— I my wywodzimy się z tej rasy?
— Ty pochodzisz w prostej linii od Agata Alterry, który wiódł Kolonię przez Zimę Dziesiątego Roku! Uczyliśmy się o Agacie w naszej szkole. To twoje imię, prech Ramarren — Agad z Charen. Ja nie pochodzę z tego rodu, lecz moja prababka należała do rodziny Esmy Kiow — to stare alterrańskie imię. Oczywiście w takim demokratycznym społeczeństwie jak ziemskie, te wyróżnienia genealogiczne są bez znaczenia, prawda?… — Orry wyglądał znowu na strapionego, jak gdyby naszły go jakieś niesprecyzowane, ale wzajemnie wykluczające się myśli. Falk skłonił go do kontynuowania opowieści o historii Werel, starając się uzupełnić domysłami i przypuszczeniami dziecięce opowiadanie, które było wszystkim, co mógł mu przekazać Orry.
Mieszana rasa i kultura Tevaru i Alterry rozkwitała w następnych latach, które nastały po straszliwej Dziesiątej Zimie. Maleńkie miasta rozrastały się, kultura kupiecka umacniała się na jedynym kontynencie północnej półkuli. W przeciągu kilku pokoleń wchłonęła prymitywne ludy południowych kontynentów, gdzie przeżycie zimy nie stanowiło takiego problemu. Przybywało ludności, wraz z nią rozwijała się nauka i technologia, przez cały czas wspomagane i kierowane Księgami Alterry — księgozbiorem statku, którego tajemnice stopniowo rozwiązywano, w miarę jak dalecy potomkowie kolonistów odkrywali na nowo zapomnianą wiedzę. Przechowywali i kopiowali te księgi, pokolenie po pokoleniu, i uczyli się języka, w którym były napisane — oczywiście lingalu. W końcu zbadano Księżyc i wszystkie siostrzane planety, a waśnie pomiędzy miastami i rywalizacje między narodami zostały opanowane i wygaszone przez potężne Imperium Kelshak, wyrosłe na starym Północnym Kontynencie. Ono to właśnie w szczycie wieku pokoju i potęgi zbudowało i wysłało światłowiec, statek osiągający prędkość światła.
Statek, nazwany „Alterra”, opuścił Werel w osiemnaście i pół roku po tym, jak wylądował na niej statek z ziemskimi kolonistami; tysiąc dwieście lat temu, według czasu Ziemi. Jego załoga nie miała pojęcia, co zastanie na Ziemi. Werelianie nie odkryli jeszcze zasady, na jakiej działał ansibl, natychmiastowy przekaźnik, a bali się wysyłać sygnały radiowe, które mogłyby zdradzić ich położenie najprawdopodobniej wrogiej planecie, opanowanej przez Wroga Ligi. Informacje musieli zdobyć sami ludzie, przemierzając długą noc, dzielącą ich od starego domu Alterran, i powrócić z nimi.
— Jak długo trwała podróż?
— Ponad dwa wereliańskie lata, może sto trzydzieści, sto czterdzieści lat świetlnych… byłem tylko chłopcem, dzieckiem, prech Ramarren, i niektórych spraw nie rozumiałem, o wielu nie wiedziałem…
Falk nie pojmował, dlaczego ta niewiedza wprawiała chłopca w zakłopotanie. O wiele bardziej poruszony był faktem, że Orry, wyglądający na piętnaście czy szesnaście lat, przeżył już, być może, sto pięćdziesiąt lat. A on sam?
„Alterra”, jak to opowiadał dalej Orry, wystartowała z bazy położonej przy starym, przybrzeżnym mieście, Tevara, zaprogramowana na osiągnięcie Ziemi. Statek niósł na pokładzie dziewiętnaścioro członków załogi — mężczyzn, kobiet, dzieci, obywateli Kelshak, wszystkich niemal bez wyjątku w prostej linii potomków Kolonistów, wybranych przez Wspólną Radę Imperium według kryterium wyszkolenia, inteligencji, odwagi, wielkoduszności i arleshu.
— Nie znam odpowiednika tego słowa w lingalu. To po prostu arlesh. — Orry uśmiechnął się swym szczerym uśmiechem. — To… to jest jak coś dobrego, co można zrobić, jak przedmiot, którego można i należy nauczyć się w szkole, albo jak rzeka podążająca swym korytem, tak chyba można określić arlesh.
— Tao? — zapytał Falk, lecz Orry nigdy nie słyszał o Starym Kanonie Ludzi.
— Co się stało ze statkiem? Co się stało z pozostałą siedemnastką?
— Zostaliśmy zaatakowani przy Barierze. Shinga przybyli tuż po zniszczeniu „Alterry”, ale napastnicy zdołali już pierzchnąć. To byli buntownicy na statkach międzyplanetarnych. Shinga uratowali mnie jednego. Nie wiedzieli, czy reszta została zabita, czy też porwana przez buntowników.
Nieustannie przeszukiwali całą planetę i jakiś rok temu doszły ich pogłoski o człowieku żyjącym we Wschodnim Lesie. Niektóre z nich wskazywały, że może to być ktoś z nas.
— Co pamiętasz z tego wszystkiego? Ataku i tego, co działo się potem?
— Nic. Wiesz, jak na człowieka wpływa lot z prędkością światła…
— Wiem, że dla tych na statku czas nie płynie. Ale nie mam pojęcia, jak się to odczuwa.
— Cóż, naprawdę nie pamiętam tego zbyt dobrze. Byłem dzieckiem, miałem dziewięć lat… ziemskich lat. Nie jestem pewien, czy ktokolwiek może to dobrze pamiętać. Nie ma słów, żeby opisać jak… jak wszystko się zmienia. Widzi się i słyszy, ale jak gdyby osobno… nic oznacza wszystko, nie umiem tego wyjaśnić. To jest straszne, ale odczuwa się to tylko jak okropny sen. Wchodząc w przestrzeń okołoplanetarną przechodzi się przez coś, co Władcy nazywają Barierą, i to powoduje, że ludzie na statku tracą przytomność, o ile nie przygotują się do tego. Nikt z nas nie był przygotowany, kiedy nas zaatakowano, i dlatego nie pamiętam z tego nic… nic, tak samo jak ty, prech Ramarren. Kiedy oprzytomniałem, byłem już na statku Shinga.