Выбрать главу

Żeby było śmiesznie, obaj – Kwaśniewski i Belka – poza tą sytuacją deklarujący niezmierne przywiązanie do zasad wolnorynkowych i wyśmiewający oszołomów mówiących coś o interesie narodowym w gospodarce, na okoliczność walki o BIG chórem zaczną deklamować, że nie wolno pozwolić, by „polski” bank przejęty został przez Niemców.

Dziesięć procent udziałów w BIG ma spółka Transakcja. To również ciekawa firma, założona jeszcze w roku 1988. Wśród pierwszych udziałowców są Akademia Nauk Społecznych przy KC PZPR i partyjny koncern prasowy RSW Prasa – Książka – Ruch, w radzie nadzorczej skarbnik PZPR Wiesław Huszcza, Marek Siwiec i Jerzy Szmajdziński. W początkach 1989 RSW na jasno sformułowane polecenie KC PZPR przeleje do Transakcji 2,7 miliarda złotych.

Ponieważ przynależność Transakcji do PZPR jest trudna do ukrycia, w krótkiej chwili niepewności, czy aby Sejm nie przyjmie ustawy o nacjonalizacji majątku Kompartii, na wszelki wypadek swoje udziały w BIG-u przekazuje Transakcja za drobną część ich wartości firmie Universal, wówczas już sprywatyzowanej na rzecz jej nomenklaturowego kierownictwa, mniej więcej sposobem opisanym powyżej. Inne aktywa Transakcji rozprowadzone zostają pomiędzy jej spółki-córki. Zupełnie niepotrzebnie – Adam Michnik czuwa, żeby „nienawiść” przypadkiem nie zatriumfowała.

Przewertujmy pierwsze strony bardzo ciekawego dla ludzi zainteresowanych historią najnowszą kalendarium „III Rzeczpospolita w odcinkach” Teresy Bochwic. 29 sierpnia 1989: pełnomocnik ds. gospodarczych KC PZPR Mieczysław Wilczek przelewa należące do PZPR 22 miliony franków szwajcarskich na konto Union Bank of Switzerland w Zurychu. 31 grudnia: Leszek Miller i Mieczysław Wilczek zakładają Agencję Gospodarczą PZPR, która przejmuje dwa budynki w Warszawie, pięćdziesiąt samochodów i 5 milionów dolarów – co szybko zostanie rozdzielone pomiędzy 80 (!) powołanych przez Agencję spółek-córek. Troszkę z innej beczki, ale skoro jesteśmy przy grudniu 1989: za 6,5 miliona złotych, co stanowi równowartość czterech średnich pensji, Ireneusz Sekuła kupuje wtedy od skarbu państwa 130-metrowe mieszkanie przy Alei Róż w Warszawie; trzy lata później sprzeda je za 1 mld 600 mln złotych, co stanowić będzie równowartość 600 średnich pensji.

Takie to „niewątpliwe zdolności” do interesów tkwiły w nomenklaturze!

Nawiasem, Sekuła sprzeda to mieszkanie Bogusławowi Bagsikowi, od którego z kolei wynajmie je adwokat Mirosław Brycha.

10 stycznia 1990: Mieczysław Rakowski podpisuje udzielenie Agencji Gospodarczej PZPR pożyczki 9,3 mld złotych. 12 stycznia tenże sam Rakowski odbiera w warszawskim mieszkaniu Władimira Ałganowa (zapewne pamiętają Państwo to nazwisko) pół miliona dolarów pożyczki od bratniej KPZR. Jednocześnie decyzją KC PZPR dostaje od niej „na potrzeby związane z likwidacją partii” 1,2 miliona dolarów i 500 milionów złotych. Co robi z taką kupą gotówki, na razie ustalić się nie udało. 15 lutego: w ostatniej chwili przed powołaniem Komisji Likwidacyjnej RSW przekazuje Transakcji 3,9 mld złotych, a następnie jeszcze 1,1 mld. 30 marca – skarbnik SdRP Huszcza oraz liderzy tej partii składają 7,5 miliona dolarów w depozyt adwokacki w kancelarii Mirosława Brychy (niepotrzebnie: Adam Michnik czuwa… a, już to pisałem). Brycha potem przekaże te pieniądze do kilku kolejnych spółek. W jednej z nich będzie się ich pomnażaniem zajmował człowiek zdemaskowany po latach jako „księgowy” mafii pruszkowskiej…

Są to strzępy wiedzy o tym, co się wówczas działo. Mniej więcej w tym samym czasie Prokuratura Generalna, wskutek płynących z politycznego zaplecza rządu nacisków, sporządza raport o spółkach nomenklaturowych. Prokuratura stwierdza istnienie 1593 takich spółek – w istocie było dużo więcej, bo prokuratura nie uwzględniała wypadków, gdy towarzysz prezes i towarzysz dyrektor zamiast siebie samych, wpisywali jako udziałowców spółek członków najbliższej rodziny. A przecież trudno wierzyć, żeby towarzysz Kwaśniewski i towarzysz Oleksy, którzy do objęcia udziałów w grynderskiej „Polisie” wydelegowali małżonki, byli jedynymi takimi spryciarzami w partii.

W równoległej kontroli Najwyższa Izba Kontroli stwierdza, że co najmniej 60 proc. z wyżej wymienionych spółek nie zajmowało się w ogóle niczym, poza przymusowym pośrednictwem w sprzedaży produktów państwowych zakładów.

Oczywiście na stwierdzeniu faktów się kończy. Nie ma mowy o żadnym śledztwie, przygotowaniu jakiegoś aktu oskarżenia. Przecież to było całkowicie legalne.

