Выбрать главу

Michnik oczywiście nie byłby sobą, gdyby prowadząc do takich wniosków nie zaczął od zastrzeżenia: „Chcę być dobrze rozumiany, tam gdzie wina jest niewątpliwa, tam zasadna jest rozmowa o karze. Dla przestępcy nie może być bezkarności, choć może być wielkoduszność. Nie widzę możliwości, by kwestionować odpowiedzialność ludzi winnych morderstw. Bowiem żadne prawo, także prawo stanu wojennego, nie zezwalało na zabijanie ludzi, na porywanie ich i dręczenie czy torturowanie”.

Ja też „chcę być dobrze zrozumiany”. I staram się jak mogę, żeby dobrze zrozumieć Michnika. W cytowanym fragmencie nie widzi on możliwości, by kwestionować odpowiedzialność ludzi winnych morderstw, ale przecież na tym samym oddechu wzywa, by ich nie szukać. By zapomnieć, po prostu, o pomordowanych, w imię wielkoduszności, przebaczenia, no i przede wszystkim – aby nie rozpętać spirali rewolucyjnej przemocy. Karać można tylko wtedy, jeśli wina jest niewątpliwa, stwierdza Michnik. To oczywista prawda. Ale żeby wina stała się niewątpliwa, trzeba przeprowadzić śledztwo. A Michnik wzywa, aby „jednym aktem prawnym” wszystkie śledztwa przerwać i na przyszłość zakazać; wtedy nikt nie będzie mógł przesądzić o niewątpliwej winie.

Oto typowa dla michnikowszczyzny pokrętność w całej swojej krasie.

„Lękam się procesu politycznego, w którym zwycięzcy sądzić będą pokonanych” – stawia Michnik kropkę nad „i”.

Czy potrafią sobie Państwo wyobrazić jakiś inny sposób, żeby zbrodniarzom totalitarnego reżimu można było wytoczyć proces, niż najpierw ten reżim pokonać?

Ja nie.

Tekst, który cytuję, opublikowany został 13 grudnia 1991, ponad rok po powołaniu komisji; niemniej cytowane powyżej fragmenty uzasadniają czytanie go jako swego rodzaju polemiki z ową „przygrywką do rewolucji”.

Michnik widział ówczesną sytuację tak: ci, którzy chcą Polskę podpalić, a co najmniej uczynić ją „zaściankową, ciasną i kultywującą własne kompleksy”, znaleźli oto bardzo skuteczną broń – rozliczanie popełnionych zbrodni. Były członek KOR nie potrzebował raportów żadnych komisji, żeby wiedzieć, że te zbrodnie były, i jakie były. Ale nie myślał ani o ich ofiarach, ani o sprawiedliwości – myślał o politycznych konstrukcjach, doskonalszych od demokracji w typie zachodnim, które wkrótce wzniesie wraz ze swymi przyjaciółmi. Ofiary stanu wojennego mogły w tym wiekopomnym dziele bardzo nabruździć. Bo żądaniu ukarania zbrodniarzy trudno się przeciwstawić, nikt przecież nie opowie się wprost za bezkarnością dla zbrodni, sam Michnik nie odważa się na to, woli po swojemu ściemniać, zasiewać wątpliwości, i prowadzić opłotkami do wniosku, że choć oczywiście tak, to jednak lepiej nie. Hasło „ukarać zbrodniarzy” sprawiło, że w kontraktowym Sejmie, w którym większość miała mieć PZPR, ta większość zaczęła się kruszyć. Partyjne doły wbrew Kiszczakowi czy Pudyszowi, przeszły na stronę tych, którzy sięgnęli po hasło sprawiedliwości i po broń rozliczeń. Michnik już wiedział, jak się to musi skończyć: „reformatorskie skrzydło władzy” straci wpływ na aparat, a ten przejdzie pod komendę jakiegoś polskiego Mecziara czy Miloszevicia.

Więc jest tylko jedna możliwość: o zbrodniach stanu wojennego trzeba zapomnieć. Pomordowanych, leżących w grobach, trzeba zamordować jeszcze raz – bronią niepamięci. W imię wyższych racji i historycznej konieczności.

