Выбрать главу

W wywiadzie, który gazeta Michnika, jakby dla szczególnej kpiny, opublikowała w jedną z rocznic stanu wojennego, Urban ironizuje: „Ja bez przerwy, wręcz seryjnie, miałem do czynienia z jakimiś księżmi. Albo zaginął i nie można go było odnaleźć, albo się upił i zmarł. A opozycja i Wolna Europa od razu kwalifikowały to jako morderstwa popełnione przez SB i maszynka szła w ruch (…) Ja wiedziałem, że jak ktoś z opozycji, nie wiem, popełni samobójstwo, umrze na tak serca, utopi się, spali, to od razu – bez zastanawiania się, czy to przypadkiem nie był nieszczęśliwy wypadek, bo przecież w statystycznej masie się zdarzają, opozycja podniesie krzyk, że to SB, zbrodnicza władza.

Bez czekania, co wykaże śledztwo”.

„Bo śledztw nie było”, usiłuje oponować przeprowadzająca wywiad Teresa Torańska.

„Były, proszę pani, bez przerwy były – zapewnia Urban. – MSW cały czas próbowało coś tam wyjaśniać i dostawałem jakieś umorzenia z powodu niewykrycia sprawców”.

Dziennikarka „Wyborczej” uznaje tę odpowiedź za wystarczającą.

Mniej więcej w tym samym czasie postkomunistyczna „Trybuna” najbezczelniej pozwala sobie na opublikowanie nacechowanego wielką pewnością siebie stwierdzenia, że choć dekomunizacyjna prawica powołała kiedyś sejmową komisję, która miała odpowiedzialność za różne nieszczęśliwe wypadki w czasie stanu wojennego przypisać Jaruzelskiemu, to mimo starań nie udało się jej znaleźć żadnych dowodów.

Sejmowy druk 1104 wciąż pozostawał wtedy prawie nikomu nieznanym prohibitem.

We wstępie do wydania książkowego Rokita wyjaśnia, dlaczego raport spotkał taki właśnie los:

„Konkluzje raportu – jak na stan polskiej polityki jesienią 1991, krótko przed pierwszymi wolnymi wyborami parlamentarnymi – były niełatwe do zaakceptowania. Przypomnijmy je pokrótce. 78 śledztw winno być rozpoczętych od nowa, bo w latach 80. prowadzono je tak, żeby ukryć prawdę o zbrodniach. Blisko 100 funkcjonariuszy MO i SB w kręgu osób podejrzanych o popełnienie ciężkich przestępstw, w tym zabójstw. Ponad 70 prokuratorów, którzy za matactwa przy prowadzonych śledztwach winni być usunięci ze służby. Ale to nie wszystko. Czesław Kiszczak i Władysław Ciastoń odpowiedzialni za przestępstwa nadużycia władzy w związku z zabójstwami górników w kopalni „Wujek” (…) Udokumentowane przyzwolenia władz na strzelanie do bezbronnych ludzi ostrą amunicją w latach dyktatury Jaruzelskiego. Udokumentowane świadectwa stosowania tortur dla wymuszenia zeznań, aż do zgonu osób torturowanych. (…) Dowiedziona teza o gotowości użycia w tamtych latach przez władze wszystkich instytucji w państwie, z sądami i Radą Państwa włącznie, dla zagwarantowania bezkarności zabójcom z milicji. Udokumentowane przestępcze przygotowania PZPR do wprowadzenia stanu wojennego, podjęte de facto dokładnie dzień po podpisaniu Porozumienia Gdańskiego. Wykryty związek przestępczy wewnątrz MSW (»D«) przeznaczony do dokonywania prowokacji, napadów, porwań i podpaleń. Na koniec, udowodniona dziesiątkami szczegółowo udokumentowanych faktów teza, opisująca komunistyczne MSW jako instytucję»w całości służącą wywoływaniu i ochranianiu działań poszczególnych organów MSW i pojedynczych funkcjonariuszy«„.

