Szczególnie dawał się odczuć brak urządzeń elektronicznych pewnego typu. W bibliotece znajdowały się dowody świadczące o tym, że umiejętności z zakresu elektroniki stały się niemalże instynktowne; chłopcy chętnie budowali małe odbiorniki telewizyjne, aby porozumiewać się między sobą z różnych pokojów Domu. Lecz nie było telewizji, telefonów, radia czy telegrafu do nadawania czy odbierania wiadomości spoza Polany. Nie było aparatów służących do łączności na większą odległość. We Wschodnim Skrzydle znajdowała się para śmigaczy, zbudowanych własnoręcznie przez mieszkańców Domu, używali ich jednak głównie chłopcy w czasie zabawy. Trudno było nimi kierować w lesie, na puszczańskich szlakach. Kiedy w celach towarzyskich lub handlowych wybierano się do innego Domu, wędrowano pieszo, co najwyżej konno, jeśli droga była szczególnie daleka.
Lekka praca w Domu i na gospodarstwie nie stanowiła ciężaru dla nikogo. Sam Dom był ciepły i czysty, i to był właściwie cały komfort dostępny jego mieszkańcom. Odżywiali się zdrowo, lecz monotonnie. Życie Domu toczyło się z niezmienną jednostajnością wspólnej egzystencji; czysta, pogodna skromność. Pogoda i monotonia tego życia brała się z odosobnienia. Żyło tutaj razem czterdzieścioro czworo ludzi. Dom Kathol, najbliższy, leżał blisko trzydzieści mil dalej na południe. Wokół Polany, mila za milą, rozciągał się zasnuty mgłami, niezbadany, obojętny ludziom las. Dziki las, a ponad nim niebo. Nic tutaj nie ograniczało ludzkiego życia, tak jak w społecznościach miejskich przeszłych wieków, tylko i wyłącznie do tego, co wchodziło w zakres czyichś kompetencji. Niemniej jednak utrzymanie czegokolwiek, co pochodziło z minionej, tak niezwykle złożonej cywilizacji, w niezmiennym i nietkniętym stanie wśród tak małej społeczności było przedsięwzięciem dziwnym i szczególnie ryzykownym, choć większości z nich wydawało się to zupełnie naturalne: mogli uczynić tylko to; żaden inny sposób na to, aby pozostać cywilizowanymi ludźmi, nie był im znany. Falk widział to odrobinę inaczej niż pozostali mieszkańcy Domu; wciąż musiał pamiętać o tym, że sam przybył z niezmierzonej, bezludnej puszczy, tak samo groźny i samotny jak każdy inny przemierzający ją dziki zwierz, i że wszystko to, czego nauczył się w Domu Zove, było zaledwie jak samotna świeczka paląca się na wielkim polu pogrążonym w ciemności.
Przy śniadaniu składającym się z chleba, koziego sera i ciemnego piwa Metock zapytał go, czy nie poszedłby z nim zasadzić się na jelenia. Propozycja pochlebiła Falkowi. Starszy Brat był zręcznym i uznanym myśliwym, a on powoli stawał się takim samym; było to coś, co wreszcie w jakiś sposób zaczęło ich łączyć ze sobą. Lecz przeszkodził im Pan Domu. — Weź dziś ze sobą Kaiego, mój synu. Chcę porozmawiać z Falkiem.
Każdy z domowników miał swój własny pokój, przeznaczony na gabinet do nauki lub pracownię i służący do spania w zimnej porze roku; pokój Zove był mały, wysoki i jasny, z oknami od zachodu, północy i wschodu. Spoglądając ponad ścierniskami i ugorami jesiennych pól w stronę lasu, Pan Domu powiedział:
— To Parth pierwsza dostrzegła cię tam, koło tego czerwonego buka, o ile dobrze pamiętam. Pięć i pół roku temu. Kawał czasu. Chyba już nadszedł czas, abyśmy porozmawiali?
— Być może — odparł nieśmiało Falk.
— Trudno być pewnym, ale wydaje się, że miałeś około dwudziestu pięciu lat, kiedy się tu pojawiłeś. Co ci pozostało z tych dwudziestu pięciu lat?
Falk wyciągnął na moment lewą rękę: — Obrączka — powiedział.
— I wspomnienie o górze?
