Выбрать главу

W dodatku przydzielono jej pad opiekę najciężej chorych pacjentów. Z ich separatek na oddział, na którym umieszczono osoby będące jedynie pod obserwacją, nie wolno jej było przechodzić.

Nie mogła więc zobaczyć się z Rikardem.

Wiedziała, że młody policjant musi odbyć dwutygodniową kwarantannę, tak jak wcześniej ona. Ale z wyznaczonego czasu upłynęło już przecież kilka dni.

Była rozczarowana tym, że nie może spotykać się z Rikardem, ale mimo to z dużym zapałem i poczuciem odpowiedzialności wykonywała przydzielone jej prace.

Jednym z pierwszych zadań było przyniesienie świeżej wody ciotce Kammie.

Zebrała się w sobie i nastawiła odpowiednio, by znieść jadowity sarkazm, z którym, jak wiedziała, przywita ją ciotka.

W drzwiach jednak zatrzymała się z okrzykiem przerażenia.

Kamma Dahlen cała była w pęcherzach. Każdy widoczny fragment skóry, twarz, szyja, ramiona i dłonie pokryte były ohydną wysypką. Pęcherze i grudki na palcach były tak gęste i duże, że chora nie mogła zamknąć dłoni. Zajęte miała wargi, uszy i powieki, a nawet same gałki oczne. Ciotka Kamma była jedną wielką raną, krostowatą grudą, pęcherzem, z którego sączyła się surowica.

– Ach, mój Boże – jęknęła Vinnie ze współczuciem. Na widok ciotki zrobiło jej się słabo.

Kobieta w łóżku powoli zwróciła ku niej przekrwione oczy. Kamma nie mogła już mówić, nic też nie widziała. Vinnie zorientowała się po tym, że wzrok ciotki nie spoczął na niej. Biedne, straszne oczy przemawiały jednak aż nader wyraźnym językiem. Bił z nich bunt i gniew. Mówiły: „To twoja wina, Lavinio! To ty ściągnęłaś zarazę do domu!”

– Wybacz mi – powiedziała Vinnie odruchowo. – Błagam, wybacz. Ciociu, co mogę dla ciebie zrobić? Powiedz tylko, zrobię wszystko!

Z oczu posypały się błyskawice. „Odejdź, nie chcę, żebyś tu była”.

– Czy mam posłać po Hansa-Magnusa? – spytała Vinnie bez zastanowienia.

W oczach Kammy pojawiła się panika.

– Ach, oczywiście, że nie, głupia jestem – mruknęła Vinnie swym dawnym uległym tonem, którego Rikard tak bardzo chciał ją oduczyć. – Ale może mam mu coś przekazać?

Kamma odwróciła twarz, nie chciała już więcej mieć z Vinnie do czynienia. Dziewczyna spostrzegła, że rozjątrzone pęcherze wykwitły także na głowie ciotki między włosami.

– Jeśli byś mnie potrzebowała, ciociu, to pamiętaj, że tu jestem – powiedziała cicho i postawiwszy na stole karafkę z wodą, wyszła.

Był to dla Vinnie bardzo trudny czas. Ciotka Kamma zawsze umiała wywołać w niej poczucie winy, a teraz stało się ono jeszcze silniejsze niż kiedykolwiek, było bowiem w części uzasadnione.

Dni upływały Vinnie na różnych posługach przy innych poważnie chorych. Najczęściej sprzątała. Herbert Sommer cały pokryty był już pęcherzami, podobnie jak wielu członków sekty, przede wszystkim starsze panie, ale wśród zarażonych znalazło się także dziecko. Vinnie przyjęła to z ciężkim sercem, oskarżała siebie, a kiedy opuściła pokój dziewczynki, płacz uwiązł jej w gardle.

Wyglądało jednak na to, że Agnes Johansen zwalczy chorobę dzięki dawnej szczepionce. Zapalenie płuc także zbierało się do odwrotu. Na widok Vinnie Agnes bardzo się uradowała.

– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkały? Wtedy, tamtego wieczoru na nabrzeżu? Nie wiedziałam, że pani jest pielęgniarką!

Vinnie wyjaśniła, jaką pełni funkcję w szpitalu.

– Ach, tak się niepokoję o Doffena – westchnęła Agnes. Leżąc w łóżku przypominała zwiędły kwiat. – To znaczy o mojego psa.

