Выбрать главу

Ach, jakże ją bolało, że szyfoniera wkrótce opuści dom! Obeszła ją dookoła, pieszcząc gładką jak jedwab powierzchnię. Komoda była zamknięta, a klucz Vinnie dostała od babki. Ostrożne napomknięcie Kammy o tym, że powinno się przejrzeć jej zawartość, pozostało bez odpowiedzi.

W środku mogły być kosztowności. Takie, które nie powinny opuszczać tego domu…

Zmarszczyła brwi. W jednym z rogów nad podłogą obluzowała się tylna ścianka. Prawdopodobnie w wyniku czyjejś nieostrożności podczas przesuwania do hallu. Kamma, pedantka, pochyliła się, by lepiej umocować płytę. Nie tolerowała nieporządku.

I wtedy dostrzegła wystający z szyfaniery rożek żółtawej koperty. Delikatnie wyciągnęła ją na zewnątrz.

Musiała leżeć na wierzchu przepełnianej szuflady i przy jej wysuwaniu spadła na dół. Tak, wystawało także parę kartek świątecznych z zeszłego roku.

Koperta była duża, dość gruba, nie wyglądała na starą. Na wierzchu nic nie napisano.

Bez cienia skrupułów otworzyła kopertę, rozłożyła kartki…

Twarz zazwyczaj opanowanej Kammy na przemian czerwieniła się i bladła.

To był testament. I list.

Najpierw przeczytała list od babci do Vinnie. Nietrudno było rozpoznać drżące pismo babki.

Kochana llinnie!

Przekaż ten testament adwokatowi Hermansenowi! Jest nie do obalenia, świadkowie to zacni ludzie. Niestety mnie nie udało się nawiązać kontaktu z adwokatem. Nigdy o tym nie wspominałam, nie chciałam bowiem, by Karen Margrethe o czymkolwiek się dowiedziała. Nie pozwól, by to ona zajęła się tę sprawą!

Och, doprawdy, pomyślała Kamma. Szybko przebiegła wzrokiem testament.

…Moją ostatnią wolą jest, aby dom Bakkegarden odziedziczyła w całości córka mego syna Lavinia Dablen. Moja Synowa Karen Margrethe Dablen nie może tu zamieszkać, ponieważ ma zły wpływ na dziewczynę. Również jej syn z pierwszego małżeństwa nie ma prawa zamieszkać w Bakkegurden, ponieważ nie został adoptowany przez mego zmarłego syna, a poza tym może radzić sobie samodzielnie. W dodatku w mojej obecności wyraził się o mnie, że „nie warto troszczyć się o tę staruchę”. Tak więc i ja nie będę troszczyć się o niego.

Karen Margrethe Dablen zapisuję…

Teraz następowało wyliczenie kilku drobiazgów o niewielkiej wartości, była wśród nich broszka, serwis do herbaty i kominkowy zegar.

…chociaż bowiem Karen Margrethe twierdzi, że pielęgnowała mnie przez te lata, kiedy nie opuszczałam łóżka, w rzeczywistości wcale tak nie było. Wydawała tylko polecenia i rozkazy Vinnie.

Vinnie okazywała mi ciepło i wiele troski, Karen Margrethe jedynie oziębłość, a często zniecierpliwienie. Dlatego wszystko, co mam, zapisuję Vinnie, również lokaty na kontach bankowych, do których dysponowaniem w moim imieniu upoważniona była dotychczas Karen Margrethe. Pełnomocnictwo to ustaje z chwilą mojej śmierci.

Testament poświadczył B. E. Johannessen, notariusz, i jego żona, Marianne Johannessen.

Czerwona na twarzy Kamma osunęła się na krzesło. Serce waliło jej mocno w poczuciu urażonej godności. Uniosła głowę…

Johannessenowie? Znała ich! Ale chyba już umarli! W każdym razie ona na pewno. A o, pogrążony w żałobie po śmierci żony, doznał udaru. Powiadano, że był całkiem zamroczony, z nikim nie mógł się już komunikować.

Data?

Sprawdziła na testamencie. Dwunasty lipca. Pół roku temu.

Pół roku temu?

Musiało to być wtedy, kiedy babce chwilowo się poprawiło, mogła się poruszać i trochę mówić. Kamma wyjechała wówczas z synem do Bergen, tak bardzo potrzebowała wypoczynku. Tak, to by się zgadzało! Wyruszyli w podróż w lipcu.

A stara natychmiast skorzystała z okazji!

Rozległ się dzwonek do drzwi kuchennych i Kamma poderwała się przestraszona, jakby przyłapana na gorącym uczynku.

To pewnie posłaniec ze sklepu.

Gdzie schować…?

