Popatrzyła na czwórkę niewidomych. Siedzieli na swoich łóżkach, każdy z zapakowanym naprędce bagażem. Chłopiec miał szkolny plecak, inni małe walizki, jakby wybierali się na sobotnio-niedzielny wypoczynek. Dziewczyna w ciemnych okularach rozmawiała cicho z dzieckiem, po drugiej stronie, oddzieleni pustym łóżkiem, siedzieli naprzeciw siebie całkiem nieświadomi swej obecności złodziej samochodów i pierwszy ślepiec. Wszyscy słyszeliśmy komunikat, odezwał się lekarz, I wiemy, że cokolwiek się wydarzy, nie możemy liczyć na jakąkolwiek pomoc, dlatego musimy się zorganizować, niedługo ta sala i cały budynek zapełnią się, Skąd pan wie, że są jeszcze inne sale, spytała dziewczyna, Zanim zdecydowaliśmy się zostać tutaj, przeszliśmy się korytarzem do końca, wyjaśniła żona lekarza, ściskając męża za ramię, by się nie odzywał, Najlepiej będzie, jeśli wybierzemy na przewodniczącego pana doktora, ponieważ zna się pan na medycynie, Co za pożytek ze ślepego lekarza, Ale wszyscy będą się z panem liczyć. Żona okulisty uśmiechnęła się. Powinieneś się zgodzić, jeśli oczywiście wszyscy są tego samego zdania, Nie uważam, żeby to był dobry pomysł, Dlaczego, Jest nas dopiero sześcioro, jutro pojawią się inni, codziennie będą przybywać nowi ludzie, nie można liczyć, że wszyscy oni zechcą się podporządkować osobie, której sami nie wybrali, nie wspomnę już o okazywaniu jej szacunku, oczywiście, zakładając, że przyjmą reguły gry przedstawione przez władze, Wobec tego trudno będzie tu żyć, Trudno, to za mało powiedziane. Przepraszam, chciałam dobrze, westchnęła dziewczyna w ciemnych okularach, Ale pewnie i tak każdy będzie robił swoje.
Czy to ze złości w obliczu okrutnej prawdy, czy z nadmiaru emocji, jeden z mężczyzn poderwał się z łóżka i wskazując palcem w stronę, gdzie jego zdaniem siedział sąsiad, wykrzyknął, To wszystko przez tego człowieka, gdyby nie on, nadal bym widział, zabiję go własnymi rękami. Niewiele się pomylił, choć jego dramatyczny gest wyglądał komicznie, gdyż wysunięty oskarżycielsko palec wskazywał Bogu ducha winną szafkę obok łóżka. Niech się pan uspokoi, powiedział lekarz, Podczas epidemii nie ma winnych, wszyscy jesteśmy ofiarami, Gdybym nie okazał mu serca i nie odprowadził go do domu, nadal bym widział, Kim pan jest, spytał lekarz, ale człowiek nie odpowiedział, jakby nagle pojął swoją lekkomyślność. Drugi mężczyzna odezwał się spokojnie, Owszem, odwiózł mnie do domu, ale potem wykorzystał sytuację i ukradł mi samochód, Nieprawda, to nie ja, Ależ pan, Nie, ktoś inny rąbnął ten przeklęty samochód, a ja zostałem ukarany za swój dobry uczynek i oślepłem, poza tym nie ma pan świadków, Ta rozmowa niczego nie rozwiąże, przerwała żona lekarza, Samochód został w mieście, a my jesteśmy tutaj, więc lepiej się pogodzić, Nie musimy być razem, róbcie, co chcecie, ale ja przenoszę się do innej sali, nie mogę spać obok drania, który okradł ślepego człowieka, ma pretensje, że przeze mnie stracił wzrok, ale jak widać istnieje jeszcze na tym świecie sprawiedliwość. Pierwszy mężczyzna chwycił walizkę i szurając nogami, żeby się nie przewrócić, z wyciągniętą ręką ruszył przejściem dzielącym dwa rzędy obskurnych łóżek. Gdzie są inne sale, spytał, ale nie dosłyszał odpowiedzi, gdyż nagle poczuł na