Następnego dnia wyruszył dalej pod niskim niebem, prowadząc śmigacz wśród podmuchów zimnego północnego wiatru ze świeżo nabytą zręcznością. Stado dzikiego bydła pokrywało równinę na południe od jego kursu; każda sztuka z wielotysięcznego stada stała odwrócona do wiatru; białe pyski opuszczone przy kudłatych, czerwonych barkach. Pomiędzy nim a pierwszymi szeregami stada na przestrzeni mili długa szara trawa pochylała się na wietrze, a szary ptak leciał ku niemu szybując na nieruchomych skrzydłach. Obserwował go, zaciekawiony jego prostym, szybującym lotem — nie całkiem prostym, gdyż zakręcił, nie uderzywszy skrzydłami, kładąc się na jego kursie. Nadlatywał bardzo szybko, wprost ku niemu. Nagle przestraszył się i machnął ręką, aby spłoszyć stworzenie, a potem rzucił się płasko na śmigacz i gwałtownie skręcił — zbyt późno. W ułamku chwili, zanim ptak uderzył, zobaczył ślepą, bezkształtną głowę i błysk stali. Potem uderzenie, wrzask eksplodującego metalu, przyprawiający o mdłości spowolniony upadek. I spadanie bez końca.
IV
— Stara kobieta Kessnokaty’ego mówi, że zbiera się na śnieg — zaszemrał przy nim głos jego przyjaciółki. — Powinniśmy być gotowi do ucieczki, jeśli tylko nadarzy się okazja.
Falk nie odpowiedział, siedział po prostu, łowiąc wyostrzonym słuchem obozowy zgiełk; głosy mówiące obcym językiem, stłumione przez odległość; gdzieś blisko szorstki odgłos skrobania wyprawianej skóry; cienki wrzask dziecka; trzask płonącego w namiocie ogniska.
— Horressins! — ktoś z zewnątrz zawołał na niego, a on wstał natychmiast i stał bez ruchu. Po chwili ręka jego przyjaciółki ujęła jego ramię i poprowadziła go tam, gdzie go oczekiwano: do wspólnego ogniska pośrodku kręgu namiotów; świętowano właśnie udane polowanie i pieczono całego byka. Ktoś wetknął mu w ręce wołową goleń. Usiadł na ziemi i zaczął jeść. Sok i stopiony tłuszcz ściekały mu po brodzie, lecz nie starł ich. Byłoby to poniżej godności Łowcy Mzurra Narodu Basnasska. Mimo to, że obcy, pojmany i ślepy, jednak był łowcą i nauczył się zachowywać godnie.
Im społeczność bardziej zamknięta, tym bardziej konformistyczna. Ludzie, wśród których się znalazł, kroczyli bardzo wąską, krętą i ściśle wytyczoną Drogą przez szerokie, wolne równiny. Dopóki był z nimi, dopóty musiał dokładnie trzymać się wszystkich zakrętów ich dróg. Dieta Narodu Basnasska składała się ze świeżej, na wpół upieczonej wołowiny, surowych dzikich cebul i krwi. Dzicy pasterze dzikiego bydła niczym wilki wybierali okaleczone, pozostające z tyłu, słabe sztuki z nieprzeliczonych stad — trwająca całe życie, bez chwili wytchnienia, krwawa uczta. Polowali używając ręcznych laserów i strzegli swego terytorium za pomocą mechanicznych ptaków, takich jak ten, który zniszczył śmigacz Falka; maleńkich burzących pocisków, zaprogramowanych na uderzenie w jakiekolwiek urządzenie czerpiące energię z syntezy termojądrowej. Sami nie wytwarzali ani nie naprawiali broni, używali jej zaś wyłącznie po rytualnym oczyszczeniu i rzuceniu zaklęć; gdzie ją uzyskiwali, tego Falk nie dowiedział się, choć doszły do niego wzmianki o dorocznych pielgrzymkach, które mogły mieć związek z bronią. Nie znali rolnictwa i nie trzymali żadnych zwierząt domowych; byli niepiśmienni i nic nie wiedzieli — oprócz może kilku mitów i bohaterskich legend — o historii rodzaju ludzkiego. Poinformowali Falka, że nie mógł przybyć z Lasu, ponieważ Las zamieszkują tylko gigantyczne białe węże. Praktykowali monoteistyczną religię, w której rytuały wplecione były okaleczenia, kastracja i ofiary z ludzi.
