— Czy mogliście mnie ich nauczyć?
— Nie. Nauczyłeś się rozumieć świat gdzie indziej… może jakiś inny świat. Mogliśmy pomóc ci stać się znowu człowiekiem, ale nie mogliśmy dać ci prawdziwego dzieciństwa. Ma się je tylko raz.
— Wystarczająco długo czułem się wśród was dzieckiem — odparł z odcieniem smutku w głosie Falk.
— Nie jesteś dzieckiem. Brak ci doświadczenia, jakie daje życie. Jesteś kaleką dlatego, że nie m a w tobie dziecka; odcięto cię od twych korzeni, od twych źródeł. Czy możesz z całym przekonaniem powiedzieć, że to jest twój dom?
— Nie — odparł z bólem Falk. A potem dodał: — Byłem tutaj bardzo szczęśliwy.
Pan Domu zamilkł na chwilę, lecz potem znowu zaczął wypytywać:
— Czy myślisz, że nasze życie tutaj jest dobre, że robimy wszystko, co ludzie powinni robić?
— Tak.
— Powiedz mi jeszcze coś. Kto jest naszym wrogiem? — Shinga.
— Dlaczego?
— Rozbili Ligę Wszystkich Światów, pozbawili ludzi możliwości wyboru, niezależności i wolności, zniszczyli wszystkie ludzkie dzieła i dokonania, nawet zapisy o nich, wstrzymali ewolucję rasy. Są tyranami i kłamcami.
— A jednak pozwalają nam tutaj żyć wygodnie.
— Ponieważ ukrywamy się i żyjemy w odosobnieniu. Tylko dlatego pozwalają nam istnieć. Gdybyśmy spróbowali zbudować jakieś wielkie maszyny, gdybyśmy organizowali się w grupy, miasta czy państwa, wówczas Shinga przeniknęliby w nasze szeregi, zniweczyli, nasze prace i znów nas rozproszyli. Powiedziałem ci tylko to, co ty powiedziałeś mnie, i w co uwierzyłem, Panie!
— Wiem. Zastanawiam się, czy to możliwe, żebyś za tą rzeczywistością wyczuł… legendy, domysły, nadzieje… Falk nic nie odpowiedział.
— Ukrywamy się przed Shinga. A to znaczy, że ukrywamy się przed samymi sobą… takimi, jakimi niegdyś byliśmy. Czy to rozumiesz, Falk? Żyje się nam w Domach wygodnie, całkiem dostatnio. Lecz przez całe życie włada nami strach. Był czas, kiedy żeglowaliśmy na statkach pomiędzy gwiazdami, a teraz nie śmiemy oddalić się na sto mil od domu. Posiadamy tę odrobinę wiedzy, lecz nie spożytkowujemy jej do niczego. Jednak ongiś używaliśmy tej wiedzy tkając wśród nocy i chaosu gobelin życia. Rozszerzaliśmy granice życia. Spełnialiśmy dzieło godne ludzkości.
Po jeszcze jednej chwili milczenia Zove ciągnął dalej, spoglądając na jasne listopadowe niebo:
— Wyobraź sobie te światy, rozmaitość ludzkich ras i stworzeń je zamieszkujących, gwiazdozbiory ich nieboskłonów, miasta, które zbudowali tam ludzie, ich pieśni i zwyczaje. To wszystko jest stracone, stracone dla nas tak samo zupełnie i bezpowrotnie jak twoje dzieciństwo dla ciebie. Cóż naprawdę wiemy o czasach naszej wielkości? Znamy kilka nazw światów i imion bohaterów; garstką faktów próbujemy załatać historię. Prawo Shinga zabrania zabijać, co z tego, kiedy zniszczyli naszą naukę, spalili książki, a co gorsza przeinaczyli to wszystko, co nam pozostało. Ich bronią zawsze było i jest Kłamstwo. Nie wiemy nic pewnego o Wieku Ligi; kto wie, ile dokumentów zostało zniszczonych? Ty zaś musisz pamiętać i rozumieć, dlaczego Shinga są naszymi wrogami. Można przeżyć całe życie nie widząc — lub nie wiedząc, że się widziało — żadnego z nich; co najwyżej ktoś słyszy stratolot przelatujący gdzieś w oddali. Tutaj w Lesie pozostawiają nas w spokoju, i tak może być teraz na całej Ziemi, choć to nic pewnego. Dają nam spokój tak długo, jak długo pozostajemy tutaj, zamknięci w klatce naszej ciemnoty i dzikości, pochylający głowy, kiedy nad nami przelatują. Lecz nie ufają nam. A dlaczego, nawet po dwunastu stuleciach, nie wierzą nam? Ponieważ obca jest im prawda. Nie dotrzymują umów, nie spełniają obietnic, ich krzywoprzysięstwo, zdrada i kłamstwo są niewyczerpane; w niektórych zachowanych zaś przekazach z czasów Upadku Ligi napotyka się wzmianki o tym, że potrafią fałszować myślomowę. Właśnie to Kłamstwo ujarzmiło wszystkie rasy Ligi i uczyniło z nas poddanych Shinga. Pamiętaj o tym, Falk. Nigdy nie wierz w nic, co mówi Wróg.