— Zaledwie wspomnienie wspomnień. — Falk wzruszył ramionami. — I często, jak już wam mówiłem, odnajduję na chwilę w moim umyśle brzmienie głosu albo znaczenie jakiegoś ruchu, gestu, miary odległości. To nie pasuje do moich wspomnień z życia tutaj, z wami. Lecz nie tworzy żadnej całości, nie ma sensu.
Zove usiadł na ławce w wykuszu okna i skinął na Falka, aby uczynił to samo.
— Pod względem fizycznym byłeś całkowicie dorosły, wszystkie twoje zdolności motoryczne były nie naruszone, co zapewniło łatwość uczenia się. Jednak i tak twoje postępy były zdumiewające. Zastanawiałem się, czy Shinga manipulując w dawnych czasach ludzkim genotypem i przesiedlając tak wielu, selekcjonowali nas również na tych zdolnych do nauki oraz idiotów, i czy nie jesteś przypadkiem potomkiem zmienionej genetycznie rasy, która w jakiś sposób wyzwoliła się spod kontroli. Kimkolwiek byłeś, byłeś niezwykle inteligentnym człowiekiem… I jesteś nim znowu. I chciałbym wiedzieć, co sam myślisz o swej tajemniczej przeszłości.
Falk milczał przez chwilę. Był niskim, szczupłym, dobrze zbudowanym mężczyzną; jego niezwykle żywa i wyrazista twarz przybrała w tym momencie lękliwy i posępny wyraz, wyrażając przenikające go uczucia tak otwarcie jak twarz dziecka. W końcu, widocznie zdecydowawszy się, powiedział:
— Kiedy ostatniego lata uczyłem się z Ranyą, wyjaśniła mi, czym mój genotyp różni się od normalnego genotypu człowieka. To tylko jedno czy dwa skręcenia helisy…bardzo mała różnica. Taka sama jak różnica między wei i o. — Zove uśmiechnął się i uniósł wzrok, słysząc to odwołanie do Kanonu, który tak zafascynował Falka, lecz młodszy mężczyzna pozostał poważny. — Jakkolwiek było, z pewnością nie jestem człowiekiem. Być może jestem więc potworem lub mutantem; nie chcianym lub zamierzonym produktem; albo obcym. Najprawdopodobniej jestem wynikiem genetycznych eksperymentów; nie spełniłem oczekiwań eksperymentatorów i zostałem przez nich odrzucony… tak sądzę, ale wolę myśleć, że jestem obcym z jakiegoś innego świata. To przynajmniej oznaczałoby, że nie jestem jedynym przedstawicielem mojego gatunku we wszechświecie.
— Skąd bierze się twoja pewność, że istnieją inne zamieszkane światy?
Falk, zaskoczony, uniósł wzrok i zaraz, z dziecięcą naiwnością, lecz i typowo ludzką logiką, zapytał:
— Czy istnieje jakiś racjonalny powód, żeby przypuszczać, że inne Światy Ligi zostały zniszczone?
— A czy istnieje racjonalny powód, aby sądzić, że one kiedykolwiek istniały?
— Więc to, czego mnie uczyliście, te wszystkie książki, opowieści…
— Wierzysz w nie? Wierzysz we wszystko, co ci mówimy? — A w cóż innego mogę wierzyć? — Oblał się rumieńcem. — Dlaczego mielibyście mnie okłamywać?
— Z dwóch tak samo istotnych powodów możemy cię bez przerwy okłamywać, mówić nieprawdę o wszystkim: ponieważ jesteśmy Shinga lub ponieważ sądzimy, że im służysz.
Zapadła chwila ciszy.
— A ja mogę im służyć i nigdy się o tym nie dowiedzieć — stwierdził Falk opuszczając wzrok.
— Możliwe — zgodził się Pan Domu. — Musisz liczyć się z taką ewentualnością, Falk. Spośród nas wszystkich jedynie Metock zawsze wierzył, że twój umysł jest zaprogramowany i że nadejdzie chwila, kiedy ten program zostanie włączony. Lecz pomimo to nigdy cię nie okłamywał. I nikt z nas świadomie tego nie uczynił. Tysiąc lat temu Poeta Rzeki powiedział: „W prawdzie tkwi męstwo…” — Zove zadeklamował te słowa, a potem roześmiał się. — Fałszywy jak wszyscy poeci. Cóż, zapoznaliśmy cię ze wszystkimi prawdami i faktami, jakie znamy, Falk. Lecz być może nie ze wszystkimi przypuszczeniami i legendami, tym co poprzedza fakty…