Выбрать главу

Nie zawsze te wyroki były wydawane jawnie. Pewne osoby po prostu znikały z salonu, choć, wydawałoby się, miały wszelkie prawa, aby uczestniczyć w jego życiu i sporach. Zniknął z niego Paweł Hertz. Zniknął Tomasz Burek. Przez wiele lat nie miał wstępu Jarosław Marek Rymkiewicz. Szczególnemu przetrzebieniu ulegli pisarze – bez Nowakowskiego, Odojewskiego, bez wyrzuconego za polemiki z Michnikiem Herlinga- Grudzińskiego, no i bez największego z nieobecnych, Zbigniewa Herberta. Istniało też coś takiego, co bym nazwał obecnością częściową. Kiedy po obaleniu rządu Olszewskiego michnikowszczyzna pobratała się z Wałęsą, nagle zaroiło się w salonie od ludzi deklarujących, że oni zawsze uważali, iż jaki Wałęsa jest, taki jest, ale ktokolwiek jest głową państwa, należy mu okazywać szacunek, i zawsze ich brzydziły prostackie żarty z Wałęsy. Przecierałem wtedy oczy, bo przecież jeszcze miesiąc wcześniej wydawało się, że „wszyscy ludzie rozumni” uważają, iż „przyśpieszacz z siekierą” to ćwok i prostak, a założenie koszulki z napisem „O take polskie walczyłem” albo „bendem prezydentem” to szczyt dobrego smaku i pasowanie na inteligenta. A tu nagle… Ale nie, sprawdziłem dokładnie, że żadna z osób nawołujących po czerwcu 1992 do szacunku dla Wałęsy przed czerwcem nie kpiła sobie z niego publicznie, choć wszystkie występowały w mediach. Tyle, że występowały na inne tematy. To, co z ich poglądów nie mieściło się w dopuszczalnym paśmie, co stanowiłoby dysonans w melodii dyrygowanej przez Michnika orkiestry – to mogli sobie uważać prywatnie.

W taki „częściowy” sposób, na przykład, obecny był w dyskursie publicznym III RP Jerzy Giedroyc – nawet już po wspomnianych wcześniej przeprosinach „syna marnotrawnego”. Istniało z niego, i właściwie nadal istnieje, tyle tylko, ile zostało po przefiltrowaniu przez „Gazetę Wyborczą”. A zniknęły w czasie owego nitrowania, na przykład, liczne komentarze Redaktora z przełomu dekad 80/90, w których nawoływał on, by zamiast o „liberalizacji”, myśleć o niepodległości Polski, i protestował przeciwko bezkarności komunistycznych kreatur.

Albo, zatrzymajmy się nad innym przykładem – Jan Nowak-Jeziorański. Bez wątpienia nie można go uznać za człowieka wykluczonego z salonu michnikowszczyzny. Ale kto z Państwa wie, że od początku lat dziewięćdziesiątych Nowak-Jeziorański bardzo zdecydowanie krytykował Michnika za wybielanie przez niego komunizmu rozmywanie prawdy o tym, czym ten zbrodniczy ustrój był w istocie? Oczywiście, Nowak-Jeziorański istniał w dyskursie publicznym, ale w innych sprawach.

Oto ciekawostka, którą znalazłem na internetowej stronie radiowej Trójki – rozmowa przeprowadzona z Nowakiem na jej antenie po opublikowaniu przez Michnika sławnego podwójnego wywiadu z nim i Czesławem Kiszczakiem. Rozmowę prowadzi Dorota Wysocka:

„DW: Czy zgodzi się Pan z opinią Adama Michnika, że generałowie Kiszczak i Jaruzelski, cytuję słowa Adama Michnika, już sto tysięcy razy odkupili swoje winy?

JNJ: Absolutnie się z tym nie zgadzam i uważam, że nikt nie ma prawa tak myśleć. Przedziwna promocja szefa aparatu terroru i represji, który niewątpliwie był aparatem zbrodniczym, zgorszyła mnie, mimo że imponował mi Michnik. Ten wywiad był dla mnie przykrym przeżyciem (…)

DW: Adam Michnik uważa, że wielkim szczęściem dla Polski było, że to właśnie ci generałowie wówczas rządzili krajem.

JNJ: Absolutnie się z tym nie zgadzam. Dziś już wiadomo, że Rosjanie nie chcieli inwazji, że było to zbyt kosztowne i chcieli to załatwić rękami polskimi. Mogłoby się im nie udać, gdyby gen. Jaruzelski poszedł w ślady swego poprzednika Gomułki i powiedział, żeby zostawili wszystko w jego rękach, metodę rozwiązywania problemu, wtedy Gomułka odważył się i powiedział, że ja z wami z pistoletem przyłożonym do skroni rozmawiał nie będę. Generał Jaruzelski nie miał takiej odwagi.