Dysponując najpotężniejszym i najbardziej opiniotwórczym medium III RP, Michnik nigdy nie wykorzystał go, aby przekazać swym czytelnikom wiedzę o zbrodniach stanu wojennego. O powstaniu komisji Rokity „Gazeta Wyborcza” poinformowała dwuzdaniową notką. O zakończeniu jej prac – może trzyzdaniową. Poza tym jedyną wzmianką na temat komisji, jaką można znaleźć w internetowym archiwum, jest niniejszy passus politycznej sylwetki Rokity, kreślonej w czasach, kiedy „Wyborcza” uważała tego polityka za swego:

„Pomysłem Rokity na dekomunizację jest»awans pokoleniowy ludzi, którzy nie zetknęli się w swoim dorosłym życiu z komunizmem«. W lustrację nigdy nie wierzył. Wiedział jako szef nadzwyczajnej komisji do zbadania działalności MSW, że akta były niszczone i preparowane”.

Sprawdźcie sami. Jedyne, co wedle gazety Michnika zdołała odkryć komisja, jest to, że archiwa MSW były niszczone i preparowane. Choć, jako żywo, w wielostronicowym raporcie komisji nie ma na ten temat ani słowa.

„Gazeta Wyborcza” pisała o ofiarach wszelkiego rodzaju reżimów afrykańskich, południowoamerykańskich, azjatyckich. Relacjonowała zbrodnie na Bałkanach i sekundowała procesom, mającym je wyjaśnić. Ofiarom Jaruzelskiego i Kiszczaka nie poświęciła przez cały czas swego istnienia ani jednego artykułu.

Zadajmy sobie trud zajrzenia do „Wyborczej” z kolejnych rocznic 13 grudnia.

W roku 1989 – wywiad z generałem Jaruzelskim.

W numerze świątecznym z 1990 roku Adam Michnik zamieszcza tekst „Pożegnanie generała”, będący wielką pochwałą jego prezydentury.

W 1991 – cytowany już sążnisty apel o ustawową abolicję dla „architektów stanu wojennego”.

W 1992 wyważony, niewiele mówiący tekst rocznicowy.

W 1993 głównym „newsem” jest antykomunistyczna manifestacja, zorganizowana pod willą Wojciecha Jaruzelskiego. W komentarzu podpisanym A.M. czytamy: „Dlaczego młodzi ludzie z NZS [3] nie wiedzą, że naśladują najbardziej brutalne metody z epoki chińskiej rewolucji kulturalnej, kiedy pełno było palenia kukieł i»spontanicznych«demonstracji przed prywatnymi mieszkaniami?”. Kilka dni później w obronę Jaruzelskiego włącza się Jacek Kuroń: „Problem polega na tym, że demonstranci… już osądzili i wybrali karę – pręgierz, tzn. publiczne upokorzenie. Młodzi polscy inteligenci nie szanują godności osoby ludzkiej i lekceważą prawo”.

A następnego dnia zamieszcza „Wyborcza” reportaż o zawodowych wojskowych. Bohaterowie reportażu skarżą się, że w dyskusjach o stanie wojennym „mówi się tylko ofiarach jednej strony”. A przecież oni marzli, a niekiedy nawet ginęli – na dowód opis katastrofy helikoptera, który w grudniu 1981 podczas wypatrywania z powietrza kontrrewolucji doznał awarii i spadł z całą załogą do jeziora.

W 1994 roku o rocznicy przypomina tylko krótkie streszczenie badań opinii publicznej, z którego wynika, że Polacy oceniają stan wojenny oraz Jaruzelskiego dobrze.

1995 – o stan wojenny Jarosław Kurski pyta Andrzeja Werblana, byłego członka Biura Politycznego KC PZPR.

1996 – przedruk telewizyjnego wystąpienia premiera Włodzimierza Cimoszewicza oraz wypowiedź Jaruzelskiego.

