Выбрать главу

Ramarren podniósł się, raczej niezgrabnie — Falk przywykł do krzeseł, lecz Ramarren nie i było mu bardzo niewygodnie, kiedy tak zasiadał w powietrzu — lecz zaraz stanął bez ruchu i dopiero po chwili zapytał:

— Statek, na którym powrócimy?…

Orry uniósł wzrok pełen nadziei i niepewności. Kradgy ziewnął pokazując mocne, żółte zęby. Odezwał się Abundibot:

— Przygotowaliśmy światłowiec, który zabierze ciebie, Lordzie Agad, i Har Orry’ego na Werel, kiedy już zobaczysz na Ziemi to wszystko, co pragniesz zobaczyć, i dowiesz się tego wszystkiego, co chcesz wiedzieć. Sami niemal nie podróżujemy. Nie ma już wojen, nie musimy handlować z innymi światami i nie chcemy znowu doprowadzić biednej Ziemi do bankructwa, wydając tak ogromne kwoty na budowę światłowców, które miałyby służyć tylko zaspokojeniu naszej ciekawości. My, Ludzie Ziemi, jesteśmy już starą rasą, zamiast badać i wtrącać się w sprawy innych, wolimy pozostać w domu i pielęgnować nasze ogrody.

„Nowa Alterra” oczekuje na ciebie na kosmodromie, a Werel oczekuje twego powrotu. To wielka szkoda, że twoja cywilizacja nie odkryła jeszcze zasad działania ansibla, moglibyśmy wówczas przesłać im wiadomość. Oczywiście, do tego czasu mogą już posiadać natychmiastowy przekaźnik, lecz nie możemy się z nimi połączyć nie znając współrzędnych.

— Tak, rzeczywiście — odparł grzecznie Ramarren. Po tych sławach w pokoju zawisła napięta cisza.

— Wydaje mi się, że nie rozumiem — dodał po chwili.

— Ansibl…

— Wiem, co to jest przekaźnik ansibl, chociaż nie wiem, jak działa. Tak, jak powiedziałeś, panie, kiedy opuszczałem Werel, nie odkryto tam jeszcze zasad działania natychmiastowego przekaźnika. Nie rozumiem natomiast, co przeszkadza wam spróbować połączyć się z Werel.

Niebezpieczeństwo. Był teraz czujny, skoncentrowany jak gracz, który wie, że nie może poruszyć już ani jednej bierki, i wyczuwał niemal elektryczne napięcie pod sztywnymi maskami tych trzech twarzy.

— Prech Ramarren — odezwał się Abundibot — jako że Har Orry był za młody, aby dowiedzieć się, jakie właściwie odległości dzielą nasze słońca, nigdy nie mieliśmy zaszczytu poznać dokładnego położenia Werel, chociaż oczywiście mamy o tym ogólne wyobrażenie. Kiedy Har Orry zaczął bieglej posługiwać się lingalem, nie był w stanie powiedzieć nam, jak brzmi w nim nazwa Słońca Werel. Oczywiście wiedzielibyśmy wówczas, o jakie Słońce chodzi, dzielimy bowiem ten język z tobą jako wspólne dziedzictwo po czasach Ligi. Zatem zmuszeni byliśmy oczekiwać na twą pomoc, która jest niezbędna, abyśmy mogli w ogóle podjąć próbę skontaktowania się z Werel przez ansibl lub zaprogramować współrzędne na statku, który dlą was przygotowaliśmy.

— Nie znacie nazwy Słońca, wokół którego krąży Werel? — Niestety, tak właśnie jest. Gdybyś zechciał nam powiedzieć…

— Nie mogę wam tego powiedzieć.

Nawet nie okazali zdziwienia — byli zbyt zajęci sobą, zbyt egocentryczni. Abundibot i Ken Kenyek nie okazali w ogóle niczego, jedynie Kradgy przemówił swym dziwnym, ponurym, precyzyjnym szeptem:

— Czy to znaczy, że ty również nie wiesz?

— Nie mogę powiedzieć wam Prawdziwej Nazwy Słońca — odparł spokojnie Ramarren.

Tym razem przechwycił i zrozumiał błysk myślowy przesłany od Ken Kenyeka do Abundibota: „Mówiłem ci”. — Przepraszam cię, prech Ramarren, za moją ignorancję co do spraw objętych zakazem informowania. Czy zechcesz mi wybaczyć? Nie znamy waszych zwyczajów i chociaż niewiedza nie jest żadnym wytłumaczeniem, jest wszystkim, co mogę przytoczyć na swe usprawiedliwienie. — Abundibot skrzypiał dalej, kiedy nagle przerwał mu Orry, którego ostatnie słowa Ramarrena przestraszyły do tego stopnia, że wyrwał się z odrętwienia.

— Prech Ramarren, przecież… przecież będziesz mógł nastawić współrzędne statku? Przecież pamiętasz… pamiętasz to wszystko, co wiedziałeś jako Nawigator?

Ramarren odwrócił się do niego i zapytał spokojnie: — Czy chcesz wrócić do domu, vesprech?

— Tak!

