Выбрать главу

— Nie zabijamy — odezwał się Shinga ochrypłym szeptem, a potem powtórzył z porażającą umysł intensywnością w myślomowie: „Nie zabijamy”.

Zapadło milczenie.

— Niekiedy trzeba zrezygnować z czegoś mniejszego, aby uzyskać coś większego. Zawsze tak było — wyszeptał Shinga.

— Ktoś, kto żyje, musi godzić się ze śmiercią — rzekł Falk i zobaczył, jak podobna do maski twarz skrzywiła się. — Dobrze. Zgadzam się. Pozwalam wam mnie zabić. Moja zgoda tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, prawda?… A jednak potrzebujecie jej.

— Nie zabijemy cię — szept był teraz głośniejszy. — My nie zabijamy. Nikomu nie odbieramy życia. Przywrócimy cię twemu prawdziwemu życiu i naturze. Jednak musisz zapomnieć. Taka jest cena, nie ma żadnej innej możliwości: jeśli chcesz być Ramarrenem, musisz zapomnieć Falka. Tak, na to musisz się zgodzić, lecz to jest wszystko, o co prosimy.

— Daj mi jeszcze jeden dzień — powiedział Falk i podniósł się, kończąc rozmowę. Był zgubiony i nic nie mógł zrobić. A jednak spowodował, że maska skrzywiła się — dotknął, na ułamek chwili, samej istoty kłamstwa i w tym momencie czuł, że gdyby wiedział dostatecznie wiele i był wystarczająco silny, dotarłby do prawdy, która leżała w zasięgu ręki.

Falk opuścił budynek razem z Orrym i kiedy znaleźli się na ulicy, powiedział:

— Przejdź się ze mną kawałek. Chcę porozmawiać z tobą poza tymi murami. — Przeszli przez jasną ulicę do krawędzi urwiska i stanęli obok siebie owiewani podmuchami zimnego wiatru wiosennej nocy, a obok nich światła mostu pędziły ponad czarną otchłanią, która opadała od skraju ulicy pionowo w dół.

— Czy miałem prawo — zaczął z wolna Falk — wydawać ci polecenia, kiedy byłem Ramarrenem?

— Jakiekolwiek — odparł chłopiec z gotowością i rozwagą, która zdawała się wynikiem wychowania, jakie otrzymał na Werel.

Falk spojrzał mu prosto w twarz i przez chwilę nie spuszczał zeń wzroku. Wskazał na złote ogniwa bransolety na nadgarstku chłopca i gestem polecił, aby ją ściągnął i wyrzucił w przepaść.

Orry zaczął coś mówić i Falk położył palec na jego ustach.

Oczy chłopca zabłysły, zawahał się, a potem zsunął łańcuszek i cisnął go w ciemność. Kiedy znów odwrócił się do Falka, na jego twarzy wyraźnie widać było strach, zmieszanie i pragnienie pochwały.

Wówczas Falk po raz pierwszy odezwał się do niego w myślomowie: „Czy masz jeszcze jakieś urządzenia lub ozdoby, Orry?”

W pierwszej chwili chłopiec nie zrozumiał. Przekaz Falka nie był tak skoncentrowany i o wiele słabszy w porównaniu z tym, jakim posługiwali się Shinga. Kiedy w końcu zrozumiał, odpowiedział wyraźnie i czysto w ten sam sposób: „Nie. Tylko komunikator. Dlaczego kazałeś mi go wyrzucić?”

„Nie chcę, żeby słyszał mnie ktokolwiek inny oprócz ciebie, Orry”.

Chłopiec wyglądał na przestraszonego i zdenerwowanego. — Władcy słyszą — wyszeptał. — Mogą słyszeć myślomowę gdziekolwiek, prech Ramarren. A ja dopiero zacząłem ćwiczyć techniki ochronne.

— Więc będziemy mówić — powiedział Falk, chociaż wątpił, aby Shinga mogli podsłuchiwać myślomowę „gdziekolwiek” bez pomocy jakichś mechanicznych urządzeń. — Jest coś, o co chcę cię prosić. Ci władcy Es Toch sprowadzili mnie tutaj, aby jak się wydaje, przywrócić moją dawną pamięć, pamięć Ramarrena. Lecz mogą to uczynić, lub chcą to uczynić, tylko kosztem mojej obecnej pamięci, pamięci tego, kim jestem i wszystkiego, czego dowiedziałem się o Ziemi. Tak twierdzą. A ja nie chcę, żeby tak się stało. Nie chcę zapomnieć tego, co wiem i czego się domyślam, nie chcę stać się nieświadomym narzędziem w ich rękach. Nie chcę jeszcze raz umrzeć przed swoją śmiercią! Nie sądzę, żebym mógł się im przeciwstawić, ale spróbuję i dlatego właśnie chcę cię prosić… — przerwał wahając się po między różnymi możliwościami, gdyż tak naprawdę nie opracował jeszcze żadnego planu.

