Ksiądz Kubala pojawia się w drzwiach, wygłasza rytualne, najeżone czasownikami zagajenie: Idę, patrzę, widzę: świeci się, myślę sobie: wpadnę… Tym bardziej, myślę sobie, wpadnę – dodaje teatralnym szeptem – że mam panom do zakomunikowania arcydyskretną wiadomość – rozgląda się konspiracyjnie po kątach, dokładnie lustruje szczelność okna i śmiertelnie poważnym spojrzeniem sunie po twarzach biesiadników. – Mam panom do zakomunikowania arcydyskretną wiadomość: wszystko wskazuje, iż do Granatowych Gór przybędzie z krótką potajemną pielgrzymką Ojciec Święty.
– Co znaczy potajemną! Co znaczy z potajemną pielgrzymką! – dopytuje się gorączkowo młody Messerschmidt.
– Nie bądź pan większym dzieckiem, niż pan jest – w głosie doktora Swobodziczki niczego nie ma poza sceptycyzmem. – Nie bądź pan większym, a raczej mniejszym dzieckiem, niż pan jest. Nie ma sensu dociekać atrybutów faktu, jak faktu nie ma. Nie ma co dochodzić, jaka to nowina, jak nowina brednia. I to stara brednia. Setny raz słyszę, że papież ma do nas przyjechać i tyle mi z tego słuchania co jemu z przyjazdu: nic.
– Tym razem wiadomość jest niezawodnie pewna – ksiądz Kubala albo faktycznie niezawodnie zna nowinę, albo niezawodnie umie łamać sceptycyzm doktora. Nie
zwraca na niego uwagi, mówi tak, jakby w najmniejszym stopniu nie zależało mu na przekonaniu odwiecznego antagonisty. Głoszę nowinę tak dalece donioślejszą od twojego niedowiarstwa, że nawet sekundy nie zmitrężę, by z twoim niedowiarstwem się borykać. Czyń co chcesz, wierz albo nie wierz, my nad twoją wiarą albo niewiarą w kontekście rzeczy, które się dokonują, nie będziemy się zatrzymywać. Tak mniej więcej, jak sądzę, mógłby w tej sprawie się wypowiadać głos wewnętrzny księdza Kubali, taka w każdym razie była jego polemiczna strategia.
– Tym razem wiadomość jest niezawodnie pewna – powtarza spokojnie, a nawet niedbale. – Najprawdopodobniej Ojciec Święty jest już w drodze, to znaczy nie tyle On sam jest już w drodze, co są w drodze jego wysłannicy. W gruncie rzeczy wszystko, o czym mówię, nie tyle się zdarzy, co już się dzieje. Panowie… Bracia drodzy… – ksiądz wstaje z miejsca i mówi wibrującym głosem: – Panowie! Bracia drodzy! Potajemna pielgrzymka Jana Pawła II do Granatowych Gór już się rozpoczęła.
Wibrujący głos milknie, zapada chwila analogicznie wibrującej ciszy, po czym znów daje znać o sobie młodzieńcza dociekliwość młodego Messerschmidta:
– Co znaczy potajemna pielgrzymka?
– To znaczy – Kubala mówi teraz tonem raportującego stan rzeczy oficera – to znaczy, że Ojciec Święty przybywa absolutnie prywatnie, że o tej jego podróży nie tylko nie informują media, ale że wręcz mało kto o niej w ogóle wie, łącznie z najwyższymi czynnikami zarówno polskimi, jak i watykańskimi. Ściśle: o przedsięwzięciu wie pięć osób. Jedna z tych osób kieruje logistyką wyprawy… to jest… pielgrzymki, co oczywiście poszerza grono o ochroniarzy czy pilotów, ale to są ludzie tak zaufani, że można ich na dobrą sprawę nie liczyć…
– A tym razem – sceptycyzm profesora Chmielowskiego nie dorównuje jadowitości sceptycyzmu doktora
– Przeciek – mówi krótko Kubala i wznosi oczy ku niebu.
– Oczywiście, jak zwykle idzie o narty? – o jakimkolwiek nadwątleniu sceptycyzmu doktora na razie nie ma mowy. Przeciwnie – jego słabo skrywana ironia wyraźnie zmierza ku jawnemu szyderstwu. – Oczywiście jak zwykle idzie o narty?
Ksiądz Kubala potwierdza nieznacznym skinieniem głowy.
– Jak słowo daję, od dwudziestu lat to słyszę! – wybucha doktor. – Od dwudziestu lat słyszę, że ponieważ Papież za młodu jeździł na nartach w Granatowych Górach, teraz jego pragnieniem jest choć raz powrócić do tych stron, pomodlić się i poszusować po tym samym co przed wojną stoku. Co roku to słyszę! Gdyby w tym choć odrobina prawdy była, to by wychodziło, że Głowa Kościoła pół pontyfikatu przejeździła na nartach w Granatowych Górach…
– Tak, ale w tym roku sytuacja jest szczególna – ksiądz Kubala trwa w swych niezłomnościach.
