Выбрать главу

– Nic. To wspaniali ludzie. Poza tym od wielu lat już nie dają mi spokoju prosząc, bym przywiózł do domu jakąś dziewczynę. A ja po prostu nie miałem kogo.

Dziewczynę, tak powiedział. Ale przecież ja jestem od ciebie znacznie starsza, już miała Vinnie na końcu języka. To jednak zabrzmiałoby niemądrze, on przecież się nie oświadczył, tylko zaprosił ją do domu.

– Muszę się chyba spakować – zauważyła nieśmiało.

– Dobrze, zajmij się tym, a ja w tym czasie pobiegnę na posterunek i poproszę, by spróbowali odnaleźć Hansa-Magnusa. Ten łobuz ma już za dużo sprawek na sumieniu, musimy go powstrzymać od sprzedaży twoich mebli.

Vinnie nic na to nie odpowiedziała, nie mogła. Ona i Hans-Magnus dorastali razem, nigdy nie zostając przyjaciółmi. Jak daleko sięgała pamięcią, bezustannie z niej drwił, w dużym stopniu przyczynił się do tego, że wyrosła na taką, jaka jest.

Vinnie słusznie więc uważała, że nie zawdzięcza mu zbyt wiele.

Duża część rzeczy, które zniknęły, pochodziła z domu babci i on nie miał do nich żadnego prawa. Właściwie Kamma niewiele wniosła dobytku, ale Hans-Magnus powinien otrzymać to, co mu się należy, Vinnie nie miała zamiaru mu tego odmawiać.

Ze spakowaną torbą, ogromnie zdenerwowana czekała już gotowa, kiedy Rikard, przyjechał taksówką. Zdobyła się na drżący uśmiech i mało elegancko usadowiła się w samochodzie. Z największą dozwoloną prędkością zajechali na dworzec. Blancheflor nie posiadał się ze zdziwienia.

Teraz, kiedy znalazła się sam na sam z Rikardem, kiedy miała go już tak blisko, nie potrafiła z nim rozmawiać. On także niewiele się odzywał, a sytuacji nie ułatwiało to, że odpowiadała monosylabami.

Na stacji pomógł jej nieść torbę, kupił bilety i znalazł wygodne miejsce przy oknie. W pociągu nie było tłoku. Ruszyli więc do Oslo z psem grzecznie leżącym pod ławką.

Rikard wyglądał przez okno na tartak przy torach, na port w Halden. Fiord w miejscu, gdzie jeszcze niedawno cumowała „Fanny”, był pusty. Ujrzał wysoki, porośnięty lasem szczyt na Sauaya i zaczął rozmyślać, czy mieszkańcy wyspy odważyli się już odwiedzić miasto. Pociąg jechał dalej, wkrótce Halden zniknęło im sprzed oczu.

Jeszcze tak niedawna dokładnie wiedział, o czym chciałby porozmawiać z Virmie. Teraz nie wiedział już nic. Rozmowa w wyobraźni nie jest żadną sztuką, ale gdy miał dziewczynę naprzeciwko siebie w ciasnym przedziale, wszystko wydawało się takie idiotyczne.

Chciał wyznać, że nauczył się cenić jej łagodne, nieśmiałe usposobienie, przelotne uśmiechy i nieporadność. Jej spontaniczność, gdy zapominała o strachu przed napominaniem ciotki Kammy i była sobą. Wydawała mu się wówczas nieodparcie kusząca. Tak wiele o niej myślał przez ostatnie dni, za każdym razem, gdy stawała mu przed oczami, robiło mu się ciepło na sercu.

To wszystko chciał jej opowiedzieć, ale jak miał to zrobić? Słowa więzły w gardle, oblał go zimny pot, gdy uświadomił sobie, że ona czeka. Oświadczył, że chce z nią pomówić, więc czekała. Siedziała z lekko pochyloną głową i wyglądała przez okno, ale z całej jej postaci mógł wyczytać, że czeka. Z pewnością zadawała sobie pytanie, dlaczego on nic nie mówi.

A Rikard uparcie milczał. Był wściekły na siebie, ale nie potrafił zmusić się do wykrztuszenia choćby słowa.

Pociąg minął Skjeberg. Przed nimi jeszcze daleka droga. A on nie potrafił znaleźć najbardziej nawet banalnego tematu do zwykłej uprzejmej konwersacji. To najgłupsza sytuacja, w jakiej kiedykolwiek się znalazł.

– Zaczyna się wiosna – odezwała się wreszcie straszliwie zawstydzona Vinnie.

Szybko i on pochylił się w stronę okna, wyjrzał i przytaknął.

A przecież nigdzie nie było jeszcze widać ani śladu wiosny. Vinnie tym sposobem udało się jednak rozładować napięcie, teraz mogli przynajmniej mówić o krajobrazie, który dudnił za oknami. To raczej pociąg dudnił, ale oni byli tak zmieszani, że nie potrafili tego odróżnić.

