potem ci pokażę. W jednej z plastikowych toreb znalazła zapałki, poszła do kuchni i wyjęła z szafki butelkę z odrobiną oliwy, nie potrzebowała jej wiele, urwała kawałek ścierki na knot i wróciła do pokoju. Spojrzała na staroświecką lampę i pomyślała, że po raz pierwszy do czegoś się przyda, choć pewnie nikt nie wyobrażał sobie, w jakich okolicznościach przejdzie chrzest bojowy, ani ludzie, ani zwierzęta, ani nawet lampy, nikt nie przypuszczał, jaki spotka ich los. Kiedy zapaliła knot, z trzech otworów zaczęły wydobywać się słabe, drżące płomyki, chwilami wydłużały się, sycząc, jakby chciały uciec w mroczną noc, to znów kurczyły się, zmieniając w małe, ogniste kule światła. Teraz lepiej, powiedziała żona lekarza, Zaraz przyniosę czyste ubrania, Zabrudzimy je, przypomniała jej dziewczyna w ciemnych okularach, która podobnie jak żona pierwszego ślepca wstydliwie zakrywała piersi i łono. Żona lekarza zastanawiała się, czy to przed nią się tak zakrywają, czy przed płomieniem lampy, który je oświetla. Lepiej mieć czyste ubranie na brudnym ciele niż odwrotnie, powiedziała. Wzięła lampę i poszła do szafy po czyste ubrania. Wróciła po chwili, niosąc stertę ubrań, spodnie, piżamy, fartuchy, spódnice, bluzki, sukienki, koszule, wszystko, co mogło się przydać do okrycia wynędzniałych ciał. Ślepcy różnili się wzrostem, ale przymusowy post sprawił, że wyglądali niemal jak rodzeństwo. Pomogła im się ubrać, zezowaty chłopiec dostał plażowe szorty lekarza, które nawet jemu ujęły kilka lat. Wreszcie możemy usiąść, westchnęła z ulgą żona pierwszego ślepca, Możesz nas zaprowadzić na miejsca, zwróciła się do żony lekarza, Nie znamy rozkładu mieszkania.