Biznesmen odmówił, gość grzecznie się ukłonił i sobie poszedł. Dzień później Biznesmen dowiedział się, że sprawy w ministerstwie nie są takie proste, jak się wydawało. Pojawiły się przeszkody. Trzeba załatwić specjalne zezwolenie. Nie ma jasności co do gruntów, które ma zająć inwestycja. Zabrakło homologacji urzędu do spraw kontroli tego i owego. Musicie uzupełnić dokumentację. Niestety, sprawa musi jeszcze potrwać. Dwa tygodnie później jegomość pojawił się znowu i w tonie łagodnej perswazji ponowił ofertę: tu jest numer konta fundacji, proszę wpłacić wymienioną sumę i kłopoty się skończą jak ręką odjął.
Biznesmen skonsultował się z zarządem korporacji, zwinął interes i wyjechał, na obchodne opowiadając ambasadorowi swojego kraju, jak wyglądają stosunki w państwie przyjętym do Unii Europejskiej i NATO, aspirującym do tego, by być częścią zachodniej cywilizacji.
Powie ktoś: Biznesmen powinien był tego cwaniaczka nagrać, jak Michnik Rywina. No dobrze, powiedzmy, że by nagrał, że by tym nagraniem zdołał zainteresować jakąś wpływową gazetę, na tyle niezależną i odważną, że chciałaby się sprawą zająć (a przypomnijmy sobie los „Życia” po publikacji o Cetniewie; przypomnijmy sobie też, że o taśmie z Rywinem opowiadał Michnik wszystkim i nikt nie odważył się tego napisać), i powiedzmy jeszcze, że jej publikację nagłośniłaby potem jakaś telewizja, bo bez nagłośnienia przez telewizję każda afera przechodzi bez śladu. W najlepszym wypadku skończyłoby się jak z Rywinem – facet poszedłby w zaparte i sąd musiałby uznać, że była to próba wyłudzenia, a oskarżony oszukiwał, podając się za władnego załatwić sprawę, choć tak naprawdę niczego załatwić nie mógł.
Taka tam historyjka, ale gdzie dowody – zapyta ktoś. Proszę bardzo, oto dowody, w skali makro. Firma doradcza Ernst amp; Young, znana doskonale w światowym biznesie i renomowana, obliczyła właśnie (czerwiec roku 2006), że wskutek „wysokiego ryzyka nadużyć gospodarczych” Polska traci około jednej piątej potencjalnych inwestycji zachodnich. Wedle przeprowadzonego przez tę firmę sondażu wśród zachodnich menedżerów, Polska jest uważana za najbardziej skorumpowane państwo Europy Środkowej. „Lepiej jest nawet w Ameryce Południowej i Afryce – inwestorzy uważają, że problemy z korupcją są u nas podobne jak w Rosji”, oznajmiła przy prezentacji tego badania polska przedstawicielka firmy. Cóż za porównanie! Problemy w Rosji, jak wie każdy, to przecież nie jakieś staroświeckie, poczciwe łapówkarstwo, tylko rządy skorumpowanej oligarchii rodem ze służb i mafii, pod najwyższym patronatem wychowanka KGB.
Zostałem o raporcie Ernst amp; Young poinformowany notatką w jednej z gazet, w jej dziale gospodarczym i notatka zajmowała mniej więcej powierzchnię pudełka zapałek. W tym samym czasie całe gazetowe płachty i całe godziny publicystycznych dyskusji w mediach elektronicznych zapełniały drwiny z obsesji poszukiwania Układu. Za swoich najlepszych czasów „Wyborcza” ukuła pojęcie „aferomania” – zniknęło z jej łamów dopiero po sprawie Rywina. Dobrze przynajmniej, że nikt już nie próbuje sugerować, jak u zarania III RP, że jeśli mafie się bogacą, to w sumie dobrze, gospodarka na tym zyskuje, no, pewnie, że to nieładnie, ale przecież kapitalizm jest z zasady niemoralny…
Nie, nic podobnego. Kapitalizm jest moralny. To właśnie, że tolerujemy w nim od piętnastu lat niemoralność, kosztuje nas miliardy złotych rocznie.
Układ to bzdura, nie ma żadnego Układu, żaden Układ nam nie zagraża, zagraża nam nacjonalizm, faszyzacja kraju, zamach na demokrację -powtarza wciąż michnikowszczyzna, a może da się już powiedzieć, niedobitki michnikowszczyzny, usiłując wciąż prowadzić rozmowę według wypracowanych przez lata wzorców: rozmowę, w której ważne jest nie to, co się mówi, ale kto mówi, w której rozstrzygają nie racje, ale wyroki autorytetów i etykiety – ten szlachetny, a ten podły.