sobie ciężar czyjegoś ciała. Złodziej samochodów postanowił spełnić groźbę i ukarać sprawcę swego nieszczęścia. Splecione ciała upadły i toczyły się po podłodze, uderzając o metalowe nogi łóżek. Zezowaty chłopiec wystraszył się i znów wybuchnął płaczem, wzywając matkę. Żona lekarza chwyciła swego towarzysza za ramię. Wiedziała, że sama nie zdoła rozdzielić walczących mężczyzn, więc poprowadziła męża między łóżkami do miejsca, gdzie ciężko dysząc mocowali się rozwścieczeni przeciwnicy. Nakierowała ręce lekarza na znajdującego się najbliżej mężczyznę, sama chwyciła drugiego i wspólnymi siłami zdołali ich rozdzielić, Nie można tak się zachowywać, wybuchnął lekarz, Jeśli zamierzacie uczynić z tego zesłania piekło, to jesteście na dobrej drodze, ale pamiętajcie, że możemy liczyć tylko na własne siły, słyszeliście, nikt nam nie pomoże, Ale on ukradł mój samochód, jęknął z wysiłkiem pierwszy ślepiec, który bardziej ucierpiał w tej walce, To nie ma znaczenia, wtrącała żona lekarza, I tak nie może pan prowadzić, Prawda, ale to był mój samochód, a ten złodziej go ukradł i nawet nie wiem, gdzie teraz jest, Prawdopodobnie stoi tam, gdzie go zostawił, kiedy oślepł, zauważył lekarz, Ale z pana mądrala, mruknął z przekąsem złodziej. Pierwszy ślepiec chciał się wyrwać z uścisku i ponownie rzucić na przeciwnika, ale nagle opuściły go siły, jakby zrozumiał, że mimo usprawiedliwionego gniewu nie zdoła odzyskać ani samochodu, ani wzroku. Złodziej zaczął mu wygrażać, Jeśli sądzisz, że jesteś tu bezpieczny, to się grubo mylisz, tak, ukradłem ci samochód, ale ty mi skradłeś wzrok, więc kto z nas jest gorszym złodziejem, Dajcie wreszcie spokój, zdenerwował się lekarz, my też jesteśmy ślepi, a nie uskarżamy się i nie obwiniamy innych, Co mnie obchodzą inni, burknął pogardliwie złodziej, ale lekarz zwrócił się do pierwszego ślepca, Jeśli chce pan przenieść się do innej sali, żona pana zaprowadzi, orientuje się lepiej ode mnie, Rozmyśliłem się, zostanę tutaj. Złodziej zrobił się purpurowy, Boi się biedaczek zostać sam, żeby mu się ktoś nie przyśnił, Dosyć, krzyknął lekarz, tracąc cierpliwość. No, no, doktorku, nie zapominaj, że wszyscy jesteśmy równi, nie będziesz mi tu rozkazywał, Nie rozkazuję, tylko proszę, żeby dał mu pan wreszcie spokój, Dobra, dobra, ale miejcie się na baczności, ze mną żartów nie ma, jeśli kogoś polubię, to do grobowej deski, ale jeśli ktoś mi zajdzie za skórę, to nie popuszczę. Gwałtownie ruszył na swoje miejsce, usiadł, wsunął walizkę pod łóżko i oświadczył, A teraz idę spać, tak jakby chciał wszystkich ostrzec, że będzie się rozbierał. Dziewczyna w ciemnych okularach zwróciła się do zezowatego chłopca, Ty też się połóż, tutaj, obok mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawołaj mnie, Chce mi się siusiu, powiedział chłopiec, a wszyscy nagle poczuli parcie w pęcherzu i pomyśleli, Co my teraz zrobimy. Pierwszy ślepiec sięgnął pod łóżko, chcąc sprawdzić, czy jest tam nocnik, w skrytości ducha liczył jednak, że go tam nie znajdzie, gdyż nie potrafiłby załatwić się w obecności innych. Nikt by go wprawdzie nie widział, ale odgłos oddawania moczu jest krępujący i jednoznaczny, choć w tym względzie i tak mężczyźni są uprzywilejowani. Złodziej usiadł na łóżku, Cholera, gdzie