Może i tak, ale bolesne ciosy można zadawać nie tylko przy użyciu pięści.
– Stań prosto! Weź się w garść! Już czas iść na spotkanie.
Vinnie odruchowo zadrżała. Spotkania na swój sposób pociągały ją, ale i odpychały. Ciotka Kamma była żarliwą zwolenniczką osobliwej sekty założonej przez pastora Pruncka. Vinnie chodziła razem z ciotką, bo Kamma tego żądała, i być może także dlatego, że pastor jako jedyny traktował ją jak człowieka posiadającego własną wartość.
Więcej Vinnie nie rozumiała.
Ale do głoszonej przez niego nauki przekonana nie była. Nigdy nie pozwolono jej przebywać z równolatkami, przez całe dzieciństwo i lata młodzieńcze podlegała surowej dyscyplinie. Wciąż ją poniżano. Ciotka Kamma nigdy na nic jej nie pozwalała, w szkole Vinnie stała poza grupą i była bezdennie samotna, ponieważ ciotka zabroniła jej bawić się z „dziećmi prostaków i nie wiadomo kogo”, a Vinnie nie miała dość siły woli, by złamać ten zakaz. Zamknęła się w sobie i została kozłem ofiarnym klasy. Wszyscy z niej drwili. Z powodu ubrań, z powodu zadzierającej nosa ciotki, z każdego powodu. Ale przede wszystkim dlatego, że osoby takie jak Vinnie wprost proszą się, by inne dzieci je prześladowały.
Dlatego może nic dziwnego nie kryło się w jej słabości dla wyrażającego sympatię wzroku pastora Pruncka (taksującego przy tym jej kobiece atrybuty, ale z tego Vinnie nie zdawała sobie sprawy). Młoda panna wmawiała sobie, że wierzy w głoszoną przez niego naukę.
Prunck, rzecz jasna, nie był żadnym prawdziwym pastorem. Ogólnie akceptowaną i poważaną sektę, do której należeli na przykład Abel Gard i Christa, od obłąkanych idei Pruncka dzieliło wiele tysięcy mil.
Prunck twierdził, że jako wybraniec Boży dostąpił objawienia. Podczas wizji niebiosa wyznaczyły go na duszpasterza, prosząc, by utworzył odrębną, całkiem nową społeczność, którą nazwać miał „Święci Wybrańcy Pruncka”. W objawieniu dowiedział się, że 6 lutego bieżącego roku nastąpi koniec świata.
Pozostało zatem niewiele dni.
Z tego właśnie powodu w tajemnicy zajął na poły zapomnianą grotę, wykutą w skale na skraju miasta. Członkowie sekty – a było ich razem sześćdziesięciu czterech – otrzymali z nieba przesłanie, że tam mają szukać schronienia i tylko oni przeżyją zbliżającą się katastrofę.
Pastor Prunck nakazał, by jego wybrańcy wyrzekli się wszelkich dóbr tego świata, całego swojego bogactwa, bo i tego zażądały niebiosa. Dopiero wówczas zastaną oczyszczeni. Prunck obiecał, że sam zajmie się ich ziemskim, nieczystym dobytkiem, ukryje przed wzrokiem niebios wszystko co grzeszne. „Nie możecie wejść do raju z kieszeniami pełnymi brzęczącej mamony” – grzmiał z ambony wzniesionej w grocie, w której odbywały się ich spotkania. „Obiecuję unicestwić wasze ziemskie dobra, oczyścić was na ten wielki moment”.
W społeczności znaleźli się tacy, co się zawahali. Szczególnie Kamma. Trudno jej było wyrzec się ulubionych pieniędzy. Oczywiście przynosiła datki, drobne kwoty podejmowane z bankowego konta teściowej. Ale z całą sumą nie potrafiła się rozstać.
Zgromadzeni wokół pastora stanowili dziwnie jednorodną grupę. W dziewięćdziesięciu procentach składała się ona z samotnych, nie obdarzonych szczególnie lotnym umysłem starszych kobiet, posiadających jednak pewien majątek. Było z nimi także kilkoro dzieci oraz jeden i drugi głupkowaty mężczyzna, który słuchał tyrad pastora, w poczuciu winy chyląc głowę i ślepo wierząc w historie o ogniu piekielnym.
Niektórzy z pewnością mieli kłopoty z dostrzeżeniem logiki w nauce Pruncka. Jeśli świat czeka zagłada i tylko oni, wybrani, ją przeżyją, to jaki sens w takiej sytuacji ma niszczenie bogactw? Na świecie bez ludzi dość będzie dóbr, które będą mogli podzielić między siebie… Ale nie, takimi skomplikowanymi operacjami myślowymi ich głowy nie potrafiły się zająć, a zresztą pastor najlepiej wiedział, jak należy się przygotować, gdy wybije godzina.
