Jeszcze trzy dni i noce spędzili w pieczarze śpiąc i kochając się, podczas gdy ponad nimi zamieć zamierała i znowu zaczynała szaleć z dawną siłą. Estrel zawsze była taka sama, zgodna i ustępliwa. Pamiętając tylko wesołą i pełną radości miłość, jaką dzielił z Parth, był wstrząśnięty nienasyceniem i gwałtownością pragnień, jakie budziła w nim Estrel. Często nawiedzały go myśli o Parth, wraz z żywym obrazem, wspomnieniem źródła krystalicznej, wartkiej wody, która tryskała wśród skał w cienistym leśnym zakątku niedaleko Polany. Lecz żadne wspomnienia nie mogły ugasić tego pożądania, więc znowu zanurzał się w niezgłębionej uległości Estrel, znajdując — przynajmniej — wyczerpanie. Kiedyś wszystko to zmieniło się w niezrozumiałą złość. W gniewie zarzucił jej:
— Oddałaś mi się, bo myślałaś, że musisz to zrobić, że inaczej wziąłbym cię siłą.
— A nie zrobiłbyś tego?
— Nie — zaprzeczył, wierząc w to. — Nie chcę, żebyś mi służyła, słuchała mnie… Czy to nie ciepło, ludzkie ciepło, jest tym, czego oboje potrzebujemy?
— Tak — wyszeptała.
Nie chciał się do niej zbliżać przez jakiś czas; postanowił, że nie dotknie jej więcej. Odszedł, z zapaloną lampą miotacza, aby zbadać to dziwne miejsce, w którym się znajdowali. Po kilkuset krokach pieczara zaczęła się zwężać, przechodząc w wysoki i szeroki równy tunel. Czarny i milczący prowadził go zupełnie prosto przez długi czas, potem zakręcił, bez żadnego zwężenia czy rozgałęzienia, i za ciemnym zakrętem znów biegł dalej i dalej. Kroki Falka rozbrzmiewały głuchym echem. Nic nie odbijało najmniejszego błysku światła, nic nie rzucało cienia. Szedł, dopóki nie zmęczył się i nie zgłodniał, potem zawrócił. Powrócił do Estrel, do nie kończących się obietnic, że nigdy jej nie dotknie, i do jej objęć, które obracały te obietnice wniwecz.
Burza skończyła się. Nocny deszcz odsłonił czerń nagiej ziemi, a ostatnie zapadnięte zaspy skrzyły się ściekającą po nich wodą. Falk stał na szczycie schodów, z włosami rozświetlonymi blaskiem słońca i twarzą owiewaną wiatrem, który napełniał świeżością jego płuca. Czuł się jak kret po zimowym śnie, jak szczur, który wyszedł ze swej nory.
— Chodźmy! — zawołał do Estrel i zszedł z powrotem do piwnicy tylko po to, aby pomóc jak najszybciej wynieść jej bagaż i zostawić to miejsce za sobą.
Zapytał ją, czy wie, gdzie są jej współplemieńcy, a ona odpowiedziała:
— Teraz być może daleko na zachodzie.
— Czy wiedzieli, że sama przeprawiałaś się przez terytorium Basnasska?
— Sama? Tylko w legendach z Czasu Miast kobiety zawsze i wszędzie chodziły same. Był ze mną mężczyzna. Basnasska zabili go. — Jej delikatna, nieruchoma twarz nie wyrażała niczego.
Wówczas Falk zaczął rozumieć jej dziwną bierność, brak wzajemności, który wydał mu się niemal zdradą. Wycierpiała zbyt wiele, by mogła cokolwiek odwzajemniać. Kim był jej towarzysz, którego zabili Basnasska? Falk nie miał żadnego powodu, aby o to pytać, dopóki mu sama nie powie. Lecz jego gniew rozwiał się i od tej chwili odnosił się do Estrel z pełnym zaufaniem i czułością.
— Może mógłbym w jakiś sposób pomóc ci w odnalezieniu twych rodaków?
Odparła cicho:
— Jesteś dobrym człowiekiem, Falk. Ale oni są teraz daleko przed nami, a ja nie mogę przeszukać całych Zachodnich Równin…
Nuta zagubienia i rezygnacji w jej głosie wzruszyła go:
— Więc chodź ze mną na zachód, dopóki nie usłyszymy jakichś wieści o nich. Wiesz, dokąd idę.