Orry, dotychczas podniecony, znowu spochmurniał, zmieszany, i w końcu zapytał:

— Ale dlaczego…

— Tak? — powiedział Falk widząc, jak autorytet, który na tak krótko pozyskał u Orry’ego, ulatnia się. Wstrząsnął Orrym do tego stopnia, że chłopiec ośmielił się zadać pytanie „dlaczego” i jeśli kiedykolwiek miał do niego dotrzeć, musiał to uczynić zaraz.

— Dlaczego nie ufasz Władcom? Dlaczego sądzisz, że chcą zetrzeć twoją pamięć o Ziemi?

— Ponieważ Ramarren nie wie tego, co ja wiem. I ty też tego nie wiesz. A nasza niewiedza może zdradzić świat, z którego przybyliśmy.

— Ale… ale ty przecież wcale nie pamiętasz naszego świata…

— Nie. Lecz nie chcę służyć Kłamcom, którzy władają tym. Słuchaj. Myślę, że wiem, czego chcą. Chcą przywrócić moją poprzednią pamięć, żeby poznać prawdziwą nazwę a tym samym położenie naszego świata. Jeśli dowiedzą się tego podczas operacji na moim umyśle, wówczas, jak sądzę, zabiją mnie od razu, a tobie powiedzą, że operacja zakończyła się tragicznie, albo jeszcze raz wymażą moją pamięć, a tobie powiedzą, że operacja się nie powiodła. Jeśli zaś nie dowiedzą się, pozostawią mnie przy życiu, przynajmniej dopóki nie powiem im tego, co chcą wiedzieć. A ja, jako Ramarren, nie będę wiedział wystarczająco wiele, żeby im nie powiedzieć. Wówczas może wyślą nas z powrotem na Werel, jedynych pozostałych przy życiu członków wyprawy, powracających po stuleciach do domu, żeby opowiedzieć swym rodakom, jak na ciemnej, barbarzyńskiej Ziemi Shinga, nie zważając na żadne przeciwności, podtrzymują płomień cywilizacji. Shinga, którzy nie są wrogami ludzkości, tylko poświęcającymi się dla innych Władcami, mądrymi Władcami, prawdziwymi synami Ziemi, a nie jakimiś obcymi najeźdźcami. I opowiemy na Werel wszystko, co wiemy o przyjaznych Shinga. A oni uwierzą nam. Uwierzą w kłamstwa, w które my będziemy wierzyć. Więc nie będą obawiać się ataku ze strony Shinga ani też nie będą uważali za konieczne pomóc mieszkańcom Ziemi, prawdziwym ludziom, oczekującym wyzwolenia od kłamstwa.

— Ale, prech Ramarren, to nie są kłamstwa — powiedział Orry.

Falk przyglądał mu się przez chwilę wśród rozmazanych, jasnych, ruchomych świateł. Serce w nim zamarło, lecz w końcu zapytał:

— Czy zrobisz to, o co cię poproszę?

— Tak — wyszeptał chłopiec.

— I nie zdradzisz tego żadnej innej żywej istocie?

— Tak.

— To bardzo proste. Kiedy zobaczysz mnie pierwszy raz jako Ramarrena… jeśli kiedykolwiek tak się stanie… zwróć się do mnie tymi słowami: przeczytaj pierwszą stronę książki.

— Przeczytaj pierwszą stronę książki — powtórzył posłusznie Orry.

Przez chwilę milczeli. Falka wypełniało poczucie daremności wszelkich poczynań, czuł się jak mucha uwięziona w pajęczej sieci.

— To wszystko, prech Ramarren?

— Wszystko.

Chłopiec skłonił głowę i wyszeptał kilka słów w swym ojczystym języku, niewątpliwie jakąś Formułkę przyrzeczenia. Potem zapytał:

— Co mam powiedzieć o komunikatorze, prech Ramarren`?

— Prawdę. Nie ma znaczenia, co powiesz, jeśli zachowasz w tajemnicy to, o co cię prosiłem — odparł Falk. Wydawało się, że przynajmniej nie nauczyli chłopca kłamać. Ale też nie nauczyli go odróżniać prawdy od kłamstwa.

Orry przewiózł ich na swym śmigaczu przez most i Falk znowu znalazł się wśród lśniących, zamglonych ścian pałacu, tam gdzie na samym początku zaprowadziła go Estrel. Gdy tylko znalazł się sam w pokoju, opanowały go strach i wściekłość, wiedział bowiem, jak bardzo dał się oszukać i jak beznadziejne jest jego położenie. I kiedy w końcu opanował już swój gniew, wciąż chodził po pokoju jak niedźwiedź po klatce, walcząc ze strachem przed śmiercią.