Lecz daleko jeszcze było do zjednoczenia lub równowagi pomiędzy tymi dwoma umysłami i osobowościami, które zamieszkiwały jego czaszkę: musiał nieustannie balansować pomiędzy nimi, wyciszając jedną dla drugiej, aby zaraz potem wycofywać się i czynić odwrotnie. Zaledwie mógł się poruszyć trapiony złudzeniem posiadania dwóch ciał, bycia dwiema różnymi osobami. Nie ośmielił się nawet zasnąć, choć był wyczerpany — tak bardzo bał się przebudzenia.
Była noc i był sam ze sobą. Z nami — zauważył Falk. Od początku był silniejszy, będąc w jakiś sposób przygotowany do tej ciężkiej próby. I to właśnie Falk był tym, który rozpoczął dialog: Muszę się trochę przespać, Ramarren — powiedział, a Ramarren odebrał te słowa jak gdyby przekazane myślomową i bez zastanowienia odpowiedział w ten sam sposób: Boję się zasnąć. Potem nasłuchiwał przez pewien czas, aż rozpoznał sny Falka podobne do cieni i ech rozprzestrzeniających się w jego umyśle.
Udało mu się jakoś przeżyć bez szwanku te pierwsze, najgorsze godziny i kiedy zielone, podobne do zasłon z welonu ściany rozbłysły przyćmionym światłem porannego słońca, wyzbył się strachu i zaczął zdobywać pełniejszą kontrolę nad działaniem i myślami obu swych osobowości.
Oczywiście, w rzeczywistości nie miało miejsca nakładanie się na siebie dwóch struktur jego pamięci. Osobowość Falka została utworzona i mieściła się w nadmiarowej puli neuronów, które w mózgu o tak wysokiej inteligencji pozostawały bezużyteczne — leżące odłogiem pola umysłu Ramarrena. Podstawowe węzły motoryczne i czuciowe nigdy nie zostały zablokowane i w pewnym sensie przez cały czas były użytkowane wspólnie przez obie osobowości, chociaż z trudnościami wynikającymi z dublowania się dwóch różnych zespołów nawyków ruchowych i sposobów postrzegania. Każdy przedmiot miał dwa różne oblicza, w zależności, czy patrzył nań oczami Falka, czy też Ramarrena, i chociaż ostatecznie te rozdwojenia obrazów powinny zostać ujednolicone zwiększeniem możliwości percepcyjnych, to jednak w tej chwili oszałamiały go aż do zawrotu głowy. Występowała również znaczna dysharmonia emocjonalna, tak że jego uczucia dotyczące niektórych spraw były diametralnie różne. I ponieważ wspomnienia Falka wypełniały jego „życie” od chwili, kiedy przestał być Ramarrenem, dwa ciągi wspomnień zmierzały do tego, aby stać się równoczesnymi, zamiast występować we właściwej kolejności. Było to szczególnie trudne dla Ramarrena, ze względu na dziurę w czasie, kiedy jego świadomość była wyłączona. Gdzie był dziesięć dni temu? Podskakiwał na grzbiecie muła pośród okrytych śniegiem gór Ziemi — to pamiętał Falk; Ramarren z kolei wiedział, że w tym czasie żegnał się ze swoją żoną w domu na zielonych wyżynach Werel… Również to, czego Ramarren domyślał się o Ziemi, było zazwyczaj sprzeczne z tym, co Falk o niej wiedział, a niewiedza Falka o Werel rzucała dziwny czar legendy na własną przeszłość Ramarrena. Jednak nawet w tym zamęcie kiełkowało współdziałanie zmierzające do zgody, której tak pragnął. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że cieleśnie i chronologicznie był jednym człowiekiem: w rzeczywistości jego problem polegał nie na stworzeniu jedności, lecz na zrozumieniu jej.
Do osiągnięcia zgody było jednak jeszcze daleko. Jedna z dwóch struktur pamięciowych wciąż brała górę, jeśli tylko pomyślał lub poruszył się bez dostatecznej kontroli. Teraz najczęściej przeważał Ramarren, gdyż nawigator „Alterry” był stanowczym i silnym człowiekiem. W porównaniu z nim Falk czuł się dziecinny i jakby tymczasowy; mógł zaoferować wiedzę, jaką posiadł, lecz polegać musiał na sile i doświadczeniu Ramarrena. Obaj siebie potrzebowali, gdyż sytuacja, w jakiej znalazł się człowiek o dwóch umysłach, była niebezpieczna i wyjątkowo niejasna.