W normalnym świecie tak się nie rozmawia. W normalnym świecie nie jest możliwe, że wszyscy o czymś wiedzą, ale nie przyjmują tego do wiadomości, że można coś schować pod sukno, mocą wydanego nie wiedzieć przez kogo wyroku: o tym a tym mówić ani nawet myśleć nie wolno pod karą uznania za człowieka „któremu nie należy podawać ręki”. Nie będziemy należeć do normalnego świata, dopóki nie zaczniemy ze sobą normalnie, rzeczowo dyskutować, zamiast zadowalać się salonowym paplaniem, które starannie omija wszystkie trudne tematy.
Analogie historyczne czasem mylą, ale ta do nocy listopadowej wydaje mi się pożyteczna. Powie ktoś, że w 1831 to starzy mieli rację, bunt, podniesiony przez podchorążych, nie przyniósł przecież Polsce niczego, prócz szkód i utraty resztek suwerenności. Ale powie na to kto inny, że powstanie mogłoby się udać, gdyby nie fakt, że nie miał nim kto dowodzić, poza nieudacznymi generałami, którzy wszystko spieprzyli. Gdy obserwuję, w jaki sposób zabrali się do Układu Kaczyńscy, wchodząc w sojusz z Lepperem, mam wrażenie, że analogie idą dalej, niżbym chciał. Pocieszam się tylko, że ta spóźniona o piętnaście lat dogrywka „wojny na górze”, w której zderzamy się z recydywą tego samego stylu działania, tylko pod krańcowo odmiennymi hasłami, mimo wszystko coś dobrego dla Polski przyniesie.
Może nie dojdziemy od razu do jakiejś lepszej, niech będzie, że IV Rzeczpospolitej, ale do tego samego kanału już po raz drugi nie wpadniemy.
Wierzę, że jesteśmy bliscy uzdrowienia naszej publicznej debaty, że już niedługo uda nam się całkowicie wyleczyć tę chorobę, którą nazywam michnikowszczyzną, i która na paręnaście lat odebrała polskiej inteligencji zdolność myślenia.
Wierzę, że to już niedługo.
Październik 2006
POLECANKA
Ta książka, oczywiście, prześlizguje się po powierzchni poruszanych zagadnień. Po części dlatego, że autor jest niepoprawnym felietonistą i inaczej nie potrafi. Po części dlatego, że w formie mniej felietonowej, za to o wiele bardziej metodycznie, pracę udokumentowania prezentowanych tu tez wykonali już inni.
Zaciekawionemu czytelnikowi pozwalam sobie zwrócić uwagę na niektóre książki, warte jego zainteresowania, gdyby chciał poważniej zająć się poruszaną tu tematyką.
Warto oczywiście zrobić to, czego nie robią wyznawcy Adama Michnika, to znaczy przeczytać jego publicystykę, zwłaszcza z tomów Diabeł naszego czasu, Wyznania nawróconego dysydenta oraz Wściekłość i wstyd.
Warto przeczytać prace historyczne Antoniego Dudka rekonstruujące wydarzenia przed i po Okrągłym Stole – Reglamentowana Rewolucja oraz Pierwsze lata III Rzeczpospolitej. Świetnym ich uzupełnieniem jest kalendarium Teresy Bochwic III Rzeczpospolita w odcinkach.
Jako teksty źródłowe potraktowałem liczne wspomnienia uczestników przytoczonych tu wydarzeń, w tym zwłaszcza Alfabet Rokity i O dwóch takich – obie książki autorstwa Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby – oraz Moja zupa i Spoko Jacka Kuronia.
Warto sięgnąć po pracę Pawła Śpiewaka Pamięć po komunizmie, która oprócz przenikliwego komentarza, zawiera obszerne, uporządkowane cytaty z publikacji prasowych, doskonale przypominające atmosferę nieco dziś już zapomnianej nawały medialnej u zarania niepodległości.
Wiele wyjaśnią Czytelnikowi prace Antoniego Dudka Ślady PRL-u, Henryka Głębockiego Policja tajna przy robocie, Sławomira Cenckiewicza Oczami bezpieki, a także zbiory publicystyki Bronisława Wildsteina Długi cień PRL-u, czyli dekomunizacja, której nie było, Krzysztofa Czabańskiego Ruska Baba, Lecha Dymarskiego Zsiadłe mleko, lewica, sprzeciw, Cezarego Michalskiego Ministerstwo prawdy.