Dzięki jego wizytom Vinnie czuła się bezpieczniejsza.
Czasami jednak właśnie podczas odwiedzin Christoffera ogarniały ich przerażające przeczucia. Wszystkie znaki wskazywały na to, że Vinnie urodzi dziecko dotknięte przekleństwem. A jeśli okaże się jednym z tych najbardziej złych? Tych, do których nic nie docierało, którzy całe życie poświęcili Tengelowi Złemu? Takim jak Kolgrim, Solve czy Ulvar, nie zapominając o Erlingu Skogsrudzie?
Nie mieli żadnej gwarancji, że dziecko będzie walczyć z Tengelem Złym. A jeśli obróci się przeciw Natanielowi?
Takie myśli nie dawały spokoju nie tylko im, ale i pozostałym członkom rodu.
Rikard i Vinnie od dawna dyskutowali nad pewną sprawą. Rikardowi zaproponowano lepszą posadę w Sandvika, a poza tym gdyby się tam przeprowadzili, znaleźliby się bliżej pozostałych Ludzi Lodu i w ten sposób byliby pod wieloma względami bezpieczniejsi.
Vinnie nie miała nic przeciwko sprzedaniu Bakkegarden. Mogła zabrać ze sobą całe wyposażenie, które odziedziczyła po babci, a Hans-Magnus już się nie liczył. Ciągle siedział w więzieniu, a poza tym nie był krewnym Vinnie. Otrzymał poprzez adwokata już wszystko, co mu się należało, i nie miał się nad czym użalać.
Ale opuścić Halden? Rodzinne miasto?
Dlaczegóż by nie? Nie wynosiła stąd samych jasnych wspomnień, poza tym uważała za naturalne, że towarzyszy się swemu mężowi bez względu na to, gdzie człowieka rzucą losy. Vinnie uświadomiła sobie, jak zresztą wiele innych osób przed nią, że większość małżeństw osiedlało się w miejscu zamieszkania żony. Pod tym względem więc najczęściej dominowały kobiety.
Właśnie dlatego postanowiła jechać z Rikardem. Tak bardzo pragnęła mu okazać, że zgadza się na wszystko, czego on pragnie, i że jest to dla niej wielką radością.
Oczywiście Agnes będzie przykro, ale i ona wyzwoliła się spod dominacji siostry i zaczęła spotykać się z innymi ludźmi. Poza tym nie będą się już musiały przejmować Doffenem i Blancheflorem, nieustannie ze sobą walczącymi.
Rikard rozejrzał się więc za mieszkaniem w pobliżu Lipowej Alei. Znalazł odpowiedni dom niedaleko Hvalstrand, w zatoce z widokiem na Oslofjord. Ironia losu sprawiała, że była to ta sama zatoka, do której kiedyś Kolgrim zwabił małego Mattiasa i wyprawił go w samotną podróż łodzią. Ale o tym Rikard nic nie wiedział.
Przeprowadzili się więc z ogromnym bagażem i podnieconym Blancheflorem w szoferce. Kiedy dotarli na miejsce, pies wybrał się na staranną inspekcję swoich nowych terenów i ku wielkiej radości znalazł dwa agresywne psy po każdej stronie włości. Rozpoczął się koncert na trzy głosy.
Vinnie westchnęła zrezygnowana.
Tuż przed Bożym Narodzeniem długi bolesny okres oczekiwania doszedł do końca. Vinnie na czas zawieziono do szpitala w Drammen, a Christoffer Volden własnoręcznie wykonał cesarskie cięcie.
Vinnie o niczym nie wiedziała, pogrążona w głębokiej narkozie, do Rikarda zaś wyszedł Christoffer niosąc na ręku mały tłumoczek. Miał bladą, ściągniętą twarz.
Rikardowi wydawało się, że jest przygotowany na najgorsze, ale takiego widoku się nie spodziewał.
Postrzępione szarawe włosy dziecka spadały aż na spiczaste ramiona. Dłonie poruszały się niczym ptasie szpony, kiedy mała istota głośnym wrzaskiem dawała znać o swej niechęci do obrzydliwego świata. Twarz miała szkaradną, Rikard nigdy jeszcze nie spotkał się z taką brzydotą. Dziecko było duże i silne, i takież miało rysy. Toporne, grube, nieregularne. Przez moment szparki oczu zalśniły żółtym blaskiem, a co gorsza między włosami widać było długie, ostro zakończone uszy trolla. Głowa noworodka miała wielkość głowy rocznego dziecka, a po wielkości dłoni można było przewidywać, że wyrośnie z niego olbrzym.
Myśli, jakie opanowały Rikarda, były kompletnie irracjonalne, jakby nie chciał sięgać dalej niż do jutra.