1997 – „Zadzwonił do mnie Breżniew”, ze Stanisławem Kanią rozmawiają Adam Michnik i Wojciech Maziarski.

1998 – list Wojciecha Jaruzelskiego pt. „Nie wszystko jest czarne, nie wszystko jest białe”. Doprawdy, nazbyt defetystyczny tytuł; towarzysz generał mógł śmiało stwierdzić, że już nic nie jest ani czarne, ani białe. Wszystko różowe.

1999 – w ogóle nic, jedynie wzmianka w rozmowie z Barbarą Labudą, która wyjaśnia, dlaczego przyjęła nominację do kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego. Barbara Labuda informuje, że ma do stanu wojennego stosunek bardzo osobisty, gdyż były to dla niej czasy wzniosłości i rozpaczy – ale z satysfakcją odnotowuje, że „nigdy nie sądziła, iż tak szybko upora się z tą nienawiścią”.

2000 – Michał Sadykiewicz, były pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, od roku 1971 na Zachodzie, twierdzi, że Sowieci byli gotowi interweniować w Polsce. „Mogli wejść” – przedruk za numerem 126 „Zeszytów Historycznych”. Żadnych polemik, choć teza sprzeczna jest z ustaleniami prawie wszystkich zajmujących się sprawą historyków.

2001 – kolejny apel Michnika o abolicję, plus rocznicowe wystąpienie Aleksandra Kwaśniewskiego.

2002 – w dodatku „Duży Format” wywiad Teresy Torańskiej z Jerzym Urbanem.

2003 – w tym samym dodatku wywiad Teresy Torańskiej z Michałem Jagiełłą, w roku 1981 członkiem Biura Politycznego KC PZPR

2004 – w „Dużym Formacie” Teresa Torańska rozmawia z generałem Jaruzelskim, a Jacek Hugo-Bader z Andrzejem Molakiem, w stanie wojennym porucznikiem SB, który w 1990 nie przeszedł weryfikacji i musiał opuścić resort. Tytuł wywiadu: „Pretorianin Jaruzelskiego”.

2005 – tekst rocznicowego wykładu wygłoszonego przez Adama Michnika w Audytorium Maksimum Uniwersytetu Warszawskiego. Pointą wystąpienia jest ponowienie apelu o formalną, ustawową abolicję dla „architektów stanu wojennego”. Trwająca od lat szesnastu abolicja faktyczna to dla Michnika wciąż za mało.

„13 grudnia zaczęła się – zimna na szczęście a nie gorąca – wojna domowa. Trwała siedem lat. Przyniosła więzienie, podziemie, emigrację, cierpienie”, roztkliwia się Michnik w przywoływanym tekście z 1991 roku, tuż obok gołosłownych zapewnień, że dla przestępcy nie może być bezkarności (ale może być wielkoduszność). Pomińmy, że oprócz emigracji i więzienia ta wojna niosła także śmierć, i to nie tylko wojskowym, którym zdarzyło się mieć awarię helikoptera, albo poślizgnąć i spaść z wieży wartowniczej. O cierpieniach, którym w roku 1991 Michnik tyleż wielkodusznie, co ogólnikowo, nie zaprzeczył, jego wierni czytelnicy nie mieli się już nigdy później szansy dowiedzieć. Nigdy nie ukazał się w gazecie Michnika wywiad z kimś, kto padł ofiarą stanu wojennego, komu odbito nery, zabito ojca, komu złamano karierę zakazem pracy albo kogo zrujnowano konfiskatami, w stosowaniu których za posiadanie bodaj jednej ulotki specjalizowali się wtedy niektórzy do dziś orzekający sędziowie. Nikogo spośród wygnanych z kraju, nikogo, kto ryzykował, ukrywając działaczy podziemia, użyczał lokalu na konspiracyjne drukarnie, kto kolportował nielegalne wydawnictwa. 13 grudnia to w „Gazecie Wyborczej” tylko coroczne święto generała Jaruzelskiego i jego podwładnych oraz okazja do oficjałki postkomunistów.

вернуться

[3] Niezależne Zrzeszenie Studentów