tu się można wyszczać, Niech pan nie będzie wulgarny, tu jest dziecko, oburzyła się dziewczyna w ciemnych okularach, Dobra, złotko, ale powiedz, gdzie tu się można odlać, bo inaczej twoja dziecinka zerżnie się w gacie, Chyba zapamiętałam, gdzie jest ubikacja, Na korytarzu poczułam intensywny zapach moczu, pójdę sprawdzić, odezwała się żona lekarza, Idę z panią, powiedziała dziewczyna, biorąc chłopca za rękę, Najlepiej będzie, jeśli pójdziemy wszyscy razem, w ten sposób zapamiętamy drogę, Rozumiem, doktorku, pomyślał złodziej samochodów, nie życzysz sobie, żeby twoja pani latała ze mną do łazienki za każdym razem, kiedy powiem, że chce mi się szczać. W tej samej chwili ze zdziwieniem poczuł, że ma erekcję, jakby fakt utraty wzroku wiązał się z zanikiem popędu płciowego. Dobra nasza, pomyślał, nie wszystko stracone, nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej, i nie słuchając rozmów puścił wodze fantazji. Nie na długo jednak, gdyż po chwili usłyszał głos lekarza, Ustawmy się gęsiego, moja żona pójdzie pierwsza, każdy położy rękę na ramieniu osoby przed sobą, w ten sposób nie zgubimy się. Ja z nim nie idę, odezwał się pierwszy ślepiec, mając na myśli złodzieja.
Z trudem udało im się ustawić w wąskim przejściu między łóżkami, dlatego że podświadomie unikali kontaktu ze sobą, a może dlatego że żona lekarza musiała udawać ślepą. W końcu, potykając się, jeden za drugim ślepcy ruszyli środkiem sali kierowani przez zdrową kobietę. Za nią szła dziewczyna w ciemnych okularach, trzymając za rękę zezowatego chłopca, potem złodziej w slipach i podkoszulku, lekarz, a na końcu bezpieczna na razie pierwsza ofiara choroby. Szli bardzo powoli, jakby nie ufając swej przewodniczce, z wolną ręką uniesioną w powietrzu w poszukiwaniu oparcia, ściany, futryny drzwi. Złodziej podążający za dziewczyną w ciemnych okularach poczuł zapach jej perfum i mając wciąż w pamięci niedawne podniecenie, postanowił zrobić użytek ze swych rąk. Jedną położył na karku dziewczyny, odgarniając długie włosy, drugą bez wahania chwycił jej pierś. Młoda kobieta próbowała wyzwolić się z uścisku, ale na próżno. Nagle dał się słyszeć krzyk, to dziewczyna kopnęła złodzieja ostrym obcasem w obnażone udo, Co się stało, spytała żona lekarza, odwracając głowę, Potknęłam się, odparła dziewczyna w ciemnych okularach, i chyba niechcący uderzyłam pana idącego za mną. Żona lekarza spojrzała na złodzieja. Spomiędzy palców ściskających udo trysnęła lepka ciecz. Przeklinając i jęcząc z bólu, złodziej próbował zatamować krew, Jestem ranny, ta dziwka nie umie chodzić, A pan nie wie, co zrobić z rękami, rzuciła sucho dziewczyna. Żona lekarza domyśliła się, co zaszło. Najpierw uśmiechnęła się, lecz kiedy zobaczyła krew lejącą się z rany nieszczęśnika, natychmiast przerażona uświadomiła sobie, że nie ma wody utlenionej, gencjany, merkurochromu, żadnych środków opatrunkowych, płynów odkażających, niczego. Ślepcy rozpierzchli się we wszystkie strony. Gdzie pan jest ranny, spytał lekarz, Tutaj, tutaj, Gdzie, Nie widzi pan, ta dziwka uderzyła mnie obcasem w nogę, To nie moja wina, potknęłam się, usprawiedliwiała się dziewczyna, po czym nie wytrzymała i wybuchnęła, Ten drań zaczął mnie obmacywać, co on sobie myśli, Trzeba