– Słyszał pan chyba o mnie?
– Nie, niestety, ale przez wiele lat przebywałem za granicą.
– Ach, tak, to wiele wyjaśnia – zaśmiał się zadowolony i uspokojony Herbert. – Bo tak w ogóle to jestem dość sławny. Konferansjer, wodzirej i powszechny rozśmieszacz. W radiu, no i wie pan…
Nie uznał za konieczne wyjaśniać, że jego występ w radiu składał się z paru krótkich fragmentów lokalnej rewii. W swym samouwielbieniu zabrakło mu też czasu, by zainteresować się, kim jest ich dodatkowy pasażer.
Ale działanie wina z wolna zaczęło ustępować i Herbert nie czuł się już tak doskonale. Ach, jak dobrze Gun znała wszystkie humory męża. W końcu jego monolog ucichł, w samochodzie słychać było jedynie piskliwy falset dziewięcioletniej córeczki, która nuciła przywodzącą na myśl męki piekielne pieśń, zasłyszaną nie wiadomo gdzie i kiedy od jakiejś sekty. Uparcie, wczuwając się w słowa, powtarzała ostatnią linijkę:
– Płacz i śmierć kroczyć będą jego śladem.
Ojciec, nie mogąc już dłużej znieść zawodzenia córki, krzyknął na małą:
– Czy możesz wreszcie skończyć te żałobne pienia, Wenche? Dlaczego nigdy nie zanucisz żadnej z moich piosenek? Takiej, która mogłaby nas ucieszyć? „Płacz i śmierć kroczyć będą jego śladem”. Mój ty świecie!
Willy Matteus uśmiechnął się do siedzącej obok dziewczynki i wręczył jej tabliczkę czekolady. Wenchte podziękowała i z zainteresowaniem oglądała opakowanie.
– O, jakie dziwne słowa!
– To z Holandii – uśmiechnął się. – Właśnie stamtąd przyjechałem.
Dziewczynka poczęstowała smakołykiem matkę, natomiast Herbertowi ciarki przeszły po plecach na samą myśl o czekoladzie. Był zły, policzki mu obwisły i wyglądało na to, że bardzo mu potrzeba świeżego powietrza.
W pewnym momencie droga ostro skręcała. Samochód, jadący ze zbyt dużą prędkością, wpadł w poślizg na oblodzonej nawierzchni i Herbert brzydko zaklął. Z przeciwka nadjeżdżało inne auto, Gun Sommer zaniosła się przenikliwym krzykiem, gdy już-już wydawało się, że nie unikną kolizji. Jednak kierowca jadący z przeciwka w ostatniej chwili wykonał błyskawiczny manewr i wylądował w rowie. Samochodem Herberta rzuciło w bok i zakręciło, aż wreszcie zatrzymało go drzewo rosnące na skraju drogi.
Po chwili, opanowawszy przerażenie, Gun powiedziała drżącym głosem:
– Mówiłam, że nie powinieneś prowadzić, kiedy piłeś.
– Nie pouczaj mnie, jak mam jeździć – warknął Herbert. – Co mogę poradzić na śliskie drogi? To wina władz! Poza tym ten zakręt jest źle wyprofilowany, każdy to widzi.
– Czy ktoś jest ranny? – spytała pani Sommer.
Dziewczynka uderzyła w płacz, ale tylko ze strachu, a ponieważ nikomu nic się nie stało, Herbert zaczął popędzać:
– Musimy jak najszybciej stąd odjechać, zanim policja wetknie nos w tę sprawę. Nie żebym się bał, nawet dziecko przyzna, że zakręt jest źle wyprofilowany, ale…
– A co się stało z tym drugim samochodem? – spytała Gun.
– To nas nie dotyczy – parsknął Herbert i wysiadł, by wepchnąć samochód z powrotem na drogę. – Jak ktoś nie potrafi zapanować nad wozem, sam musi ponieść konsekwencje. Niech pan pcha z drugiej strony, kolego!
Ale Willy Matteus wysiadł już z samochodu, żeby sprawdzić, co się stało z pasażerami drugiego pojazdu. Szczęśliwie nikt nie doznał poważnych obrażeń, choć, rzecz jasna, wstrząśnięci byli wypadkiem, a ich auto miało uszkodzony przód. Willy zobaczył, że Herbert sam poradził sobie z wepchnięciem samochodu na szosę i czym prędzej odjechał. Bez skrupułów podał obcemu kierowcy nazwisko Herberta i sam także opuścił miejsce wypadku. Ponieważ do miasta było już niedaleko, resztę drogi przebył piechotą.
Numer 8 i 9: Ingrid i Kalle
Stara ulica bardzo się zmieniła, ale dom Matteusów stał nadal. Willy zadzwonił do drzwi na parterze i czekając słyszał, jak z przejęcia bije mu serce.
