Przepraszam, może te osobiste emocje nie mają nic do rzeczy. W latach po katastrofie szukano różnych dróg, i nawet sam Kisiel, będąc za granicą z peerelowskim paszportem, przekonywał Emigrację, że komunizm dzięki industrializacji i reformie rolnej umożliwił Polsce cywilizacyjny skok (szybko mu to przeszło, ale był taki moment). Niech się o tym wszystkim toczy historyczna dyskusja, niech się wyważa zasługi, winy i złudzenia, nie domagam się wcale dla wychowanków endecji żadnej taryfy ulgowej. Jedyne, czego się domagam, to traktowanie ich uczciwie. Bo dziś się ich tak nie traktuje. Michnikowszczyzna, która znajdzie sto tysięcy okoliczności łagodzących dla każdej szmaty, byle była czerwona, dla aparatczyka i cenzora, dla rymopisa od dytyrambów na cześć reżimu, dla pracownika nauki, wypisującego brednie na teoretyczną podkładkę dla nonsensownych decyzji podejmowanych przez ciemniaków z KC – dla kolaboracji Bolesława Piaseckiego czy „Słowa Powszechnego” nie znajduje ani cienia usprawiedliwienia. Ci sami, którzy rzewnie opłakują męczeństwo komunistów z KPP i snują bajki w stylu „Matki Królów”, bajki, jakoby ci przedwojenni komuniści byli jacyś lepsi, uczciwsi od powojennych – nie są zdolni wykrztusić ani słowa ku czci męczeństwa rozstrzelanego w Palmirach Stanisława Piaseckiego czy zakatowanego na UB Doboszyńskiego.
Zacietrzewienie sięga takich szczytów, że kiedy w Warszawie postanowiono wystawić Dmowskiemu pomnik, znalazła się grupa intelektualistów – na czele z Markiem Edelmanem i Marią Janion – która wystosowała przeciwko temu żarliwy protest. Dmowski był przecież obok Piłsudskiego jednym z ojców polskiej niepodległości, żaden historyk tego nie kwestionuje. Był człowiekiem, który Ojczyźnie poświęcił całe życie, który właściwie stworzył w Polsce myśl polityczną, bo wcześniej byli tylko Towiański i Czartoryski, który ukształtował całe pokolenie intelektualistów upominających się o niepodległość i zagospodarowujących ją… Ale to dla naszych postępowych mędrków nie ma znaczenia. Ma znaczenie, że Dmowski był niesłuszny. Był „antysemitą”. Biorę to słowo w cudzysłów, bo takimi jak on „antysemitami” było na przełomie wieków XIX i XX trzy czwarte czczonych dziś europejskich mężów stanu, a i połowa późniejszych, niech sobie z łaski swojej sygnatariusze protestu przejrzą choćby mowy Winstona Churchilla… O czym tu zresztą z ludźmi nawiedzonymi dyskutować, można tylko zapytać, dlaczego ich głos sprzeciwu wobec „nienawiści” i „antysemityzmu” jest tak słaby, dlaczego nie pójdą na całość? Przecież nie wystarczy wyrugować z polskiej historii samego Dmowskiego. Trzeba z niej jeszcze wypierdzielić jego wyznawców. Trzeba oczyścić polską literaturę z Reymonta, trzeba wywalić na śmietnik Chrzanowskiego i Konopczyńskiego, trzeba przegnać wraz z innymi endeckimi upiorami Grabskiego i Kwiatkowskiego… No proszę, wywalcie z polskiej historii ich wszystkich, wykastrujcie ją, żeby zaczęła wyglądać „postępowo”!
Ponoć mamy w Polsce „antysemityzm bez Żydów”. Owszem, mamy, choć jest to zjawisko marginalne, daleko mniej istotne, niżby można sądzić po enuncjacjach „Wyborczej” czy „Polityki”. Ale gdyby nawet było tak znaczące, jak mu to przypisywano, pozostałoby i tak zjawiskiem dalece mniej dziwnym, niż rozpętana u zarania III RP histeria strachu przed nacjonalizmem, którego wtedy nie było, nawet w ilościach śladowych.
Bo cokolwiek sądzić o ONR (ja sądzę, że byli to głupi pałkarze, ale przy KPP można ich uznać za zwykłą chuliganerię) i cokolwiek sądzić o całej endeckiej tradycji (ja sądzę, że więcej w niej dobrego niż złego) – to nie ulega kwestii, że do roku 1989 nie zostało z tej tradycji właściwie nic. Ci ze spadkobierców endecji, którzy podjęli współpracę z komunistami, zawiśli w próżni i mimo dobrze zorganizowanego zaplecza nie mieli w społeczeństwie praktycznie żadnego wpływu. Zostali bowiem odrzuceni przez Kościół – a organizacja katolicka skłócona z Kościołem nie mogła liczyć na nikogo. Ci, którzy znaleźli się na emigracji, również stopniowo schodzili na jej margines. Większość zaś po prostu nie żyła. Już dla mojego pokolenia hasła endeckie, podobnie zresztą jak i piłsudczykowskie, były zupełnie obce, przebrzmiałe. Zresztą los licznych stronnictw narodowych, które wszystkie razem wzięte nie zdołały w wolnej Polsce nigdy uzyskać bodaj pół procenta głosów nie pozostawia co do tego wątpliwości.
