Выбрать главу

Czynnik piąty: ambicja. Czy ja miałam ambicję uczynienia moich nieszczęśników mężczyznami z prawdziwego zdarzenia? Miałam w sobie taką ryzykowną, bo płasko anegdotyczną (ze mną mu wyjdzie) pychę? Mogłam mieć.

Czynnik szósty: ciekawość albo wola uczestnictwa w eksperymencie. Owszem, w pewnym sensie moje przedsięwzięcia miały w sobie operacyjną aurę sprawdzania sprawności maszynerii. Jak byłam w stanie wykrzesać dystans w sobie i dostrzec komizm rozlicznych sytuacji, zdarzały się całkiem rozrywkowe momenty. W końcu fakt, że facetowi nie wychodzi, może być źródłem licznych, niekoniecznie gorzkich śmiechów i niekoniecznie rozpaczliwych zabaw. Niestety, moim partnerom było przeważnie nie do śmiechu. Dla mnie z kolei wola uczestniczenia w chwilami nawet zabawnym eksperymencie miała swoje granice. Nieoczekiwanie granice te przekroczył najwyżej pod względem elegancji stojący klasyk prawa. Kiedy pewnego (w gruncie rzeczy nie pewnego, a czwartego) razu z rozpaczliwie wystudiowaną czułością wyszeptał mi do ucha, że niebawem podejmie próbę zastosowania pewnych, już teraz dostępnych środków, nie zarejestrowałam tego nawet. Ale kiedy następnym (piątym) razem zobaczyłam u niego w łazience opakowanie po viagrze, omal się nie zerzygałam. Jego łazienka z definicji mnie brzydziła (w ogóle ich łazienki mnie brzydziły), ale łazienka klasyka prawa brzydziła mnie ekstremalnie. Nie byłam na przykład pewna, czy żółta emalia wanny jest żółta z natury rzeczy, czy pożółkła od przed wojny, czy pożółkła od jego szczyn brunatnych i jak kwas pruski żrących, a dochodziły jeszcze brzegi wypełniony skrawkami starodawnych mydeł, zardzewiała puszka po szynce, w której były chyba wszystkie żyletki, jakimi golił się w życiu, gomułkowskie kalesony w funkcji dywanika pod stopy itd., itp. Wszystko w końcu jasne, jak tyle przeszliśmy i tyle widzieliśmy, to wiemy jedno: wszystko może się jeszcze przydać. Tego nas życie nauczyło: wszystko może się przydać. Owszem, wszystko może się przydać, ale rozumiecie, że ja niechętnie i tylko w nieuniknionych koniecznościach do jego łazienki zachodziłam, tym czyniłam to rzadziej i tym niechętniej, że on od czasu do czasu proponował – jak słowo daję, teraz, kiedy o tym myślę, śmiać mi się chce z nadmiaru paranoi – otóż on od czasu do czasu proponował wspólną kąpiel. Tak, gość spokojnie proponował mi wspólną kąpiel w swojej pokrytej żółtawą patyną, a może żółtawą uryną wannie. Takie brawurowe orgie się w jego głowie rodziły. Orgie orgiami, ale opakowanie po viagrze było kroplą, która przebrała czarę. Jak oparzona wyskoczyłam z tego przybytku higieny i czystości i jak mordy nie rozedrę! – Co pan sobie wyobraża? Na mnie pan działanie tabletek testuje? Na mnie? Przecież panu żadne pastylki nie pomogą! Tobie, nawet jakbyś się powiesił, nie stanie! – hardcorowo postanowiłam go załatwić, ale on był tak speszony, że zamiast jakoś się bronić i mimo wszystko nie pozwolić się aż tak gnoić, jeszcze się tłumaczył. – No właśnie, chyba niefortunny to był zakup, w aptece nie było i nabyłem lek na stadionie. Od pewnego przybysza ze Wschodu. Budził zaufanie i zaklinał na wszystkie świętości, że specyfik działa, że wręcz ma cudotwórcze działanie. Zero reklamacji, wręcz przeciwnie, obfita korespondencja dziękczynna i liczne wpisy w księdze uzdrowień… – Słucham? Co mi pan za kit wciska? Jaka korespondencja dziękczynna? Jaka księga uzdrowień? – Przysięgam, daję słowo, inaczej bym przecież nie kupił, nie jestem aż tak nierozważny. Człowiek miał całą dokumentację, trudno zakładać, że to wszystko sfałszowane było, gruby zeszyt formatu A4 z licznymi wpisami… – Gruby zeszyt formatu A4 z wpisami uzdrowionych impotentów? Pan chce, żebym ja w coś takiego uwierzyła? Równie dobrze może mi pan wmawiać, że jest doskonałym kochankiem. Koniec. Stukot moich obcasów w przedpokoju. Trzaśniecie drzwiami. Stukot moich obcasów na schodach. Brama i tonąca w zmierzchu Świętokrzyska niczym Kraina Niezmierzonej Ulgi. W sumie klasyk prawa był najbardziej z nich wszystkich do przyjęcia, a rozstanie z nim wyszło najgorzej. Trudno, nie takie paradoksy w moim życiu bywały. Ale miałam wyrzuty sumienia. Rosnące. Doskwierające. Uciążliwe. Któregoś dnia sama do niego zadzwoniłam i prędzej niż zwykle powiedziałam: dobrze, ja przyjadę. Po drodze jak zwykle wpadłam do pobliskiego pubu na dwa piwa, obok mnie przy barze siedział facet przepełniony tak studziennym smutkiem, że dosłownie ziąb ciągnął od niego, dwa piwa tym razem nic nie dały, a jak coś dały, to skutek przeciwny, byłam wściekła na siebie, że wznawiam ten absurd. Smutas zaproponował drinka, przyjęłam to jako wybawienie i jako znak Boga. Nawet nie przyglądałam się specjalnie mojemu nowemu towarzyszowi życia, wiedziałam, że z nim zostanę, że nie pojadę, że z całą pewnością nigdy już nie pojadę do klasyka prawa, byłam przepełniona tkliwą wdzięcznością, sama zaproponowałam następnego drinka, zaczęliśmy gadać, on od razu wyznał, że jest chwilowo bezrobotnym dziennikarzem radiowym, ale gdyby Solidarność nie zdradziła ideałów, o które walczył, jego sytuacja byłaby zupełnie inna, potakiwałam, byłam rozanielona. Byłam rozanielona, gdy stawiałam kolejne drinki, i byłam rozanielona, gdy płaciłam za taksówkę, i nawet u niego dalej byłam rozanielona, choć mieszkał w norze, przy której łazienka klasyka prawa to były salony. Dopiero jak nastąpiło to, co nie nastąpiło, przestałam być rozanielona. A kiedy dopiero co poznany, nowy, najnowszy mężczyzna mojego życia wyznał (a uczynił to bez specjalnego zmieszania), że tak z nim jest od dawna i że nigdy nie będzie inaczej – nie tylko przestałam być rozanielona, ale z jednej strony mróz przeszedł mi po kościach, z drugiej śmiech upiorny mnie ogarnął. Rozumiecie, jaka nie do wymyślenia historia mi się przytrafiła? Z mrocznej ścieżki, która wiodła wprost w ramiona nieszczęśnika, zawrócił mnie facet, który też okazał się nieszczęśnikiem! Po drodze do jednego impo poznałam kolejnego impo! Szłam do faceta, któremu nie wychodzi, i nie doszłam, bo zostałam z innym, któremu też nie wychodzi. Rozumiecie? Rozumiecie, że ja nie miałam cienia szansy, żeby nie pomyśleć, że coś ze mną jest nie tak?