Kammę niepokoiło co innego, a mianowicie syn, Hans-Magnus. jego także trzeba przecież ocalić z katastrofy. On jednak nie chciał mieć z sektą nic wspólnego, nazywał Pruncka oszustem, łajdakiem.
Kamma zawarła więc ugodę z pastorem. Owszem, życie syna można uratować, jeśli Vinnie będzie przychodzić w jego zastępstwie i zajmie jego miejsce w schronie. Kamma nie dbała o los Vinnie, dziewczyna mogła zginąć, ale musiała przychodzić na spotkania w imieniu Hansa-Magnusa, zaklepać mu miejsce w niebie. W ten sposób syn na pewno przeżyje katastrofę, nawet jeśli znajdzie się poza świętą grotą.
Wszystko to było niezwykle zawikłane. Jedynie bardzo ograniczeni mogli doszukać się logiki w transakcjach Pastora, których przedmiotem były ludzkie dusze.
Vinnie oczywiście nie wiedziała nic o umowie, jaką zawarła ciotka Kamma z Prunckiem. Posłusznie dreptała na zebrania sekty i z drżeniem wysłuchiwała grzmiących kazań pastora, radując się, kiedy padło na nią jego ciepłe spojrzenie. Wtedy czuła, że ona sama ma jakieś znaczenie. Ktoś ją zauważał!
Wielu członków sekty radowało się czym innym – z triumfem myślało o wszystkich ludziach, którzy nie wiedzieli o grupie wybrańców nieba i dlatego musieli ulec zagładzie. Właśnie myśl, że ci biedacy nie zdawali sobie nawet z tego sprawy, wydawała się tak cudowna. Niektórzy członkowie sekty opowiedzieli znajomym o spodziewanym końcu świata, lecz spotkali się tylko z prześmiewkami i pogardą. Ale poczekajcie! Jeszcze zobaczycie! Nadejdzie dzień, kiedy będziecie się wić w straszliwych mękach i z błaganiem zapukacie do bram pieczary, ale wtedy będzie już za późno! Tylko wybrani znajdą się w środku.
Pieczara w skale powstała przy próbach wydobycia tu rudy. Prób tych wkrótce zaprzestano i zapomniano o dawnej kopalni, Prunckowi udało się jednak zdobyć klucz do żelaznych drzwi i dzięki ciężkiej pracy członków sekty pod dyktando pastora zdołano uczynić z groty miejsce nadające się do zamieszkania i niemal przytulne. Doprowadzono elektryczność, ściany obito drewnem, zamontowano podstawowe wygody. Ogrzewanie także było dostateczne.
Tego popołudnia Vinnie i jej ciotka przybyły o kwadrans wcześniej, gdyż Kamma chciała pomówić z pastorem Prunckiem na osobności.
Vinnie musiała poczekać w ogólnej sali, natomiast podnieconą Kammę wezwano do najświętszej części groty – składziku.
Pastor Prunck był gładkim jegomościem w wieku średnim. Wypomadowane, dyskretnie podbarwione na ciemny brąz włosy układał w fale, oczy miał piwne, głębokie niczym studnie zrozumienia i przesłodzonego sentymentalizmu. Głosowi potrafił nadać żądany ton, raz groźny, taki, w którym czuło się żar ognia piekielnego, to znów aksamitny, wprost ociekający pochlebstwami lub głoszący obietnice zbawienia.
– Moja droga, droga pani Dahlen – powitał ją z zachwytem. – Co mogę dla pani zrobić?
Kamma dawno już uległa urokowi jego spojrzenia poskramiacza lwów. Tak jak i wszystkie inne kobiety z sekty sądziła, że jest szczególnie zainteresowany…
A teraz znalazła się z nim sam na sam w małym przytulnym składziku! Do czego może to prowadzić? Do czułego pogładzenia po policzku? A może… może nareszcie nabrał śmiałości i wyzna jej, jak bardzo ona, Kamma, go pociąga?
– Drogi pastorze, wydarzyło się coś strasznego! Wie pan, majątek, o którym mówiłam, ten, który miałam w banku…
Zainteresowanie pastora natychmiast przybrało na sile,
– Tak?
– Okazuje się, że najwidoczniej wszystko przypada Vinnie!
Uśmiech duszpasterza nieznacznie ochłódł.
– Ależ to wyśmienicie, pani Dahlen! A więc w chwili przekroczenia bram nie będzie pani przygniatał żaden ziemski ciężar!
– Ach, oczywiście, ale tak bardzo się cieszyłam, że będę mogła przekazać wszystko panu, aby pan to unicestwił. No i troszeczkę miałam zamiar zatrzymać dla siebie, bo przecież to my, wybrańcy, przeżyjemy.