W Sarpsborg do ich przedziału wsiadło kilkoro pasażerów. Nie wydawali się szczególnie sympatyczni i gdy wysiedli we Fredrikstad, Vinnie i Rikard z ulgą wymienili uśmiechy. Teraz wiedzieli już, że należą do siebie, bo w zetknięciu ze światem zewnętrznym uświadomili sobie, jak dobrze się rozumieją.

I nareszcie Rikardowi rozwiązał się język. Najpierw zaczął opowiadać o swoim życiu, o rodzinie, potem wypytywał Vinnie.

Kiedy pociąg minął stację w Kambo, Rikard już zwierzał się dziewczynie ze swych odczuć, o których tak wiele rozmyślał. A Vinnie promieniała jak słońce, do chwili gdy nagle powiedział:

– Zastanawiam się, czy ty i ja nie moglibyśmy się pobrać.

Rozpłakała się, bo niczego innego bardziej nie pragnęła, a nigdy nie przypuszczała, że on o to zapyta. Ciotka Kamma i Hans-Magnus lata całe wpajali jej, że musi być przygotowana na spędzenie życia w staropanieństwie. Żaden mężczyzna na świecie nie zechce przecież kogoś tak brzydkiego i beznadziejnego jak ona.

Rikarda płacz dziewczyny wprawił w zmieszanie, ale jej dłonie mocno zaciskające się na jego rękach dały mu nadzieję, że całkowicie jego oświadczyn nie odrzuciła.

– Jeszcze się co prawda dobrze nie znamy – wyjąkał. – Pewnie więc poczekamy z tym przez jakiś czas. Nie musisz zatem się tak przejmować, ale uważam, że bardzo do siebie pasujemy i…

Sam zapomniał, co chciał jeszcze powiedzieć.

Nie były to szczególnie romantyczne oświadczyny. Bez namiętności, bez burzy uczuć, w najzwyklejszym przedziale kolejowym, pełnym kurzu i sadzy, choć sprzątaczki zapewne pracowały uczciwie. Rikardowi intuicja podpowiadała, że nie powinien jeszcze całować Vinnie, zresztą było to prawie niewykonalne, oddzielał ich składany stolik, i jeszcze te przeklęte drewniane ławki! Ale wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku, a ona na moment przytuliła mocno twarz do jego dłoni.

– Zrozum – powiedział wzruszony. – Mój dziadek umiera, a zawsze pytał, czy nie mam zamiaru wkrótce się ożenić. Dlatego dałem ci tak mało czasu. Ja wiem, że pragnę ciebie, tylko ciebie. Ale wiem także, że to wszystko spada na ciebie zbyt nagle właśnie dlatego, że chciałbym cię pokazać dziadkowi. Rozumiesz?

Kiwnęła głową, przełykając łzy.

– Ale mnie nie warto nikomu pokazywać.

– Dla mnie jesteś najpiękniejsza na świecie.

Vinnie wybuchnęła płaczem.

Do Lipowej Alei dotarli późnym wieczorem.

Oboje zorientowali się, że panuje tam szczególny nastrój.

– Co się dzieje? – spytał Rikard matkę.

– Benedikte siedzi przy nim – odparła cicho Mali. – Przez ostatnie doby jest przy nim dzień i noc. Sander na pewno się ucieszy, kiedy cię zobaczy.

Rikard kiwnął głową.

Zebrali się wszyscy. Henning, Andre, Christoffer i Marit, Vetle i Hanna wraz z trójką dzieci: Mari, Jonathanem i Karine, młodziutkimi nastolatkami. Karine natychmiast zatroszczyła się o wodę dla psa.

Wszyscy byli jakby przytłumieni, uroczyści.

Mali odwróciła głowę.

– Jedzie jakiś samochód.

– To Christa – powiedział Andre. – Prosiłem, żeby zostawili siedmiu starszych chłopców w domu, by zbytnio nie obciążać ojca. Ale mieli przywieźć Nataniela. Ojciec chciał go zobaczyć po raz ostatni.

Vinnie stała nieco zakłopotana, podczas gdy rodzina wyszła, by przywitać nowo przybyłych.

Wrócili już wszyscy razem. Baśniowo piękna kobieta, to musiała być Christa. Rikard opowiadał o jej niezwykłej urodzie i ani trochę nie przesadził. Teraz jednak sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej, przejętej, jak gdyby chciała coś im przekazać, lecz uznała, że jeszcze nie pora na to. Towarzyszył jej znacznie starszy mężczyzna, Abel Gard. I…

Vinnie zdumiona patrzyła na czteroletniego chłopca, którego przywieźli ze sobą.

Ach, mój Boże, pomyślała. Mój Boże, co to takiego? Skąd wzięła się tu ta istota?