– Wiem, gdzie on jest – Vinnie uspokoiła ją z uśmiechem. – Doffen i Blancheflor stoją każdy w swojej klatce i na siebie szczekają. Słyszałam, co prawda, że ostatnio chyba z tego zrezygnowały, leżą tylko, ale jeden drugiego nie spuszcza z oka.

Agnes westchnęła.

– Ten mały, kochany psiak… gdyby go nie było ze mną na wyspie, nigdy nie przetrwałabym tych strasznych dni. Gdyby jeszcze nie nazywał się Doffen. Blancheflor to o wiele ładniejsze imię.

Vinnie zaśmiała się.

– Blancheflor to właściwie imię dziewczęce, z opowieści o Floresie i Blancheflor. Ale moja ciotka uważała, że to Flores jest dziewczyną, a Blancheflor chłopcem. Wydaje mi się jednak, że to nie ma znaczenia, pies nie czuje się urażony.

Agnes wybuchnęła śmiechem. Tak bardzo uradowało ją, iż nareszcie ma z kim porozmawiać o piesku, że prosiła, by Vinnie częściej do niej zaglądała. Dziewczyna obiecała, że jeszcze przyjdzie, sama ucieszona z nawiązanej znajomości.

Rikard miał rację – obie były do siebie nadzwyczaj podobne, Vinnie i Agnes, choć oczywiście nie szło tu o wygląd.

Vinnie przestała splatać włosy w ciasne grajcarki nad uszami. Nigdy nie lubiła tej fryzury, a kiedy jeszcze Rikard stwierdził, że bez nich wygląda ładniej…

Życie w tym czasie wydawało się dziewczynie bardzo interesujące. Podczas tragicznych wydarzeń Vinnie przeżywała wielką życiową przygodę.

Zachodziła też często do pastora Pruncka, wszak dobrze go znała. Prunck był wzburzony i wystraszony, bo nawet on dłużej nie mógł przymykać oczu na fakty. Głośno wykrzykiwał słowa, wypowiedziane przez Jezusa na krzyżu, jak gdyby porównując się do Zbawiciela: „Boże, Boże, czemuś mnie opuścił”, źle akcentując słowa.

– Eli, Eli, lema sabachthani – bez zastanowienia poprawiła go Vinnie.

Prunck oderwał wzrok od szarego sufitu, w jego pojęciu wyobrażającego niebiosa, i popatrzył na nią oskarżycielsko. Uniósł się na łokciu i syknął ze złością:

– Przeklęta bądź, niewiasto, która zbezcześciłaś mą Świątynię bakcylami. „Do mnie należy kara”, mówi Pan. Wynoś się, zniknij mi z oczu!

Vinnie musiała przyznać, że podjęcie się zadania pielęgnowania chorych nie było jej najmądrzejszym posunięciem. Bezustannie napotykała oskarżycielskie słowa i gniewne spojrzenia. Odwieczne wyrzuty sumienia znów się w niej odezwały, ciążyły tak, że musiała znaleźć kąt, by się wypłakać.

Wyrządziła tym biednym ludziom taką straszną krzywdę!

Humor bardzo się jej poprawił, kiedy drugiego dnia po południu udało jej się po drugiej stronie szklanych drzwi dzielących oddziały zobaczyć Rikarda. Policjant zatrzymał się natychmiast, zdumiony strojem dziewczyny, i pomachał do niej ręką. Vinnie, wzruszana i szczęśliwa, odpowiedziała mu tym samym gestem.

Następnego dnia także skradła chwilę, by zajrzeć w to samo miejsce. Rikard już czekał i dał jej znać, by wyszła na zewnątrz i okrążyła budynek. Vinnie usłuchała go i nagle zobaczyła go w otwartym oknie.

– Witaj, Vinnie, co tu teraz robisz? Opowiadaj!

– Jestem już zdrowa! Całkiem odporna. I dostałam tu pracę.

– Świetnie, Vinnie – pokiwał głową z uznaniem. – Bardzo ci ciężko?

– Praca nie jest ciężka. Tylko…

– Co takiego?

– Nie, nic.

Niemożliwe, by interesował się jej troskami, żalem nad losem chorych, wyrzutami sumienia i ciążącym jej poczuciu winy.

– Chyba muszę już iść – powiedziała szybko, nie chciała, by miał jej już dość, nie chciała zawadzać.

– Oczywiście, musisz iść, rozumiem – odparł Rikard. Vinnie wydawało się, że w jego głosie zabrzmiał cień zawodu. Oczywiście tylko to sobie wmówiła.