Wciąż trudno było mu wymówić słowa „Es Toch”, które w języku Lasu oznaczały coś nieprzyzwoitego i wstrętnego. Nie przywykł jeszcze, by tak jak Estrel mówić o mieście Shinga jak o jakimś zwykłym miejscu, jakich setki i tysiące.
Wahała się, lecz gdy nalegał, zgodziła się pójść z nim. Uradowało go to, gdyż pragnął jej i współczuł, i ponieważ poznał samotność, a nie chciał zaznać jej znowu. Razem wyruszyli w drogę, mając za towarzystwo wiatr i zimny blask słońca. Falk szedł z lekkim sercem, ciesząc się, że znowu jest na otwartej przestrzeni, wolny. W tej chwili to, jak się skończy podróż, nie miało znaczenia. Dzień był jasny, jasne, rozciągnięte na niebie chmury żeglowały ponad ich głowami i droga, którą szli, była celem samym w sobie. Szedł przed siebie, a łagodna, uległa, niezmordowana kobieta podążała ramię w ramię z nim.
V
Przemierzyli Wielkie Równiny pieszo — co można łatwo i szybko powiedzieć, lecz wcale niełatwo i szybko uczynić. Dni były już dłuższe od nocy, a wiatry wiosny coraz cieplejsze i łagodniejsze, kiedy po raz pierwszy zobaczyli, jeszcze z bardzo daleka, swój ceclass="underline" barierę wybieloną przez śnieg i odległość, ścianę biegnącą wzdłuż kontynentu z północy na południe. Falk stał bez ruchu, przypatrując się odległym szczytom.
— Tam wysoko leży Es Toch — powiedziała Estrel również nie odrywając wzroku od gór. — Mam nadzieję, że każde z nas znajdzie tam to, czego szuka.
— Mój strach jest większy niż moja nadzieja… Jednak cieszę się mogąc widzieć góry.
— Powinniśmy stąd odejść.
— Zapytam Księcia, czy nie będzie miał nic przeciwko temu, byśmy jutro wyruszyli.
Lecz zanim ją opuścił, odwrócił się spoglądając przez chwilę na wschód, na pustynną krainę rozciągającą się za ogrodami Księcia, jak gdyby patrzył wstecz na całą drogę, którą wspólnie przebyli.
Teraz bowiem wiedział już dobrze, jak bardzo pusty i tajemniczy świat zamieszkiwali ludzie u schyłku swej historii. On i jego towarzyszka szli całymi dniami i nie widzieli śladu ludzkiej obecności.
Na początku swej podróży szli niezwykle ostrożnie przez terytoria Samsit i innych narodów Łowców Bydła, którzy — co Estrel dobrze wiedziała — byli równie drapieżni i okrutni jak Basnasska. Potem, kiedy znaleźli się w bardziej jałowej krainie, gdzie zmuszeni byli trzymać się szlaków wiodących do miejsc z wodą, z których korzystali przed nimi inni, jeśli tylko coś wskazywało na niedawną obecność lub bliskość ludzi, Estrel zdwajała czujność i niekiedy zmieniała trasę, aby ich nie dostrzeżono. Dobrze orientowała się w terenie, a jej znajomość niektórych miejsc wśród tych rozległych obszarów, które przemierzali, była wręcz zadziwiająca; czasami, kiedy teren gmatwał się i nie byli pewni, dokąd się skierować, mówiła: — Poczekajmy do świtu — a potem odchodziła na bok, modliła się przez chwilę do swojego amuletu, po czym wracała, zawijała się w śpiwór i zasypiała spokojnie — a droga, którą wybierała o świcie, zawsze okazywała się właściwa. — Instynkt Wędrowca — odpowiadała, kiedy Falk podziwiał jej wyczucie. — W każdym razie tak długo, jak trzymamy się blisko wody i z dala od ludzkich istot, jesteśmy bezpieczni.
Lecz kiedyś, już po wielu dniach wędrówki na zachód od czasu, kiedy opuścili piwnice, podążając łukiem głębokiej doliny wzdłuż potoku, tak niespodziewanie znaleźli się w pobliżu osady, że wartownicy otoczyli ich, zanim zdołali uciec; rzęsisty deszcz skrył przed nimi wszelkie ślady i odgłosy osady. Jej mieszkańcy nie użyli przemocy i okazali chęć ugoszczenia ich przez dzień lub dwa, a Falk ochoczo na to przystał, gdyż nie uśmiechała mu się wędrówka i nocowanie wśród deszczu.