Odpowiedź na jedno pytanie warunkowała wszystkie pozostałe. Było bardzo proste: można czy też nie można zaufać Shinga? Jeśli bowiem Falkowi wpojono jedynie bezpodstawny strach do Władców Ziemi, wówczas wszystkie niebezpieczeństwa i niejasności stawały się po prostu bezpodstawne. Początkowo Ramarren sądził, że tak właśnie może być, lecz szybko porzucił tę myśl.
Jego podwójna pamięć zdążyła już bowiem wychwycić oczywiste kłamstwa i rozbieżności. Abundibot odmówił zwracania się do Ramarrena w myślomowie, twierdząc, że Shinga unikają parawerbalnego przekazu; Falk wiedział, żc było to kłamstwo. Dlaczego jednak Abundibot to powiedział? Oczywiście dlatego, że chciał skłamać — opowiedzieć nieprawdziwą historię o tym, co stało się z „Alterrą” i jej załogą — i nie mógł lub nie ośmielił się przekazać tego Ramarrenowi w myślomowie.
Lecz Falkowi opowiedział taką samą historię właśnie w myślomowie.
Jeśli to była nieprawdziwa opowieść, wówczas wynikało z tego, że Shinga mogą i rzeczywiście kłamią w myślomowie. Czy zatem ta opowieść była nieprawdziwa?
Ramarren odwołał się do pamięci Falka. Początkowo wydawało się, że wysiłek konieczny do osiągnięcia zjednoczenia przekracza jego siły, lecz w miarę jak walczył o to, chodząc tam i z powrotem po pogrążonym w ciszy pokoju, stawało się to coraz łatwiejsze, aż nagle wszystkie przeszkody zniknęły: przypomniał sobie olśniewającą ciszę słów Abundibota: „My, których znasz jako Shinga, jesteśmy ludźmi…” I słysząc je, nawet tylko we wspomnieniu, wiedział z całą pewnością, że jest to kłamstwo. Było to niewiarygodne, lecz i niewątpliwe. Shinga mogli fałszować przekaz myślowy — domysły i obawy podbitej ludzkości okazały się prawdziwe. To właśnie Shinga byli Wrogami.
Nie byli ludźmi, lecz obcymi, obdarzonymi obcą mocą: bez wątpienia rozbili Ligę i zawładnęli Ziemią posługując się umiejętnością fałszowania myślomowy. I to oni byli tymi, którzy zaatakowali „Alterrę”, kiedy wchodziła na orbitę Ziemi — Wszystkie te opowieści o rebeliantach były zwyczajnym wymysłem. Zabili lub wymazali umysły wszystkich członków załogi z wyjątkiem dziecka — Orry’ego. Ramarren domyślał się, dlaczego: badając jego lub jakiegoś innego wysoce wyszkolonego parawerbalistę z załogi, odkryli, że Werelianie są w stanie zdemaskować fałszowany przekaz myślowy. Tak to przestraszyło Shinga, że pozbyli się dorosłych członków załogi, pozostawiając sobie jako źródło informacji jedynie nieszkodliwe dziecko.
Ramarrenowi zdawało się, że jego towarzysze podróży zginęli zaledwie wczoraj, i usiłując stawić czoło temu nieszczęściu, które tak nagle na niego spadło, próbował wyobrazić sobie, że podobnie jak on mogli przeżyć gdzieś na Ziemi. Lecz jeśli przeżyli — a on przecież miał niezwykłe szczęście — gdzie teraz byli? Jak się okazało, Shinga stracili wiele czasu, aby ustalić położenie tylko jednego z nich, kiedy odkryli, że go potrzebują.
Do czego był im potrzebny? Dlaczego go odszukali, sprowadzili tutaj, przywrócili pamięć, którą, uprzednio sami zniszczyli?
Żadne wyjaśnienie nie zgadzało się z faktami, jakie znał, oprócz tego jednego, do którego doszedł już jako Falk: był im potrzebny, żeby powiedzieć, skąd przybył.
Takie wyjaśnienie spowodowała, że po raz pierwszy roześmiał się. Bo jeśli rzeczywiście było to takie proste, to w takim razie było śmieszne. Oszczędzili Orry’ego, ponieważ był tak młody, niewyszkolony, nieukształtowany, bezbronny, uległy — doskonałe narzędzie i informator. Z pewnością spełniał wszystkie pokładane w nim nadzieje. Z wyjątkiem jednej — nie wiedział, skąd przybył… I zanim to odkryli, starli informację, o jaką im chodziło, czyszcząc te umysły, które ją znały, i rozrzucili swe ofiary po dzikiej, spustoszonej Ziemi, żeby zginęły w nieszczęśliwych wypadkach albo zaatakowane przez dzikie zwierzęta czy ludzi, albo też zmarły z głodu.