Ponieważ w pośpiechu nie znalazła innej skrytki na kopertę, wetknęła ją z powrotem w szczelinę w uszkodzonej komodzie. Pospieszyła do kuchni.

W istocie był to chłopiec na posyłki i Kamma, jak to zawsze leżało w jej zwyczaju, dokładnie i podejrzliwie sprawdzała listę sprawunków, wyjmowała kolejno zakupy, kontrolowała ceny i podsumowanie. A w jej mózgu wprost gotowało się od gorzkich myśli i planów przepojonych żądzą zemsty.

A tak niecierpliwie czekała chwili, gdy będzie mogła całkiem sama władać wielkim domem! Kiedy nareszcie nie będzie musiała znosić obecności tej niezdarnej, mrukliwej dziewczyny. Postanowiła nawet, że Hans-Magnus po ukończeniu szkoły kadetów przejmie Bakkegarden. Byłby to wspaniały dom oficerski, w którym ona, jego ukochana matka, królowałaby jako gospodyni.

Z hallu dobiegły ją głosy. To pewnie Vinnie już jest z powrotem, no i Hans-Magnus wrócił do domu z męczącej wyprawy do Oslo.

Biedny chłopiec, naprawdę mu ciężko z tym mizernym żołdem kadeta, który na nic nie wystarcza. To oczywiste, że Kamma musi mu od czasu do czasu pomagać. Tak dobrze się złożyło z kontami bankowymi babki. Teraz…

Teraz z tym koniec!

Wszystko jej zabrano. Na co Vinnie, brzydkiej i niezgrabnej, pieniądze i dom? I tak nigdy nie wyjdzie za mąż, Kamma była o tym przekonana i często powtarzała to dziewczynie. Vinnie miałaby przez całe życie mieszkać sama w tym wspaniałym domu? Z czasem osiedliłby tu się Hans-Magnus, kiedy już zostanie oficerem. To było jedyne sensowne rozwiązanie. Kamma zaopiekowałaby się nim i jego przyszłą rodziną. Chciała mieć wnuki, o wiele bardziej niż synową, ale i z nią na pewno będzie umiała sobie poradzić.

Cena przy jednej z pozycji na liście zakupów nie zgadzała się z ceną dzisiejszą. Kamma natychmiast to zakwestionowała.

– Chleb podrożał, proszę pani. Cena podskoczyła dzisiaj.

– W gazecie nic o tym nie pisano.

Po długiej dyskusji na temat minimalnej podwyżki Kamma wreszcie rzuciła pieniądze na stół, chcąc gwałtownym gestem okazać niezadowolenie z rosnących cen, o których jej się nie zawiadamia. Patem wróciła do hallu.

Tam doznała szoku. Okazało się, że głos, który przedtem słyszała, wcale nie należał do jej syna. To musieli być tragarze, bo wszystkie meble Vinnie zniknęły.

Dziewczyna właśnie stanęła w drzwiach.

– Czy już odjechali? – spytała ciotka grubym głosem.

– Tragarze? Tak, już ich nie widać. Proszę, to są nici.

– Nici? Ach, tak, tak.

Dom, w którym zamieszkać miała Vinnie, leżał w Sarpsborg. Jak Kamma zdoła…?

– Kiedy się przeprowadzasz?

– Pojutrze będę już chyba gotowa.

– Odwiozę cię, dopilnuję, by wszystko znalazło się na właściwym miejscu.

– Nie ma takiej potrzeby, ciociu Kammo, wiem dokładnie, jak chciałabym się urządzić.

– Tego się właśnie obawiam. Nigdy nie miałaś gustu, Vinnie, nie masz pojęcia, jak należy stylowo umeblować pokój. No i zasłony…

– Pani, u której mam zamieszkać, powiedziała, że tam już są zasłany i sporo mebli. Na pewno wszystko będzie dobrze, a ty chcesz chyba być w domu, kiedy przyjedzie Hans-Magnus?

Kamma umilkła, ale myśli jej nadal gorączkowo pracowały. Musi jakoś zdobyć ten list!

Przejąć testament, zanim Vinnie go zobaczy.

Świadkowie, Johannessenowie, już się nie liczą.

Doskonale!

Gdyby tylko Hans-Magnus przyjechał samochodem, mogliby pojechać do nowego domu Vinnie. Dlaczego on nie wraca?

Nadeszło popołudnie.

– Vinnie – zadźwięczał miękki jak aksamit głos ciotki Kammy, tym razem jednak słychać w nim było ton wzburzenia.

Dziewczyna stanęła w drzwiach. Swoim zwyczajem szła z pochyloną głową, jak gdyby spodziewała się łajania i razów. Głupie dziewuszysko, przecież nigdy jej nie uderzyłam, pomyślała Kamma zirytowana.