Nikt mu nie otworzył, a gdy uważniej popatrzył na tabliczkę, zorientował się, że widnieje na niej obce nazwisko. Pad samym dachem otworzyło się okno i jakaś kobieta wychyliła przez nie obfity biust.
– Nikogo nie ma w domu.
Willy zrobił krok w tył i krzyknął:
– Czy Matteusowie już tu nie mieszkają?
– Matteusowie? Nie, już od wielu lat. Pani wyprowadziła się po śmierci męża.
Willy doznał wstrząsu.
– Matteus nie żyje? Nie wiedziałem. Dokąd… dokąd ona się przeniosła?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Niech pan spyta u Karlsenów obok, oni lepiej się znali.
Podziękował i przeszedł do sąsiedniego domu. Kiedy zadzwonił do drzwi, otworzyła mu młoda kobieta.
Owszem, gdzieś mieli zapisany adres pani Matteusowej. Panna poprosiła Willyego do środka.
Kiedy szukała adresu, Wally starał się otrząsnąć z szoku, w jaki wprawiła go wiadomość o śmierci ojca. Miał niezachwianą pewność, że rodzina nadal mieszka w tym samym miejscu, i nigdy nie przyszło mu da głowy, że coś podobnego może się wydarzyć. Przez wszystkie długie lata, kiedy przebywał poza krajem, ani razu nie napisał do domu. Wyjechał pomimo sprzeciwów rodziców, opuścił ich w gniewie, młody i uparty. Mijający czas zatarł gorycz, zapragnął wrócić i pojednać się z rodziną. Ale ojciec już odszedł…
Panna wróciła z notatnikiem w dłoni. Wyczytała w nim, że pani Matteus przeniosła się do córki w Trondheim, podała dokładny adres.
Trondheim? Willy prędko zaczął rachować w pamięci. Czy starczy mu pieniędzy? Odruchowo sięgnął do kieszeni po portfel i zdrętwiał.
– Mój portfel! Moje dokumenty… – Opuścił ramiona. – Przypominam sobie – powiedział zdruzgotany. – Położyłem je na skrzyni na statku, kiedy chciałem otrzepać marynarkę.
– Nieprzyjemna historia – współczuła mu dziewczyna. – Może uda się panu wrócić na statek?
Willy wpatrywał się przed siebie pustym wzrokiem.
– To nie takie proste, panienko. Widzi pani, ja… Zresztą wszystko jedno. Statek przybył dzisiaj do Halden, właśnie stamtąd przyjechałem.
– A więc po prostu musi pan tam wrócić – stwierdziła dziewczyna z zapałem. – Jeśli pan sobie tego życzy, porozmawiam z Kallem, może pana podwiezie. To znajomy szofer ciężarówki. Jego samochód stoi koło kawiarni, trochę dalej na tej samej stronie ulicy.
Willy zawahał się.
– To bardzo miłe z pani strony. Prawdę powiedziawszy, jestem ogromnie zmęczony. Niedawno chorowałem, przeszedłem paskudną grypę, na tym statku hulał wicher, a i ta dzisiejsza wyprawa najwidoczniej mi nie posłużyła. Nadal czuję się nieco zamroczony, gdyby więc pani zechciała mi pomóc, byłbym ogromnie wdzięczny.
– Oczywiście – zapewniła go dziewczyna. – Narzucę tylko płaszcz.
Znaleźli Kallego i Willy, czekając, aż szofer przygotuje się do drogi, pożegnał się z miłą panną.
– Okazała mi pani wielką życzliwość – powiedział. – Pewnie więcej się już nie zobaczymy, ale chciałbym się pani jakoś odwdzięczyć, kiedy odzyskam dokumenty i na dobre wykuruję się z tej grypy. Może będę mógł do pani zadzwonić?
Dziewczyna zarumieniła się.
– Taaak, chyba tak – odparła powoli. – Oto mój numer telefonu, a adres już pan zna. I życzę powodzenia!
Willy usiadł w szoferce obok postawnego kierowcy.
– Zgubiłeś portfel? – spytał Kalle grubym, ochrypłym głosem piwosza. – Ingrid mówiła, że jesteś marynarzem.
– Nie, nie jestem. Po prostu przypłynąłem statkiem.
– Jakim statkiem?
– ”Fanny”, taki mały frachtowiec. Z Roetterdamu.
– Miejmy nadzieję, że nikt nie zabrał pieniędzy.
– Myślę, że nie. Są dobrze schowane. Ale dość kłopotliwe będzie…
– Co takiego?
Willy zaśmiał się niepewnie.
– Jak by ci to powiedzieć… Widzisz, byłem pasażerem na gapę.