Vinnie będzie się za to obwiniać, pomyślał. A tego nie wolno jej robić. A może znienawidzi mnie, kiedy zrozumie, że to wina Tengela Złego? I co teraz będzie z fotografią, na którą tak się cieszył stary Henning? Pięć pokoleń na jednym zdjęciu. Nikt pewnie nie zechce…
Wreszcie jednak myśli jego skierowały się tam, gdzie powinny.
– O, mój biedny mały chłopczyku – szepnął. – Ale będziemy cię kochali tak samo, jak gdybyś był prześlicznym dzieckiem, bo właśnie miłości na pewno będziesz najbardziej potrzebował! Już cię kocham, mały odmieńcu!
Głos Christoffera zabrzmiał sucho, kiedy oznajmił:
– To dziewczynka.
Rikard schował twarz w dłoniach, by ukryć łzy.
Dziewczynkę ochrzczono Tova, było to pierwsze imię, jakie przyszło im do głowy, przypominała bowiem mały kłaczek brudnej wełny, a prześliczne dziewczęce ubranka, w które próbowała ubierać ją Vinnie, podkreślały tylko jej brzydotę. Kiedy więc mała zaczęła raczkować, a później chodzić, ubierano ją w proste kombinezony lub spodnie-ogrodniczki. W takim stroju miała swoisty wdzięk, wyglądała niczym mały podziemny stworek, który tylko przez przypadek znalazł się w świecie ludzi. Grzeczna nie była, ale o Benedikte jako dziecku też nie można było tego powiedzieć, a przecież z upływem lat charakter bardzo jej się zmienił. Mieli więc nadzieję na poprawę.
Tova była bardzo niska, jak gdyby coś przyginało ją do ziemi. Silje w jej krępej sylwetce natychmiast rozpoznałaby czarownicę Hannę.
Vinnie jednak nie miała żadnych oporów i natychmiast pokochała swe osobliwe dziecko. Obserwując Tovę, przypominała sobie własne dzieciństwo. Ona, Vinnie, czuła się tak samo brzydka i wyobcowana pod surową kuratelą Kammy. I oboje z Rikardem starali się za wszelką cenę uczynić wszystko, by Tova nie miała tak jak jej matka poczucia, że jest niechciana. Właśnie w tym, że potrafiła się identyfikować ze swym dzieckiem, tkwiła siła Vinnie.
Na razie udawało im się chronić małą przed złym światem. Co się jednak stanie, kiedy Tova wyjdzie do ludzi? Szkoła, inne dzieci, bezmyślne komentarze dorosłych…
Tovie przyszło dzielić los najciężej dotkniętych z Ludzi Lodu.
Cały ród myślał tylko o jednym: kiedy wreszcie uwolnimy się od przekleństwa?
Pewnego wiosennego wieczoru na początku marca w roku 1939, gdy śniegi już stopniały, Benedikte wybrała się na cmentarz odwiedzić grób Sandera.
Pejzaż przybrał najbrzydszą z szat, łaty brudnego śniegu gdzieniegdzie pokrywały szarobrunatną ziemię. Nagie drzewa potrafią być piękne zimą, lecz nie wtedy, gdy wszystko w przyrodzie jest takie bezbarwne.
Benedikte przykucnęła i zajęła się uprzątaniem z grobu zwiędłych liści i resztek jesiennych kwiatów. Często tu przychodziła, nadal boleśnie tęskniła za Sanderem. Za pięknym, nieodpowiedzialnym chłopcem i za dorosłym mężczyzną, który służył jej tak wspaniałym wsparciem przez życie. Za chorowitym staruszkiem, któremu ona musiała być podporą. Nigdy nie uważała, że jego choroba jest w najmniejszym stopniu kłopotliwa, zawsze żyła w strachu przed dniem, w którym odejdzie od niej na zawsze.
Kiedy spoczął w grobie, poddała się, zrozumiała, że nareszcie przestał cierpieć. Ale tęsknota za nim nigdy nie wygasła.
Ktoś nadchodził wąską ścieżką między grobami.
Z początku nie zareagowała, po cmentarzu kręciło się sporo ludzi przychodzących tu z tych samych powodów, co ona. Ten człowiek jednak najwyraźniej kierował się w jej stronę, a w tej części cmentarza znajdowały się wyłącznie groby Ludzi Lodu.
Dlatego podniosła głowę.
– Imre!
Jak dawno już go nie widziała! Ile to lat? Dwa? Chyba tak. A przedtem? Dwanaście. Tak rzadkie są ich spotkania.
Uśmiechnął się do niej swym przepięknym uśmiechem, ale natychmiast zauważyła bijącą z jego oczu niespotykaną powagę. Piękne jasne włosy połyskiwały w marcowym słońcu, podkreślając nadziemskość jego postaci.