Podobnie, jak legalne było otwarcie przez Aleksandra Gawronika koncesjonowanej sieci kantorów wymiany walut wzdłuż całej zachodniej granicy – 20 marca 1989, w minutę (!) po wejściu w życie prawa legalizującego obrót walutami.

Podobnie, jak sprowadzenie przez innego czerwonego biznesmena sprzętu elektronicznego za wiele milionów złotych w tym akurat dniu, kiedy nie był on clony, bo wskutek przedziwnej pomyłki urzędników stosownego ministerstwa przestały obowiązywać poprzednie stawki ceł, a nowe miały zacząć obowiązywać dopiero od dnia następnego.

Podobnie, jak najzupełniej legalne było założenie lokaty złotowej w banku. Kto wiedział, że za chwilę, wskutek operacji kursowej stabilizującej polską walutę, całkowicie zmieni się peerelowska zasada, że złotówki stale tracą na wartości, a dolary zyskują, i zamieniwszy tysiąc baksów na złotówki ulokował je, powiedzmy, na rok, odebrał po tym roku równowartość kilkunastu tysięcy dolarów.

Podobnych, legalnych – w świetle ówczesnego prawa – biznesów zebrałoby się pewnie na całą książkę. To, co wiemy, to tylko strzępki. A krociowe interesy nawet w świetle tego prawa nielegalne – afery rublowa, papierosowa, spirytusowa, afera FOZZ? Te znamy. A co się wtedy działo z handlem surowcami energetycznymi, przy którym wszystko inne to groszowe interesy dla cieniasów?

Aparat partyjny, przypomnijmy słowa pułkownika MSW Garstki, który do partii wstąpił z powodów sytuacyjnych, a nie światopoglądowych, szukał możliwości wygodnego urządzenia się. I ją znalazł. Używam w tej książce określenia „czerwona mafia”, i Państwo myślą pewnie, że to jeden z licznych przejawów mojego stylistycznego rozbuchania. W tym konkretnym przypadku akurat nie. PZPR, im dalej w lata osiemdziesiąte, tym trudniej nazywać partią – komunistyczną czy jakąkolwiek inną. To właśnie w coraz większym stopniu mafia. Mafia, jak to zwykle wielkie mafie, utworzona ze splotu mafii drobniejszych – wszechobecnych personalnych sitw, które jednak mają świadomość wspólnego interesu i w chwili zagrożenia zewnętrznego występują wspólnie. Mafia, której jedyną racją istnienia jest wzajemne się popieranie, bogacenie się, władza i związane z nią przywileje. Czy o tym bezczelnym rozkradaniu Polski nie wiedziano? Ależ owszem. Niektórzy z „solidarnościowych” ministrów, nowo mianowanych urzędników, dostrzegłszy, jak karuzela lewych spółek wysysa z państwa miliardy złotych, alarmowali swych zwierzchników. Robili to parlamentarzyści, kontrolerzy NIK. Jeden z nich, Michał Falzmann, przypłacił to śmiercią, podobnie jak jego przełożony, prezes Walerian Pańko. Te ostrzeżenia szły w próżnię. W „Gazecie Wyborczej” z tamtego okresu (a później tym bardziej) nie znajdziecie Państwo żadnego z podanych powyżej faktów. Nie przejawiała ona wtedy ani cienia tej niezwykłej czujności w patrzeniu władzy na ręce, jaką wykazuje dziś, kiedy do władzy doszły siły polityczne najgłębiej jej niemiłe. Czy jej dziennikarze nie potrafili dotrzeć do informacji? Nie żartujmy sobie. Stanisław Remuszko, któremu w początkach „Wyborczej” pozwolono nieopatrznie pracować w „grupie etosowej” (jak określił redakcję jeden z jej szefów) wydał o tych początkach książkę. Pomieścił w niej między innymi teksty, które wówczas mu w „Wyborczej” odrzucono. Choćby na podstawie lektury tych tekstów – tylko jednego, jedynego autora – można stwierdzić, że taka była po prostu redakcyjna polityka. Nie atakować komunistów, nie nastawiać do nich negatywnie; wręcz przeciwnie. Bogacą się? Doskonale…

Przy Okrągłym Stole, a jakże, rozmawiano także o reformie gospodarczej. W swoim „Polactwie” wyraziłem się o ustaleniach tych rozmów lekceważąco i potem jeden z ich „solidarnościowych” uczestników miał mi za złe, że nie poprzedziłem tej opinii rzetelnym zapoznaniem się z dokumentami.

Na swoje usprawiedliwienie mam jedno: nie zapoznałem się, bo, abstrahując, było tam coś mądrego czy nie – na pewno nie było tam niczego, co by wywarło wpływ na rzeczywistość III RP. Wszystkie ekonomiczne ustalenia Okrągłego Stołu zostały z miejsca odłożone ad acta i nikt ich ani przez chwilę nie próbował wcielać w życie.

To jeden z najdziwniejszych na oko aspektów ustrojowego przełomu. Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie siadał do negocjacji z postulatami socjalnymi, i wstawał od nich z obietnicą tychże postulatów spełnienia. A potem nagle nastąpiła „terapia szokowa” Balcerowicza. Ową terapię przeprowadził rząd kierowany przez Tadeusza Mazowieckiego, tego samego, który polemizował z artykułem Michnika „Wasz prezydent – nasz premier” używając argumentu, iż „Solidarność” nie jest gotowa brać odpowiedzialności za kraj, ponieważ nie ma programu gospodarczego, który dawałby szansę wyjścia z głębokiego kryzysu.