— Za dwadzieścia lub trzydzieści dni, jeśli będzie to odpowiadało naszym gospodarzom, którzy ofiarowali nam tak wspaniały dar, powrócimy na ich statku na Werel. Przykro mi — rzekł odwracając się z powrotem do Shinga — że moje usta i umysł nie odpowiadają na wasze pytania. Moje milczenie jest niegodną odpłatą na waszą wielkoduszną przychylność i otwartość. — Gdyby używali myślomowy, pomyślał, ta wymiana zdań nie byłaby tak grzeczna, gdyż on w przeciwieństwie do Shinga nie był zdolny do fałszowania myślomowy i wówczas najprawdopodobniej nie mógłby przekazać ani jednego słowa z tego, co powiedział na końcu.

— To bez znaczenia, Lordzie Agad! Ważny jest twój bezpieczny powrót, a nie nasze pytania! Jeśli tylko potrafisz zaprogramować statek, a wszystkie nasze archiwa i komputery nawigacyjne są w każdej chwili do twojej dyspozycji, wówczas pytanie znaczy tyle samo co odpowiedź.

I rzeczywiście tak było, gdyż jeśli będą chcieli wiedzieć, gdzie leży Werel, wystarczy, że zdekodują kurs, jaki zaprogramował w komputerach ich statku. Gdy to uczynią, wymażą mu umysł, jeśli wciąż nie będą mu ufali, a chłopcu powiedzą, że przywrócenie pamięci w jego przypadku ostatecznie zakończyło się niepowodzeniem. Potem wyślą Orry’ego, aby zaniósł ich posłanie na Werel. A jemu nie ufają i nie będą ufać, ponieważ wiedzą, że może wykryć ich mentalne kłamstwa. Jeśli z tej pułapki, w jakiej się znalazł, było jakieś wyjście, to jeszcze go nie znał.

Przechodząc przez zamglone sale, zjeżdżając rampami i windami, wszyscy razem wyszli na ulicę zalaną blaskiem słońca. Ta część podwójnego umysłu, którą zajmował Falk, była teraz niemal całkowicie stłumiona i Ramarren poruszał się, myślał i mówił zupełnie swobodnie. Czuł stałą, baczną gotowość umysłów Shinga, szczególnie Ken Kenyeka, do przeniknięcia przez najdrobniejszą szczelinę jego osłony lub przechwycenia najdrobniejszego błędu. Ten nieustanny napór zmuszał go do zdwojonej czujności. I właśnie jako Ramarren, obcy, spojrzał w niebo późnego poranka i zobaczył żółte Słońce Ziemi.

Zatrzymał się, przeniknięty nagłą radością. Bo to było coś — bez względu na to, co było przedtem i co mogło stać się później — naprawdę coś: zobaczyć w swoim życiu światło dwóch Słońc. Pomarańczowozłotego Werel i białozłotego Ziemi — miał je teraz oba przed oczyma, jak człowiek, który trzyma dwa klejnoty porównując ich piękność po to, aby jeszcze bardziej nasycić się ich blaskiem.

Chłopiec stał tuż przy nim i Ramarren zaczął szeptać pozdrowienie, jakiego uczą się kelshańskie dzieci, aby witać nim słońce o poranku lub po długich zimowych zawieruchach: „Niech będzie pozdrowiona gwiazda życia, środek roku…” Orry podchwycił w połowie i mówił dalej razem z nim. Te słowa spowodowały, że po raz pierwszy zadzierzgnęła się pomiędzy nimi nić prawdziwego zrozumienia i Ramarren był z tego zadowolony, gdyż wiedział, iż najprawdopodobniej będzie potrzebował Orry’ego, zanim ta gra dobiegnie końca.

Przywołano śmigacz i zaczęli krążyć po mieście. Ramarren zadawał pytania, jakich można było od niego oczekiwać, a Shinga odpowiadali, jak uważali za stosowne. Abundibot opisał szczegółowo, jak wszystko to, z czego składało się Es Toch — wieże, mosty, ulice i pałace — zbudowane zostało z dnia na dzień tysiąc lat temu na rzecznej wyspie po drugiej stronie planety i jak w ciągu stuleci, ilekroć mieli ochotę poczuć się Władcami Ziemi, przywoływali swe zdumiewające maszyny i urządzenia, aby przeniosły całe miasto na nowe miejsce, odpowiadające ich zachciankom. Była to niezwykle ładna i zajmująca historia: Orry był zbyt otępiały od narkotyków i za bardzo przekonany o jej prawdziwości, aby podać ją w wątpliwość, natomiast to, czy Ramarren uwierzy czy nie, zdawało się nie mieć większego znaczenia. Abundibot mówił oczywiste kłamstwa dla samej przyjemności kłamania. Być może była to jedyna przyjemność, jaką znał. Szczegółowo opisywał, w jaki sposób rządzono Ziemią, jak wielu Shinga przebranych za „zwykłych tubylców” spędza swe życie wśród zwyczajnych ludzi, realizując wielki plan stworzony w Es Toch, jak beztroska i zadowolona jest niemal cała ludzkość, bo wie, że Shinga utrzymają pokój i przeciwstawią się wszelkim przeciwnościom, jak popiera się sztukę i naukę i jak łagodnie poskramia niszczycielskie i buntownicze grupy. Planeta skromnych ludzi, zamieszkałych w małych, skromnych domach i zorganizowanych w miłujące pokój szczepy i grupy miejskie, nie wiedzących, co to wojny, zabijanie i przeludnienie, nie pamiętających o dawnych osiągnięciach i ambicjach, niemal rasa dzieci, całkowicie bezpieczna pod stałym, dobrotliwym kierownictwem kasty Shinga i w razie potrzeby mająca do dyspozycji ich niewiarygodne osiągnięcia technologiczne…