To właśnie jeden z przesądów ich skomplikowanej wiary spowodował, że pozostawili Falka przy życiu i uczynili członkiem plemienia. Normalnie, ponieważ nosił laser, a zatem nie można byłoby uczynić z niego niewolnika, wycięliby mu żołądek i wątrobę, aby zbadali je wróżbici, a potem, gdyby im się tak spodobało, pozwoliliby posiekać go kobietom. Jednak na tydzień czy dwa przed jego pojmaniem zmarł stary mężczyzna ze społeczności Mzurra. Jako że w plemieniu nie było bezimiennego noworodka mogącego otrzymać jego imię, nadano je pojmanemu, który chociaż ślepy, zeszpecony i tylko chwilami przytomny, przecież był lepszy niż nikt; gdyż tak długo jak Stary Horressins zatrzymywał przy sobie swoje imię, jego duch, zły jak wszystkie duchy, mógłby powracać, aby zakłócać spokój żywym. Więc odebrano imię duchowi i nadano Falkowi, wraz z całym obrzędem wtajemniczenia Łowcy, na który składały się chłosta, podanie środków wymiotnych, tańce, opowiadanie snów, tatuowanie, bezładne śpiewy, uczta, kopulowanie wszystkich po kolei mężczyzn z jedną kobietą i w końcu całonocne zaklęcia do Boga, aby miał w opiece nowego Horressinsa. Po tym wszystkim rzucili go na końską skórę w namiocie z bydlęcej skóry i pozostawili samego, pogrążonego w majakach, aby umarł lub powrócił do życia, podczas gdy duch Starego Horressinsa, bezimienny i bezsilny, porwany wiatrem jęcząc przepadał gdzieś wśród równin.
Kobieta, którą zobaczył po raz pierwszy, kiedy odzyskał przytomność, zajętą bandażowaniem jego oczu i opatrywaniem ran, przychodziła, gdy tylko mogła, aby się nim opiekować. Widział ją jedynie wówczas, kiedy w krótkich chwilach niepewnego odosobnienia w jego namiocie mógł unieść bandaże, w które z właściwą sobie bystrością umysłu zaopatrzyła go, gdy został przyniesiony do obozu. Gdyby Basnasska zobaczyli te oczy nie przesłonięte powiekami, odcięliby mu język, aby nie mógł wymówić swego imienia, a potem spaliliby go żywcem. Powiedziała mu to, i wiele innych rzeczy, które powinien wiedzieć o Narodzie Basnasska, lecz niewiele o sobie. Jasne było, że należała do plemienia niewiele dłużej niż on sam. Przypuszczał, że zgubiła się na prerii i wolała dołączyć do plemienia, niż umrzeć z głodu. Nie mieli nic przeciwko jeszcze jednej niewolnicy, którą mogli wykorzystywać wszyscy mężczyźni, a poza tym wykazała się zręcznością w leczeniu, więc pozostawili ją przy życiu. Miała rudawe włosy, niezwykle cichy głos i nazywała się Estrel. Poza tym nie wiedział o niej nic, a ona z kolei nie wypytywała o nic, co go dotyczyło, nawet o jego imię.
Zważywszy wszystko, wyszedł z tego niemal bez szwanku. Paristole, Szlachetny Materiał prastarej cetiańskiej nauki, nie mógł eksplodować ani zapalić się, tak że śmigacz nie wybuchnął pod nim, chociaż układ sterujący został zniszczony. Cienki odłamek wybuchającego pocisku zranił go w lewą stronę i wierzch głowy, ale na szczęście znalazła się Estrel ze swoją wiedzą i paroma bandażami. Nie wywiązała się żadna infekcja, więc szybko wracał do zdrowia i w kilka dni po swoim krwawym chrzcie na Horressinsa wspólnie z nią zaplanował ucieczkę.
Lecz dni mijały, a sposobność nie nadarzała się. Bo też była to zamknięta społeczność: ostrożni, zazdrośni ludzie, czyniący wszystko w ściśle określonych ramach, wyznaczonych przez obrządki, zwyczaje i tabu. Chociaż każdy Łowca posiadał swój namiot, kobiety były wspólne i wszystko, co czynili, czynili wspólnie z innymi; byli w mniejszym stopniu społeczeństwem niż stowarzyszenie czy stado — współzależni od siebie członkowie jednej grupy. W tej sytuacji dążenie do zdobycia zaufania innej osoby, niezależność i chęć odosobnienia były oczywiście podejrzane; Falk i Estrel zmuszeni byli wykorzystywać każdą sposobność, aby móc porozmawiać przez chwilę sam na sam. Dziewczyna nie znała leśnego dialektu, lecz mogli porozumiewać się w lingalu, którego Basnasska używali w szczątkowej formie.
— Czas spróbować — powiedziała kiedyś. — Może podczas burzy śnieżnej, kiedy śnieg ukryje nas i nasze ślady. Lecz jak daleko zajdziemy w zamieci? Masz kompas, ale zimno…