Выбрать главу

Nic się nie zgadzało. Pozornie zgadzał się jedynie tykot szwajcarskiego zegarka, ale i ta tożsamość była złudna – dopiero w wiele miesięcy później miałem usłyszeć przepaść dzielącą tykanie tissota od tykania omegi. Teraz zaś – myliłem się. Myliłem się w całej rozciągłości: od a do z, od alfy (a raczej od tissota) do omegi. Omega była złota, miała złote wskazówki, złote arabskie cyfry i złoty (okrągły! okrągły!) cyferblat.

Nienawidziłem prezentów wręczanych mi z – nieźle zresztą przez starego odgrywanym – namaszczeniem. Nienawidziłem dziewięciu wiecznych piór – po trzy razy: montblanc, pelikan i waterman – nigdy nimi nie pisałem, nigdy ich chyba nawet nie napełniłem atramentem z wy

kwintnych kałamarzy, które, rzecz jasna, również były jego darem. (Czarnozielony pelikan, za pomocą którego prowadzę „Dziennik wypraw", jest pierwszym i pewnie ostatnim wyjątkiem). Ani jednej z ośmiu – cztery błękitne, cztery białe – koszul,od Dionizettiego nigdy nie przymierzyłem. Aparatem fotograficznym Minolta – w tym przypadku nie wysilił się specjalnie – nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Jeśli idzie o skórzane portfele, przyborniki, piórniki, pojemniki, pokrowce (w tym jedno specjalne etui na krawaty), wszystko od Wittchena – nie miałem nawet specjalnych wyrzutów sumienia – są to wbrew pozorom rzeczy z natury rzeczy nieprzydatne normalnemu człowiekowi; najlepszy dowód: znaczną część tych ekskluzywianów z psychotycznym zapałem zgarnęła Konstancja. Ona też była ekstatyczną kolekcjonerką i użytkowniczką niezliczonych wód kolońskich.

– Uwielbiam męskie kosmetyki, a poza tym twój ojciec ma bardzo dobry gust, wszystkie zapachy, jakie ci daje, są świetne – Konstancja stała przed lustrem i z koneserstwem testowała najnowszą (flakon w kształcie granatu) wersję ceruttiego – wprawdzie fahrenheit, którego, jak mówisz, sam używa, nie świadczy o nim najoryginalniej, ale i tak to jest zapach pewniak. W ogóle w pokoleniu twojego ojca jakakolwiek wrażliwość kosmetyczna zdarza się niezmiernie rzadko. Oni do dzisiaj starym strajkowym obyczajem nie myją włosów, chodzą w obsmyczonych peweksowskich swetrach, noszą zapuszczone jeszcze w ośrodkach internowania brody i w najlepszym razie pachną spirytusowymi powielaczami. Koniecznie muszę poznać twojego starego, Patryku!

Wzbierała we mnie powodziowa fala mdłości. Konstancja odwracała się od lustra i stąpała tandetnie baletowym krokiem, co miało sugerować, że spowijające ją woale nowego zapachu utaneczniają ciało. Faktycznie, jej skóra na

męskie wody kolońskie reagowała nieźle, na najnowszą zaś – flakon w kształcie granatu – wersję ceruttiego bardzo nieźle. Powodziowa fala mdłości wzbierała wszakże we mnie z innego powodu. Fraza muszę go poznać w języku Konstancji miała sens wyłącznie biblijny: muszę go przelecieć. Nic innego nie wchodziło w grę. W tym sensie bardzo zresztą z moim starym pasowali do siebie. Ilekroć mój biedny tatuś natężał się w rzekomej ojcowskiej neutralności i napuszenie pytał: A ta twoja nowa znajoma, wieleż sobie wiosen liczy? albo: Twoja nowa koleżanka – któryż jest rocznik to rozbrajające dziecko? – tylekroć było jasne, że napuszoność pytania ma zasłonić jego prawdziwy, podskórny sens: czy ona jest w zasięgu? Kwestia o tyle bezprzedmiotowa, że w miarę jego rosnącego z upływem lat rozpasania wszystkie, nawet najbardziej w swej licealności rozbrajające roczniki wydawały mu się osiągalne.

– Nie palę się do przedstawiania ci mojego starego…

– Dlaczego, Patryku? Pat, czyżbyś był zazdrosny o własnego tatę?

W tym, że Konstancja od czasu do czasu przybierała pozę infantylnej idiotki – było coś pocieszającego. Nawet świadomie sterowane i sporadyczne przypływy głupoty uczłowieczały tę silnie stukniętą intelektualistkę. Na okrągło wysłuchiwałem jej licznych opowieści, pouczeń i wymądrzeń i nie narzekałem: było czego słuchać.