DW: Uważa Pan, że Adam Michnik nie miał prawa przebaczać generałowi?

JNJ: Na pewno nie tak radykalnie, posunięte do absurdu jest to zamazywanie systemu wartości w sposób demoralizujący społeczeństwo.

DW: A jeśli przebacza w swoim imieniu?

JNJ: Człowiek, który rozporządza takim medium jak»Gazeta Wyborcza«powinien być ostrożny w swoich wypowiedziach”.

Zdziwko, co? Gdyby Nowak-Jeziorański powiedział w radiu coś dobrego o Michniku, coś rymującego się z jego olśnieniami, to by „Wyborcza” następnego dnia zacytowała go na drugiej, albo nawet i pierwszej stronie. Tego, oczywiście, nie zacytował nikt, bo niby kto. Radio to medium ulotne, ktoś może usłyszał, większości wpadło jednym uchem, wypadło drugim.

Oczywiście, przy innych okazjach, gdzie nie miał powodu z Michnikiem polemizować, mógł Nowak-Jeziorański na jego łamach występować. Jak najbardziej.

Ale wyobraźcie sobie Państwo, że obok „Gazety Wyborczej” byłaby jeszcze jakaś inna, niebojąca się wchodzić z nią w ostry spór, taka jaką jest dziś znienawidzony przez pracowników „Agory” „Der Dziennik” czy, od pewnego czasu, „Wprost” albo „Rzeczpospolita”. Że w roku 1991, kiedy Michnik epatuje wszędzie swoim wzniesieniem się ponad podziały i wybaczeniem, rozgrzeszeniem komunistów, w takiej hipotetycznej gazecie pojawia się Nowak-Jeziorański, i cichutko, uprzejmie, bez wrzasku, powiada: tak nie wolno, Michnik demoralizuje społeczeństwo. Przecież ci ludzie, których broni, z którymi się brata i pije wódkę, dopuścili się takich, takich i takich zbrodni. Nie wolno spuszczać na oczywiste zbrodnie zasłony milczenia, nie wolno stawiać znaku równości między heroizmem a cynicznym karierowiczostwem, a tym bardziej nie wolno przewracać pojęć dobra i zła do góry nogami i wmawiać narodowi, że ni z tego, ni z owego, od pierwszego to komuniści są dobrzy, a antykomuniści źli, bo kiedy się to robi, niszczy się elementarny szacunek dla prawa, przyzwoitości i uczciwości.

Wyobraźmy sobie, że to mówi nie jakiś oszołom, którego można łatwo ośmieszyć, wykpić, ale Nowak-Jeziorański. A obok niego mówią to, co mówili, Kisiel, Herbert, Herling-Grudziński, wtórują im bohaterowie podziemia, którzy, nim ich wyślizgano przy Okrągłym Stole, też swoje odsiedzieli i nie muszą mieć pod tym względem żadnych wobec Michnika kompleksów. Mówią to, co przez całe lata dziewięćdziesiąte mówili, ale nie w jakimś małym pisemku, tylko w wielkiej gazecie, o porównywalnym z „Wyborczą” zasięgu. I jeszcze na dodatek wyobraźcie sobie Państwo, że potem to wszystko, co mówią, cytowane jest w przeglądach prasy przez najbardziej słuchane radia, że autorów tych słów zaprasza się do dyskusji w telewizji…

Wtedy prosty inteligent, zachłystujący się michnikowszczyzną, mógłby się stuknąć w czoło i pomyśleć: cholera, no też mi się tak wydawało, że to ten drugi odcinek jest krótszy…

Do tego, oczywiście, nie można było dopuścić. Wspomniałem, że w opozycji do michnikowszczyzny (cóż to za opozycja? Z patykami na czołg!) istniały pisma, niektórzy mówili bieda-pisma, nazywane prawicowymi. Ale myliłby się, kto by sądził, że w takim razie istniały jakieś media nazywane lewicowymi (no, może poza „Trybuną”). Do dziś jeszcze tak jest, że jeśli gdzieś się w mediach pojawiam ja, Michalski czy Semka, to obowiązkowo się nas przedstawia jako „publicystów prawicowych”. Ale żeby ktoś nazwał „publicystą lewicowym” Żakowskiego, Beylina czy Paradowską, to nie ma mowy. Po prostu dziennikarze dzielą się na prawicowych i normalnych.