— Będę pamiętał, Panie, jeśli kiedykolwiek spotkam Wroga.
— Nie spotkasz, chyba że sam pójdziesz do niego. Nieruchome spojrzenie i lęk na twarzy Falka zdradzały obawę przed tym, co spodziewał się usłyszeć. To, czego oczekiwał, wreszcie nadeszło.
— To znaczy, że mam opuścić Dom — stwierdził.
— Sam o tym myślałeś — odparł jak zawsze spokojnie Zove.
— Tak. To prawda. Ale nie chcę stąd odejść. Chcę żyć tutaj. Parth i ja…
Zawahał się, a Zove, wykorzystując to, wtrącił szybko, lecz łagodnie:
— Szanuję miłość, która łączy ciebie i Parth, twoją radość i twoją wierność. Lecz przybyłeś tutaj drogą, która prowadzi gdzie indziej, Falk. Jesteś tutaj mile widziany, zawsze byłeś mile widziany. Choć związek z moją córką musi pozostać bezdzietny, mimo to cieszyłem się z niego. Lecz ja naprawdę wierzę, że tajemnica twej osobowości i twego przybycia tutaj jest rzeczywiście niezwykła i nie można przymknąć na nią oczu. Wierzę, że idziesz drogą, która się tutaj nie kończy, że masz coś do spełnienia…
— Lecz co? I kto może mi to powiedzieć?
— To, od czego nas odcięto i co ukradziono tobie, mają Shinga. Tego możesz być pewien.
W głosie Zove brzmiała bolesna, jadowita gorycz, jakiej Falk nigdy przedtem u niego nie słyszał.
— Czy ci, którzy zawsze kłamią, powiedzą mi prawdę tylko dlatego, że o to zapytam? I jak rozpoznam to, czego szukam, kiedy już to znajdę?
Zove milczał przez chwilę, a potem odpowiedział swym zwykłym swobodnym i opanowanym tonem:
— Przywykłem do wyobrażenia, mój synu, że z twoją osobą wiąże się jakaś nadzieja dla ludzi. Nie lubię się z nim rozstawać. Lecz tylko ty możesz odszukać swą własną prawdę i jeśli tobie wydaje się, że twoja droga kończy się tutaj, wówczas, być może, właśnie to jest prawdą.
— Jeśli odejdę — przerwał Falk szorstko — czy pozwolisz Parth pójść ze mną?
— Nie, mój synu.
Gdzieś w ogrodzie śpiewało dziecko — czteroletnia córka Garry, fikająca beztrosko koziołki na ścieżce i wyśpiewująca przeraźliwie słodkim dziecięcym głosem jakieś niedorzeczności. Wysoko w górze dzikie gęsi ułożone w długie, chwiejące się V swych wielkich wędrówek, klucz po kluczu odlatywały na południe.
— Wybierałem się z Metockiem i Thurro do Domu Ransifel, żeby sprowadzić pannę młodą dla Thurro. Mieliśmy wyruszyć już wkrótce, zanim pogoda się zmieni. Jeśli się zdecyduję, pójdę dalej z Domu Ransifel.
— Zimą?
— Bez wątpienia na zachód od Ransifel znajdują się inne Domy. Tam znajdę schronienie, jeśli będę go potrzebował.
Nie powiedział — a Zove o to nie pytał — dlaczego właśnie zachód był kierunkiem, który wybrał.
— Być może. Nie wiem, czy ich mieszkańcy udzielą schronienia obcemu, tak jak my to uczyniliśmy. Jeśli pójdziesz, będziesz musiał iść sam. A poza tym Domem nie ma dla ciebie bezpiecznego miejsca na Ziemi.
Mówił, jak zawsze, absolutnie szczerze… i ceną tej prawdy była utrata samokontroli i cierpienie. Falk odezwał się, okazując znowu całkowite zaufanie:
— Wiem o tym, Panie. I to nie utracone bezpieczeństwo będę opłakiwał.
— Chcę powiedzieć, co sądzę o tobie. Myślę, że pochodzisz z utraconego świata, myślę, że nie urodziłeś się na Ziemi. Sądzę, że przybyłeś tutaj — pierwszy Obcy, który powrócił po tysiącu lub więcej lat — aby przynieść nam posłanie lub znak. Shinga zamknęli twe usta i wypuścili w lesie, aby nikt nie mógł powiedzieć, że cię zabili. Trafiłeś do nas. Jeśli odejdziesz, będę się bał i martwił o ciebie wiedząc, jak bardzo samotny będziesz w swej wędrówce. Lecz z twoim odejściem wiążę nadzieję dla ciebie i nas wszystkich. Jeśli masz wieści dla ludzi, w końcu je sobie przypomnisz. Musi istnieć nadzieja, znak; nie możemy wiecznie żyć tak jak teraz.