przemyć i opatrzyć ranę, przerwała żona lekarza, Gdzie jest woda, spytał złodziej samochodów, W kuchni, ale nie musimy iść wszyscy, Ja i mąż zaprowadzimy pana, a reszta tu zostanie, to nie potrwa długo, Ale mnie się chce siusiu, poskarżył się chłopiec, Poczekaj chwilę, zaraz wrócimy. Żona lekarza pamiętała, że musi raz skręcić w prawo, raz w lewo, potem powinna pójść długim korytarzem załamującym się pod kątem prostym, na którego końcu znajdowała się kuchnia. Po paru minutach stwierdziła, że zabłądzili. Stanęła, zawróciła, po czym zawołała, Już wiem. Po chwili byli na miejscu. Liczyła się każda minuta, gdyż rana krwawiła coraz bardziej. Po odkręceniu kranu przez chwilę leciała brudna woda, trzeba było długo czekać na czysty strumień. Mętna, ciepła i cuchnąca ciecz pochodziła widocznie ze starego zardzewiałego zbiornika, ale mimo to złodziej odetchnął z ulgą. Rana jednak wyglądała coraz gorzej, Czym ją opatrzymy, spytała żona lekarza. Pod stołem leżało kilka brudnych szmat od podłogi, nie nadających się na opatrunek, Nic innego tu nie widzę, westchnęła kobieta, udając, że chodzi i po omacku czegoś szuka, Ale ja dłużej nie wytrzymam, panie doktorze, ciągle krwawię, proszę mi pomóc, przepraszam, wiem, że byłem nieuprzejmy, tłumaczył się żałosnym tonem złodziej samochodów, Przecież staramy się panu pomóc, powiedział lekarz, Nie ma innego wyjścia, niech pan zdejmie podkoszulek. Złodziej zaczął narzekać, że zmarznie, ale wykonał polecenie. Żona lekarza szybko wykonała z niego opaskę, mocno obwiązała udo rannego, robiąc duży węzeł. Trudno było uwierzyć, że ślepy człowiek może tak wprawnie i zręcznie wykonać opatrunek, ale zależało jej na czasie, poza tym i tak wszyscy dali się nabrać, kiedy udawała, że się zgubili. Złodziej mógł się zdziwić i nabrać podejrzeń, że to nie lekarz, nawet jeśli jest okulistą, opatruje mu ranę, ale ulga, jaką przyniosło mu obandażowanie nogi, przynajmniej na jakiś czas zagłuszyła jego wątpliwości. Utykając, wrócił z lekarzem i jego żoną do reszty chorych. Zdrowa kobieta zauważyła, że zezowaty chłopiec nie wytrzymał i zsiusiał się w spodnie. Dziewczyna w ciemnych okularach i pierwszy ślepiec niczego się nie domyślali. Kałuża u stóp chłopca powiększała się, z nogawek wyciekały strużki moczu. Jak gdyby nigdy nic żona lekarza powiedziała, Chodźmy do ubikacji. Ślepcy wyciągnęli ręce, każdy szukając ramienia poprzednika. Dziewczyna w ciemnych okularach zaprotestowała, mówiąc, że za żadne skarby nie pójdzie przed tym bezwstydnikiem. W końcu udało im się ustawić, pierwszy ślepiec zamienił się na miejsce ze złodziejem, a między nimi stanął lekarz. Złodziej kulał i powłóczył nogą, ponieważ uciskał go opatrunek, a rana pulsowała, jakby serce zmieniło miejsce i zagnieździło się w rozdartym udzie. Dziewczyna próbowała chwycić chłopca za rękę, ale dziecko wciąż jej uciekało, w obawie, że jego opiekunka i reszta dorosłych odkryją jego wstydliwy sekret. Jednak już po chwili lekarz pociągnął nosem i zauważył, Czuję tu mocz, a jego żona musiała to potwierdzić. Nie mogła przecież skłamać, że zapach dochodził z ubikacji, ponieważ znajdowali się od niej zbyt daleko. Usiłowała jednak zachowywać się jak ślepa, choć wiedziała, że zapach wydobywa się z mokrych spodni chłopca.