„Jest ONR-u spadkobiercą partia!” – pisał Czesław Miłosz, i słowa te traktowała michnikowszczyzna jakby pochodziły z księgi objawionej. Czytałem w przedruku jakiejś zachodniej gazety jak pod koniec rządów Gorbaczowa odbywała się przeciwko niemu na ulicach manifestacja. Demonstranci nieśli wielki transparent z napisem „Gorbaczow, jesteś prawicą!”. Biedni ruscy manifestanci najwidoczniej nigdy w życiu nie słyszeli gorszej obelgi, więc jak już nie wiedzieli, jak gorzej obrazić Gorbaczowa, to sięgnęli po nią. Identyczny mechanizm kazał takimi właśnie słowami obrażać komunistów Miłoszowi.
Ale to bzdura. PZPR nie była spadkobiercą ONR-u. PZPR miała w swych szeregach farbowanego partyzanta Moczara, i często cynicznie posługiwała się narodową frazeologią, ale grupy nacjonal-komunistyczne, w rodzaju osławionego Zjednoczenia Patriotycznego Grunwald, nie miały w niej istotnych wpływów.
Domyślam się, że Państwo zaraz powiedzą – a ksiądz Rydzyk? A Giertych, a LPR? Ależ Radio Maryja zaczęło nadawać dopiero rok po obaleniu rządu Olszewskiego, a wyrazistego, narodowo-katolickiego charakteru nabrało jeszcze później. A Liga Polskich Rodzin odniosła dzięki poparciu tego radia sukces właśnie wtedy, gdy przestała być Stronnictwem Narodowo-Demokratycznym i zamiast tego, co płynęło z tradycji endeckiej, eksponować zaczęła raczej tak znienawidzoną przez Dmowskiego, powstańczą, bogoojczyźnianą mistykę polityczną w duchu mickiewiczowskim.
Tymczasem wszystkie zarzuty, które można by postawić lektorom Radia Maryja, michnikowszczyzna postawiła wiele lat wcześniej tym, którzy akurat zupełnie na to nie zasługiwali. Wałęsie, żoliborskim inteligentom Kaczyńskim, „Gazecie Polskiej”, kierowanej przez byłego współpracownika KOR i „Tygodnika Powszechnego”, czy dziedzicowi tradycji przedwojennego PPS-u Olszewskiemu… Od biedy za najbardziej postendeckie można by w III Rzeczpospolitej uznać środowisko Młodej Polski, ale też była to endecja raczej od Chrzanowskiego i Wasiutyńskiego, niż od Piaseckiego. Zresztą za sprawą Halla znalazła się ona akurat po stronie michnikowszczyzny
Twierdzę, i jeśli tego nie rozwijam, to tylko dlatego, że książka nie o tym, iż Radio Maryja nie powstałoby, to znaczy nie byłoby tym, czym było, gdyby nie michnikowszczyzna. A ściślej, gdyby nie propagandowe zniszczenie przez michnikowszczyznę umiarkowanej prawicy, usunięcie jej z Towarzystwa i całkowite pozbawienie wpływu. Radio Maryja, jako obóz polityczny jest symetrycznym, choć oczywiście siermiężnym, odbiciem michnikowszczyzny. Identyczny jest stosowany także przez nie „dyskurs wykluczania”, identycznie jak Michnik zachowuje się niewchodzący w żadne spory ani dyskusje ksiądz Rydzyk, identyczne jest otaczające go i gaszące wszelkie próby dyskusji irracjonalne uwielbienie, starczające za wszelkie argumenty. Podobieństwa sięgają nawet pewnych szczegółów, choćby takich, że w radio-maryjnych mediach swoich prezentuje się ze wszystkimi tytułami naukowymi – witamy w naszej audycji profesora doktora habilitowanego… – a o wrogach mówi się po prostu per „Geremek”. Nawiasem, skoro o profesorach doktorach habilitowanych, miałem okazję rozmawiać z gorąco wspierającymi to radio ludźmi naprawdę dużego formatu – szacownymi naukowcami, wykładowcami, ludźmi o wielkiej, przedwojennej ogładzie i erudycji. Gdy pytałem, jak mogą im nie przeszkadzać pojawiające się na antenie „katolickiego głosu w twoim domu” prymitywne, antysemickie brednie, unosili się gniewem: to nieprawda, w Radiu Maryja nie ma i nigdy nie było żadnego antysemityzmu, to oszczerstwo Michnika, to część propagandowej kampanii wymierzonej przeciwko Kościołowi, wierze i patriotyzmowi!