Henning ogromnie bolał nad faktem, że jego ukochana córka utraci swego męża. Zwykle jednak potomkowie Ludzi Lodu przeżywali swych małżonków, to było nieuniknione.
Mijały dni, a stan Sandera się nie zmieniał.
Pogrążony w śpiączce czasami tylko odzyskiwał pełną świadomość, ale wtedy dręczyły go niespokojne myśli. Zbliżał się do siedemdziesiątki i zdawał sobie sprawę, że nie doczeka okrągłych urodzin. Żal mu było, że jego jedyny wnuk Rikard nie może przyjechać, Sander tak bardzo pragnął zobaczyć go jeszcze raz.
Często wracał pamięcią w przeszłość, oceniał własne życie. Przypominał sobie niezwykłą historię przewoźnika. Wtedy w górach po raz pierwszy spotkał Benedikte. Uwiódł ją, uważając, że spełnia dobry uczynek wobec wielkiej, brzydkiej dziewczyny. Później jednak zdołał zrozumieć, że znaczy ona dla niego o wiele więcej niż wszystkie inne panny, był jednak już wtedy żonaty z prześliczną gąską.
Później znów los złączył go z Benedikte w szpitalu w Lillehammer. Dowiedział się wówczas, że Benedikte ma syna i że to jego dziecko.
Tego dnia Sander Brink stał się dorosłym człowiekiem. Pamiętał przeciągający się rozwód ze swą niby-żoną. Potem sprowadził się do Lipowej Alei i tu wiódł niezwykle szczęśliwe życie wraz z Benedikte i synem Andre.
Żona Andre, wojująca feministka Mali… Pamiętał, jak z początku gwałtownie zareagował, uważając, że Andre dokonał fatalnego wyboru, choć oczywiście głośno o tym nie mówił. Mali jednak okazała się właściwą osobą. Teraz traktował ją jak swego najlepszego przyjaciela, była bystrą i mądrą kobietą, naprawdę potrafiła z nim dyskutować.
I ten ich cudowny dzieciak, Rikard! Sander z radością obserwował dojrzewanie chłopca. Kiedy Rikard był mały, chadzali we dwóch na wycieczki do lasu, na pola, Sander opowiadał o przyrodzie, a Rikard słuchał, ufnie wtulając małą rączkę w dłoń dziadka.
Teraz Rikard był już samodzielny. Nie wyrósł na tak ładnego chłopca, jak spodziewał się Sander, odziedziczył zbyt wiele z grubych rysów Benedikte. Był jednak prawdziwie dobrym człowiekiem, jednym z najlepszych, jakich Sander kiedykolwiek spotkał. Wszystkich zdumiała jego chęć wstąpienia do policji, ale zaakceptowali wybór chłopca, byli wręcz z niego dumni. Ten zawód doskonale do niego pasował, potężnego, wielkiego mężczyzny, pełnego wyrozumiałości i dostojeństwa.
Halden zaatakowała ospa. Sander w chwilach przytomności dokładnie wypytywał Benedikte o szczegóły. Tak, Rikard wspaniale wywiązał się ze swego zadania i niedługo okres kwarantanny powinien już się skończyć…
Rikard zaskoczony wpatrywał się w swego kolegę, z którym dzielił izolatkę.
– Naprawdę była tu wczoraj rano? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
Kolega wzruszył ramionami.
– Myślałem, że chcesz, żeby cię zostawiła w spokoju. Zawsze jesteś dla niej taki opryskliwy, kiedy z nią rozmawiasz, i wypędzasz ją na jej oddział. Sądziłem, że masz jej już dość.
Rikard niczego nie mógł zrozumieć.
– Ja jestem opryskliwy dla Vinnie Dahlen? Po prostu się boję, że zmarznie!
– Ale przecież ona jest taka nieciekawa, taka nudna, myślałem, że to przez delikatność nie chcesz jej wprost wygonić.
– O mój Boże – jęknął Rikard. – Będę musiał do niej zadzwonić.
Wkrótce dowiedział się, że Vinnie opuściła szpital poprzedniego dnia. Większość pacjentów została już wypisana, jej pomoc nie była więc potrzebna.
Rikard zatelefonował do Bakkegarden, ale tam nikt nie odpowiedział.
Przymknął oczy ogarnięty poczuciem bezsilności. Tyle pragnął jej powiedzieć. Naprawdę mówił opryskliwym tonem? W każdym razie nie zdawał sobie z tego sprawy, to pewnie dlatego, że nie chciał okazać, jak wiele dziewczyna dla niego znaczy.