W grudniu 2000 roku, mianując szefa tegoż MSW „człowiekiem honoru”, oznajmi Michnik, że siadając do Okrągłego Stołu generałowie „odkupili swe winy sto tysięcy razy”. Z tej opinii nie wycofał się do dziś.

* * *

Czasem zadajemy sobie w Polsce pytanie o Katyń. Jak było możliwe, że tę zbrodnię Zachód całkowicie wyrugował ze swej świadomości? Dlaczego tam, w wolnych krajach, gdzie można było przecież mówić swobodnie całą prawdę – nikt tej prawdy nie chciał mówić, nikt jej nie chciał słuchać?

A tu oto mamy nowy Katyń, Katyń wolnej Polski, która nie chciała i nie umiała upomnieć się o ofiary stanu wojennego – choć znalezienie zbrodniarzy było naprawdę łatwe.

Łatwe. Ale nikomu nie na rękę. Poza ofiarami, które już i tak nie żyły. Z oczywistych względów nie chcieli tego postkomuniści. Z tych samych względów, aby nie osłabić pozycji postkomunistów, dla których widziała istotne zadania w walce z Polską „ciasną, zaściankową i kultywującą własne kompleksy”, nie chciała tego michnikowszczyzna – przecież pomordowani przez komunistyczną bezpiekę to byli potencjalni męczennicy dla „jaskiniowych antykomunistów” i „oszalałych z nienawiści dekomunizatorów”. Nie chciał też tego Wałęsa, który pomysł na rządzenie wolną Polską miał taki, że zostanie dla bezpieki nowym ojcem chrzestnym, i na niej właśnie oprze swą władzę. Symbolicznie pokazał bezpieczniakom, jakie z niego ludzkie panisko, usuwając ze służby w Urzędzie Ochrony Państwa kapitana Adama Hodysza – byłego funkcjonariusza SB, który współpracował z „Solidarnością” i został za to w peerelu skazany i uwięziony. W wolnej Polsce, zrehabilitowany i przywrócony do pracy w służbach specjalnych, dostał od Wałęsy wilczy bilet z uzasadnieniem: „nie można premiować zdrady”. Z tą samą argumentacją „legendarny” przywódca „Solidarności” odmówił jakiegokolwiek uhonorowania pułkownika Kuklińskiego. Żeby nie było wątpliwości, że ci, którzy w latach osiemdziesiątych dopuszczali się zbrodni w służbie Jaruzelskiemu, teraz są już „jego” ubekami, i jeśli będą służyć jemu, nic im się złego stać nie może.

Kto rzeczywiście był w tym układzie stroną silniejszą, jasno pokazuje fakt, że to nie ubecy Wałęsie, ale on im starał się zamanifestować swoją lojalność.

* * *

Fragment z zeznań świadków zakatowania przez funkcjonariuszy MO Mariana Bednarka, które włączone zostały do „raportu Rokity”: „Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z niego. Jedna za drugą. Bili go tak około 15 minut… Reakcją były tylko jęki. Zaraz potem ucichł, nic nie krzyczał, a pałki uderzały jak w drzewo… Nabierano do wiadra wody, następnie otwierano celę i wodę tam wlewano… Około godziny 23 słyszałem, jak Bednarek zaczął okropnie wyć. Wył w sposób nieludzki”.

Adam Michnik znalazł czas, aby wystąpić w obronie włoskiego komunisty, skazanego za zamordowanie komisarza policji. Dla opisania losu śp. Mariana Bednarka nigdy nie znalazł w swej gazecie ani skrawka miejsca, choć został on zakatowany właśnie za to, żeby Michnik mógł kiedyś zostać posłem i redaktorem naczelnym gazety wychodzącej ze znaczkiem „Solidarności”.

Podobnie, jak nigdy nie uznał Michnik za potrzebne przypomnienie o losie którejś innej z listy – zapewne wciąż jeszcze niepełnej – 122 ofiar komunistycznego bezprawia schyłkowego peerelu.

