Выбрать главу

Książę uniósł swą wyrazistą twarz i wysłuchał tego, co Falk miał mu do powiedzenia. Zamiast odpowiedzi dotknął książki, którą czytał; nie jednej z tych przepięknych zdobionych szpul projekcyjnych, lecz niewielkiej, ręcznie pisanej książki z oprawionego papieru.

— Czy znasz ten Kanon?

Falk spojrzał tam, gdzie wskazywał Książę, i odczytał:

To, czego boi się człowiek zaprawdę jest przerażające O, pustko! Ty jeszcze nie jeszcze nie sięgnęłaś swych granic!

— Znam ten Kanon, Książę. Miałem go w plecaku, zanim wyruszyłem w tę podróż. Ale nie potrafię odczytać na twojej kopii karty po lewej stronie.

— Są to znaki języka, w jakim po raz pierwszy został spisany, pięć lub sześć tysięcy lat temu. To język Żółtego Cesarza, mego przodka. Straciłeś swój egzemplarz? Weź zatem mój. Myślę jednak, że i ten utracisz; kiedy idziesz Drogą, inne drogi się nie liczą. O, pustko! Dlaczego zawsze mówisz prawdę, Opalooki?

— Nie wiem… — Tak naprawdę, chociaż postanowił, że nie będzie kłamał, bez względu na to, z kim przyjdzie mu rozmawiać lub jak niepewna wydawać może się prawda, nie wiedział, dlaczego podjął taką decyzję. — Może… może dlatego, że użyć broni wroga oznacza przyjąć reguły jego gry…

— Och, oni zwyciężyli w tej grze już dawno temu… Więc zdecydowałeś się iść? Idź zatem; tak, chyba już czas… Lecz twoją towarzyszkę zatrzymam tu jeszcze na jakiś czas.

— Przyrzekłem, że pomogę odszukać jej rodaków.

— Rodaków? — Twarda, ciemna twarz zwróciła się ku niemu. — Na co ci ona?

— Jest Wędrowcem.

— A ja jestem niedojrzałym orzechem, ty rybą, a tamte góry są zrobione z pieczonych owczych bobków! Trzymaj się swej drogi. Mów prawdę i słuchaj prawdy. Zbieraj owoce w mych kwitnących sadach, kiedy będziesz szedł na zachód, Opalooki, i pij mleko z tysiąca mych studni w cieniu ogromnych paprotników. Czyż nie władam miłym królestwem? Wśród miraży i pyłu droga wiedzie prosta na zachód ku ciemności. Co cię z nią wiąże. pożądanie czy lojalność?

— Przebyliśmy razem długą drogę.

— Nie ufaj jej!

— Ofiarowała mi swą pomoc i nadzięję, jesteśmy towarzyszami. Ufamy sobie, jakżeż mógłbym ją zawieść?

— Och, głupcze, och, pustko! — westchnął Książę Kansas. — Dam tobie dziesięć kobiet, aby ci towarzyszyły do Siedziby Kłamstwa; z lutniami, fletami, tamburynami i pigułkami antykoncepcyjnymi. Dam tobie pięć wiernych przyjaciół uzbrojonych w race. Dam tobie psa, naprawdę dam, żywą skamieniałość, psa, aby był twoim prawdziwym towarzyszem. Czy wiesz, dlaczego psy wymarły? Bo były lojalne, wierne i ufały. Idź sam, człowieku!

— Nie mogę.

— Więc rób, jak chcesz. Tutaj gra skończyła się. — Książę wstał, podszedł do tronu pod księżycowym kręgiem i zasiadł na nim. Nawet nie odwrócił głowy, kiedy Falk chciał się z nim pożegnać.

VI

Powodowany owym samotnym wspomnieniem samotnego szczytu uosabiającego słowo „góra” Falk wyobrażał sobie, że jeśli tylko osiągną góry, tym samym znajdą się w Es Toch; nie zdawał sobie sprawy, że najpierw muszą przebyć las skalnych kolumn podtrzymujących niebo kontynentu. Pasma gór wypiętrzały się; dzień po dniu wpełzali coraz wyżej w świat skalnych szczytów, a ich cel wciąż leżał wyżej i dalej na południowy zachód. Wśród lasów, potoków i zanurzonych w chmurach ośnieżonych granitowych stoków co jakiś czas napotykali niewielki obóz lub wioskę. Często nie mogli ich wyminąć, gdyż nie pozwalała na to droga, którą szli. Jechali teraz na mułach, królewskim darze Księcia, ofiarowanych im przy odjeździe i nikt ich nie zatrzymywał. Estrel powiedziała, że ci górale, żyjący w przedsionku siedziby Shinga, byli ostrożnym ludem, ani wrogim, ani życzliwym dla obcych i najlepiej było pozostawić ich samych sobie.