– Od wielu lat jest szczególna! – przerywa teraz już z wyraźną furią doktor.
– Owszem, od wielu lat jest szczególna – powiedzieć, że spokój księdza Kubali jest niezmącony, to nic nie powiedzieć; on sam, on cały, on od stóp do głów jest jednym wielkim niczym niezmąconym spokojem. – Owszem od wielu lat jest szczególna przez to, że – ma się rozumieć – od wielu lat nie ma już mowy o jakimkolwiek szusowaniu przez Ojca Świętego po ulubionym stoku. O modlitwie i kontemplacji, być może nawet o kontemplacji szusowania – tak. O samym szusowaniu – nie. Ale w tym roku szczególność sytuacji jest jeszcze szczególniejsza… – Kubala zawiesza głos i konspiracyjnie pochyla się nad stołem. I czyni to tak sugestywnie, że sceptycznie, wysoce sceptycznie usposobieni do jego nowin słuchacze – jeśli można tak powiedzieć – współpochylają się wraz z nim. – W tym roku szczególność sytuacji jest szczególniejsza przez to, że, jak doskonale panowie wiecie, wiele się mówi o ustąpieniu papieża…
– Bajka, taka sama bajka jak jego przyjazd do Granatowych Gór – profesor Chmielowski prostuje się tak gwałtownie, jakby chciał dać znać, że nie na chwilę, ale na zawsze opuszcza koło pochylonych nad stołem konspiratorów.
– A jeśli nie bajka? A jeśli ani jedno, ani drugie to nie jest bajka, ale przeciwnie: i jedno, i drugie jest, łączącą się w dodatku w logiczną i zborną konstrukcję, prawdą?
– Co znaczy łącząca się w logiczną konstrukcję – młodemu Messerschmidtowi jak zwykle plącze się trochę język, ale jak zwykle jest on w docieraniu do meritum uparty jak kozioł – co znaczy łącząca się w logiczną i zborną konstrukcję prawda?
– A to znaczy – wreszcie, wreszcie ślad, wreszcie wyraźny ton zniecierpliwienia rozlega się w głosie Kubali – a to znaczy, że jak Papież ustąpi, co okaże się wyłącznie jego wolą i jego decyzją, wszystkim, absolutnie wszystkim, nawet niekatolikom, pozostanie uszanowanie tej woli i tej decyzji. A nawet nie tyle uszanowanie, co jej serdeczne poparcie. Otóż, jak Papież ustąpi, to zarazem otworzy się kwestia, jak i gdzie zechce spędzić resztę życia. I w tej materii również wszystkim, absolutnie wszystkim pozostanie podzielenie i uszanowanie jego decyzji. Być może zaś nam przypadnie pod tym względem szczególna duma… Tak, szczególna duma z powodu wyboru przezeń miejsca, w którym zechce On spędzić resztę swego ziemskiego pobytu…
– Ha, ha, ha – słychać tubalny, ostentacyjnie tubalny śmiech doktora Swobodziczki. – Ha, ha, ha! – Młody!
Młody! – zarykuje się doktor i z dobrze odgrywanym faryzejskim współczuciem spogląda na młodego Messerschmidta. – Młody! Młody! Koniec z pompowaniem gorzały, bo twój nowy sąsiad, emerytowany Ojciec Święty, będzie ciebie krzywo widział! Koniec ze wszystkim, panowie! Koniec z naszymi wieczornymi bankietami! Koniec z prowadzaniem się po okolicznych zagajnikach z miejscowymi pięknościami z krwi i kości! Z wirtualnymi, co swego czasu zstępowały do nas z kart naszych trzech odwiecznych numerów „Playboya", a teraz od czasu do czasu zstępują z wiadomych kaset – też koniec! Koniec ze śpiewaniem niepobożnych piosenek! Koniec z karceniem nieszczęsnych małżonek! Koniec z wylegiwaniem się całymi dniami! Koniec z obżeraniem się kabanosami z rzeźni mistrza Karola Adolfa! Koniec z najlepszymi kabanosami, szynkami i kiełbasami świata! Koniec z niemającym na celu podtrzymania gatunku ludzkiego seksem! Koniec z całą naszą granatowogórzańską cywilizacją śmierci! Koniec ze wszystkim!
– Dlaczego koniec? – młody Messerschmidt toczy wokół nieprzytomnym spojrzeniem. – Dlaczego koniec? Dlaczego ze wszystkim koniec?