Znalazł za to miejsce, aby już w grudniu 1990 opublikować artykuł generała Kiszczaka, wzywający, aby „zaprzestać dzielenia Polaków na lepszych i gorszych”. Decyzją Michnika szef komunistycznej bezpieki, przełożony zbrodniarzy, który (sam Michnik i jego totumfaccy nigdy nie odważyli się temu zaprzeczać, woleli sprawę zamilczeć tak, jak zamilczano w peerelu zbrodnię katyńską) doskonale wiedział, do czego służyły w jego resorcie „sekcje D”, który (o czym Michnik też już wtedy musiał wiedzieć) osobiście nadzorował akcję, mającą na celu uwolnić od kary morderców Grzegorza Przemyka, a doprowadzić do skazania ludzi niewinnych – człowiek ten z łamów gazety „Solidarności”, gazety, która miała być odtrutką na wieloletnie kłamstwa propagandy peerelu, pouczył Polaków, co to jest moralność i uczciwość. I zaprotestował gorąco przeciwko mającym jakoby miejsce prześladowaniom byłych członków PZPR. „Gazeta Wyborcza” opublikowała jego wynurzenia bez słowa komentarza. A po kilku dniach postawiła kropkę nad „i” tekstem Teresy Boguckiej, formułującym tezę, która stanie się na długie lata mantrą michnikowszczyzny: istniejące normy prawne nie pozwalają pociągnąć nikogo do odpowiedzialności za przestępstwa popełnione w peerelu, więc rozliczenia wymagałyby sięgnięcia po metody rewolucyjne, a sięgać po takie metody nie wolno, bo zniszczyłoby to rodzącą się dopiero demokrację; innymi słowy, w imię wyższych racji nie można pozwolić, aby za popełnione w peerelu przestępstwa spadł komukolwiek włos z głowy.

Dlaczego pod tą myślą nie podpisał się swym nazwiskiem sam Michnik, choć przecież nie ma wątpliwości, że całkowicie się z nią zgadzał? Może dlatego, że jest człowiekiem ostrożnym, a publikując tezy pani Boguckiej musiał doskonale wiedzieć, iż są one jednym wielkim kłamstwem. Pomińmy kwestię, czy w obliczu zbrodni totalitarnego reżimu zasadne jest trzymanie się kazuistycznie pojmowanej litery prawa napisanego na własne potrzeby przez zbrodniarzy. Zbrodnie stanu wojennego nie nastręczają pod tym względem żadnego problemu, albowiem dokonywano ich wbrew prawu formalnie wówczas obowiązującemu – co nawet sam Michnik raczył w cytowanym wyżej apelu o abolicję dla „architektów stanu wojennego” zauważyć. Rozliczenie ich, wbrew uporczywie przez michnikowszczyznę powtarzanemu kłamstwu, w najmniejszym stopniu nie wymagało sięgania po „metody rewolucyjne”. Komisja Rokity, której samo istnienie, nie mówiąc o pracach, zostało w „Wyborczej” i innych uległych michnikowszczyznie mediach, całkowicie zamilczane, stanowiła tego jednoznaczny dowód.

„Słychać dziś znów wrzaskliwe wezwania do dekomunizacji i rozliczeń. I demagogiczne hasła o rządzących Polską zdrajcach, zbrodniarzach, złodziejach… chcę z całą mocą zaprotestować przeciwko tej retoryce nienawiści. Nie rozumiem tego języka i nie aprobuję go. Ten język jest bowiem kalkowym odbiciem bolszewickiego czy też jakobińsko-bolszewickiego sposobu myślenia o politycznych przeciwnikach. To nie jest język ludzi budujących demokrację, to jest język ludzi szykujących nową Noc Świętego Bartłomieja” – oznajmia poseł Michnik drukiem w trzy tygodnie po przedstawieniu raportu Rokity Sejmowi.