Obozowanie w kwietniu w górach nie było przyjemne, dokuczał bowiem chłód, toteż skwapliwie skorzystali z nieoczekiwanego zaproszenia, jakie otrzymali od mieszkańców jednej z wiosek. Była to maleńka sadyba: cztery drewniane domy nad spienionym, huczącym potokiem w kanionie ukrytym w cieniu wielkich, spowitych burzowymi chmurami szczytów. Lecz miała swą nazwę, Besdio, i Estrel była tutaj kiedyś, wiele lat temu — jak mu powiedziała — kiedy była dzieckiem. Ludzie z Besdio, z których paru było tak samo jasnoskórych i rudowłosych jak Estrel, zamienili z nią kilka zdań. Rozmawiali w języku Wędrowców. Falk, który w rozmowie z Estrel zawsze używał lingalu, nie miał okazji nauczyć się tego języka Zachodu. Estrel wyjaśniła, skąd i dokąd idą, wskazując na wschód i zachód; górale kiwali obojętnie głowami przyglądając się jej uważnie, natomiast na Falka spoglądali tylko kątem oka. Zadali kilka pytań, wskazali miejsce na nocleg i hojnie obdarowali żywnością; wszystko to jednak czynili z jakąś chłodną obojętnością, która wzbudziła w Falku nieokreślony niepokój.

Niemniej jednak obora była ciepła, ogrzana ciepłem bijącym od bydła, kóz i drobiu, stłoczonych tam w posapującym, cuchnącym, zgodnym towarzystwie. Podczas gdy Estrel rozmawiała jeszcze z ich gospodarzami, Falk umknął do obory i rozgościł się tam. Na strychu, ponad przegrodami dla zwierząt, ułożył siano w luksusowe podwójne łoże i rozłożył na nim śpiwory. Kiedy przyszła Estrei, prawie już spał, lecz rozbudził się na tyle, aby zauważyć:

— Cieszę się, że przyszłaś… Czuć tu coś, tylko nie wiem co.

— A ja czuję coś jeszcze.

Nigdy dotąd Estrel nie zbliżyła się tak bardzo do granicy żartu; więc Falk przyjrzał się jej nieco zdziwiony.

— Jesteś szczęśliwa zbliżając się do Miasta, prawda? — zapytał. — Też chciałbym…

— Dlaczego nie miałabym być? Mam nadzieję odnaleźć tam rodaków, a jeśli mnie się nie uda, pomogą mi Władcy. I ty również odnajdziesz tam to, czego szukasz. Znowu obejmiesz swe dziedzictwo.

— Moje dziedzictwo? Myślałem, że uważasz mnie za Wytartego?

— Ciebie? Nigdy! Chyba sam nie wierzysz, Falk, że to Shinga byli tymi, którzy tak okrutnie zabawili się twoim umysłem? Powiedziałeś to już kiedyś, jeszcze na równinach, nie zrozumiałam cię wtedy. Jak możesz uważać siebie za Wytartego, za jakiegokolwiek zwyczajnego człowieka? Ty nie jesteś Ziemianinem!

Rzadko zdarzało się jej mówić tak stanowczo. To, co powiedziała, dodało mu otuchy, współgrając z jego własną nadzieją. Lecz sposób, w jaki to powiedziała, zaintrygował go, gdyż od dłuższego już czasu była milcząca i nieszczęśliwa. Potem dostrzegł coś zwisającego na rzemieniu zawiązanym wokół jej szyi.

— Podarowali ci amulet.

To było źródło jej optymizmu.

— Tak — powiedziała, spoglądając z zadowoleniem na wisiorek. — Wyznajemy tę samą wiarę. Teraz wszystko pójdzie już dobrze.

Uśmiechnął się w duchu nad jej przesądem, lecz był zadowolony, że przyniosło to jej pociechę. Kiedy zasypiał, miał świadomość, że Estrel czuwa wpatrując się w ciemność pełną odoru, cichych oddechów i obecności zwierząt. Kiedy kogut zapiał przed świtem, słyszał, jak szepcze modlitwy do swego amuletu w języku, którego nie rozumiał.

Wyruszyli w drogę, obierając ścieżkę, która wiła się na południe od zanurzonych w ciemnych chmurach wierzchołków. Do przebycia pozostał im bastion wielkiej góry; wspinali się nań przez cztery dni, aż w końcu powietrze stało się rzadkie i lodowate, niebo ciemnoniebieskie, a kwietniowe słońce błyszczało oślepiająco na kędzierzawych grzbietach sunących po niebie baranków, których cienie zdawały się skubać trawę leżących daleko w dole łąk. Potem, kiedy osiągnęli już najwyższy punkt przełęczy, niebo pociemniało i na nagie skały spadł śnieg pokrywając rozległe puste zbocza czerwienią i szarością. Na przełęczy stała chata dla podróżnych, w której stłoczyli się wraz z mułami, aż w końcu śnieg przestał padać i mogli zacząć schodzić.