Ale, jak się to mówi, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jego specjalnością okazał się czynnik siódmy. Psie oddanie okazało się specjalnością bezrobotnego radiowca. Bezrobotny radiowiec był królem: psiego oddania. Jak pies na mnie czekał, jak pies był pokorny, jak pies wszystko znosił, jak pies się na mnie gapił. Uwielbiał Hrabala i często czytał mi Hrabala, i było coś psiego w jego czytaniu Hrabala. Wyznam z absolutną szczerością: w aurze psiego oddania bezrobotnego radiowca było mi całkiem nieźle. Nie rwał się on do żadnych seksualnych mozołów, parzył herbatę, misternie układał herbatniki na półmisku, wylegiwałam się na jego gierkowskiej wersalce, czytałam gazety, gapiłam się na seriale, on w psiej odległości siedział na podłodze i nie spuszczał ze mnie zachwyconego spojrzenia, miałam święty spokój, mogłam tak żyć. Kobiety, które przeklinają kierat codzienności, które łakną świętego spokoju, które marzą o wylegiwaniu się całymi dniami na wersalkach, powinny się wiązać z impo pełnymi psiego oddania. Będą miały wszystkie wymienione rzeczy i jeszcze kilka innych atrakcji na dodatek. Może ze dwa razy zostałam u niego na noc, sypiam nago, jak się rozbierałam spuszczał oczy, nawet psiego spojrzenia nie było, zabrzmi to nachalnie, ale nieubłaganie się nasuwa: on wiedział, on wiedział, że nie dla psa kiełbasa. Za drugim razem budzę się w jakichś dziwnościach, coś mnie muska, coś pachnie intensywnie, otwieram oczy, jest niezły czerwcowy poranek, otwieram oczy szerzej, badam, co jest grane, patrzę, a tu całe moje boskie ciało kwieciem obsypane, płatkami róż konkretnie. O, kurwa – myślę – jest niedobrze. Bezrobotny radiowiec bladym świtem po róże wyruszył, po powrocie bukiet łodyga po łodydze zdekapitował, płatki płatek po płatku z główek powyrywał i następnie mnie leżącą w pościeli od piersi do bioder umaił, swoją drogą sporo kasy musiał na te róże wydać. Leżę więc i się nie ruszam, żeby mego boskiego okrycia z płatków róż uczynionego nie zburzyć, lać mi się chce, ale taktownie staram się nie poruszać, leżę i zastanawiam się, o co temu nieszczęśnikowi idzie. Starożytne orgie mu się roją? Na odaliskę pragnie mnie ucharakteryzować? Ma poranną ochotę, bym w jego pościeli niczym bohaterka „Quo vadis?" wyglądała? Powierzchowne i nietrafne były moje domysły, jemu jak zwykle szło o Hrabala, jego jak zwykle Hrabal inspirował. Z naszykowaną książką, Bóg wie od jak dawna, pewnie od świtu samego, warował w psiej odległości i jak tylko spostrzegł, że oczy otwarłam, że się obudziłam, stosowny fragment [6] jął mi modulowanym głosem odczytywać, kawałek na szczęście był raczej krótki, choć dla mnie i tak za długi, wysłuchałam, uśmiechnęłam się i powiedziałam: – Pięknie, ale idę do łazienki.

вернуться

[6] Najprawdopodobniej stosowny fragment pochodzi z powieści „Obsługiwałem angielskiego króla”, z końcówki rozdziału pod tymże tytułem.