Od słuchania zresztą – jak to u mnie – wszystko się zaczęło. Na drugim roku słuchałem jej wykładów z filozofii prawa. Po zakończeniu któregoś z kolei poszedłem do niej na dyżur. Właściwie chciałem się upewnić, że mam urojenia, że to potworne napięcie, które doktor Konstancja Wybryk we mnie budzi, w gruncie rzeczy nie istnieje albo jest tak jednostronne, że nie ma szans. Myliłem się. Napięcie istniało i nie było jednostronne.

– Po pierwsze mój ojciec nie był żadnym kosmetycznym wyjątkiem w swoim pokoleniu, ponieważ niewiele miał z tym pokoleniem wspólnego.

– Jak to nie miał? A który twój tata jest rocznik?

– Stary urodził się 1§ sierpnia 1952. Dokładnie tego samego dnia i roku co swego czasu dość sławny, a teraz już z lekka zapomniany amerykański aktor Patryk Swayze.

– Co ty mówisz, to bardzo zabawne. Mnie nigdy ta postać nie podniecała… Ale wiesz, ja wielbiłam Jacka Nicholsona, a jak się wielbi kogoś takiego jak Nicholson, to reszta aktorów ma małe szansę…

Miałem absolutną pokusę, żeby zapytać, czy w ramach szeroko pojętej analogii także urodziła się tego samego dnia i roku co Jack Nicholson, ale opanowałem się i poprzestałem na złośliwości tak drobnej, że chyba niezauważalnej:

– Mam nadzieję, że podjęłaś jakieś próby kontaktu, w końcu przy tobie reszta jego wielbicielek też by miała małe szansę.

– Coś ty, jakie próby kontaktu. Oczywiście, jak by mi się chciało, nie byłoby to wbrew pozorom aż takie trudne, do Nicholsona można się łatwo przebić przez Nikitę Michałkowa, a Nikita Michałkow ma paru przyjaciół w Warszawie, nie byłoby z tym wielkiej sprawy… Jack Nicholson – oczywiście tak, „Lot nad kukułczym gniazdem" – oczywiście tak, „Czułe słówka" – oczywiście tak, „Ostatnie zadanie" – oczywiście tak, „Lśnienie" – oczywiście tak, ale aż tak to nie. Aż tak to mnie nie ciekawiło i nie ciekawi. Ciekawi mnie twój urodzony tego samego dnia i roku co Patryk Swayze, stary. I co? Czerpał z tej zbieżności wielkie satysfakcje? Ważny był z tego powodu?

– Tak, podobno z początku ekscytował się tym ostro. Ostro i udręczające. Przy czym zachowywał pewną klasę i nie tyle okazywał dumę i ważność z powodu, że urodził się tego samego dnia co sławny gwiazdor, ale raczej zdumiewał się, że tamten, a nie on doszedł do sławy i pieniędzy. Uważał to za złośliwe zrządzenie losu. Jak już Pan Bóg postanowił, że ktoś urodzony 18 sierpnia 52 roku zrobi karierę, to ja naprawdę nie rozumiem, czemu na tego średniaka padło, a nie na innych daleko poważniejszych kandydatów – powtarzał niby ze śmiechem i ironią, a w gruncie rzeczy z bólem i na serio. Ale potem mu przeszło, może nawet zapomniał. Chyba jakoś od połowy lat osiemdziesiątych, jak był już dobrze po trzydziestce, przestał maniakalnie podkreślać, że urodził się tego samego dnia i roku co Patryk Swayze, a poszedł w martyrologię. Ogólnikową bo ogólnikową, ale martyrologię.

– Czyli co? Zmienił sobie datę urodzenia i zaczął utrzymywać, że urodził się tego dnia i roku co Adam Michnik? Czy jak?

Konstancja nie umiała jednak całkowicie nad sobą panować, przy nazwisku Michnik głos się jej załamał pożądliwie – przeszedłem nad tym do porządku dziennego.

– Aż tak to nie. Przestał podawać dokładną datę. Urodziłem się jeszcze za niemiłościwie panującego Josifa Wissarionowicza Stalina, taką sobie dość katastrofalną opracował frazę. Rozumiesz?

– Rozumiem. Widocznie miał za małe poczucie humoru, żeby mówić: urodziłem się za Bieruta, to jednak brzmi gorzej. Albo urodziłem się za towarzysza Tomasza… też nie bardzo…

– Jakiego towarzysza Tomasza?

– Jezu! Jak to jakiego? Bierut miał taki pseudonim partyjny: towarzysz Tomasz.