Zostały mu jeszcze dwa dni kwarantanny. Przecież mogła w tym czasie gdzieś wyjechać. Albo zrobiło jej się tak przykro, ponieważ on się z nią nie pożegnał, że znów odcięła się od świata, gnębiona poczuciem winy.
Mieszkanie w Sarpsborg? Nie pamiętał, jak nazywają się gospodarze, a tym bardziej numeru telefonu, poza tym wątpił, by tam pojechała, teraz kiedy Bakkegarden należało do niej.
Jeszcze całe dwa dni trzeba czekać…
Epidemia ospy minęła. Ogłoszono, że kraj wolny jest od choroby. Zaraziło się nią pięćdziesiąt siedmioro ludzi, jedenaścioro z nich zmarło.
Mogło być znacznie więcej ofiar, gdyby Rikard i jego koledzy tak prędko i skutecznie nie zabrali się do pracy.
Ostatniego dnia pobytu w szpitalu Rikard rozmawiał przez telefon ze swym ojcem. Andre nareszcie wyznał mu prawdę:
– Twój dziadek leży na łożu śmierci, Rikardzie. Już wcześniej wiedziałeś, że jest poważnie chory, ale nie chcieliśmy ci mówić, że jego stan jest krytyczny, dopóki siedziałeś zamknięty w szpitalu. Jak myślisz, czy będziesz mógł przyjechać?
– Oczywiście – zapewnił go Rikard zdjęty żalem, że straci ukochanego dziadka, i jednocześnie zaniepokojony, w jaki sposób odnajdzie Vinnie. – Wyjadę, kiedy tytko mnie stąd wypuszczą, przebiorę się i tak dalej. Ucałujcie go! Ucałujcie go jak najmocniej!
– Dobrze, Rikardzie. Wydaje mi się, że powinieneś się spieszyć.
– Przyjeżdżam.
W Bakkegarden nadal nikt nie odbierał telefonu, Rikard więc postanowił mimo wszystko poświęcić nieco czasu i wybrać się tam przed odjazdem pociągu.
Bakkeggrden okazało się pięknym, dużym domem położonym na obrzeżach Halden. Rikard zadzwonił do drzwi, przekonany, że i tak nikogo nie ma.
Ale otworzyła mu Vinnie. Kiedy go ujrzała, zaczerwieniła się z onieśmielenia i radości. Bezskutecznie próbowała uciszyć rozszczekanego Blancheflora.
– Jesteś w domu? – spytał Rikard niemądrze. – Dzwoniłem i dzwoniłem.
– Telefonu nie… I dużo czasu spędzałam u Agnes – powiedziała trochę bez związku. – Czy… czy zechcesz wejść?
– Tylko na moment – odparł, dając wielki krok. – Muszę jechać do domu, do rodziny.
– O – powiedziała tylko i radość zniknęła z jej twarzy.
– Mój dziadek jest umierający.
– Bardzo mi przykro.
– Byliśmy wielkimi przyjaciółmi. Ale… jak tu pusto? Co ty zrobiłaś?
– Ktoś tu był i zabrał wszystkie wartościowe sprzęty – odpowiedziała z pochyloną głową.
– Dlaczego nie zgłosiłaś tego na policję?
– Nie chciałam… wywoływać awantury z powodu rzeczy – szepnęła zawstydzona. – To takie… takie małostkowe.
– Ależ moja droga! Chcesz w ten sposób osłaniać złodzieja?
– To nie był dosłownie złodziej…
– Hans-Magnus Olsen? Mogłem się tego domyślić. On nie ma prawa do niczego w tym domu.
– Niektóre meble należały do ciotki Kammy.
– Owszem, te być może mógł zabrać, na razie za wiele o tym nie wiem. Ale tu przecież nic nie zostało! Zaraz zadzwonię do… ach, prawda, nie ma telefonu! Czy to on również go zabrał?
– Tak. Chyba zażądał, by go przeniesiono i przydzielono nowy numer.
– Wielkie nieba! Vinnie, mój pociąg zaraz odchodzi. Czy nie mogłabyś pojechać razem ze mną do Lipowej Alei? O tak wielu sprawach chciałbym z tobą porozmawiać.
Popatrzyła na niego zdumiona.
– Ależ przecież ja nie mogę…
– Wszystko wyjaśnię ci w pociągu. Chcesz jechać ze mną?
– Ale co powie twoja rodzina?