Pewne zasady są dla frajerów, a nie dla autorytetów moralnych.
Wracając jednak do tematu wybudzania Michnika – projekt wspomnianej ustawy powstaje w bólach. Toczą się rozmowy między przedstawicielami „Agory” a rządem, ustalane są kolejne wersje. Niektóre są dla „Agory” korzystne i dają jej nadzieję na kupno ogólnopolskiej telewizji, inne nie. Waży się, które zostaną zrealizowane. W czasie, gdy się to waży, Lew Rywin, związany z lewicą producent filmowy, spotyka się z przedstawicielami spółki i proponuje dil – ustawa będzie brzmiała po myśli „Agory” i da jej możliwość wejścia w ogólnopolską telewizję, jeżeli spółka zapłaci 17,5 miliona dolarów. Co istotne, i co czyni wątpliwym ustalenia sądu, jakoby Rywin działał sam i z głupia frant, nie żąda on tych pieniędzy z góry – mają być wpłacone dopiero po przyjęciu ustawy przez Sejm.
Wiedzą Państwo doskonale, co było dalej – menedżerowie „Agory” odsyłają Rywina do Michnika, Michnik nagrywa go na dwóch magnetofonach, i…
I jeśli ktoś naiwny wierzy w oficjalną wersję wydarzeń – w to, że Michnik jest oburzony i wstrząśnięty tym, że tak bezczelna korupcja jest w kraju możliwa, to spodziewałby się, że zapis z tych taśm ukazuje się w „Gazecie Wyborczej” nazajutrz. Ale nic podobnego – nagrane w lipcu, ukażą się dopiero pod koniec grudnia.
Na razie targi o ustawę trwają. Michnik o posiadanej taśmie informuje premiera Leszka Millera. Potem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Obaj, teoretycznie, mają prawny obowiązek zawiadomić o popełnionym przestępstwie prokuraturę. Zresztą Michnik też ma taki obowiązek. Ale nikt prokuratury nie zawiadamia. Targi trwają. Przeciągają się…
Kto ciekaw, niech sięgnie po raporty sejmowej komisji. Albo po książkę „Alfabet Rokity”, gdzie cały pierwszy rozdział to szczegółowe aż do znudzenia referowanie przez Rokitę, kto, kiedy, o której godzinie, z kim się spotyka, do kogo potem dzwoni, przez ile minut z nim rozmawia, do kogo potem udaje się albo oddzwania z kolei tamten, albo komu wysyła mejla, i jak się to ma do kolejnych zmian w przygotowywanym projekcie ustawy. Rywin do Jakubowskiej, Jakubowska do Czarzastego, Czarzasty do Kwiatkowskiego, Kwiatkowski… Oszczędzę Państwu tych szczegółów. Członek komisji śledczej Jan Rokita (podobnie zresztą, jak i jego kolega z komisji, Zbigniew Ziobro) wyciąga z tego wniosek, że i przed, i po nagraniu pomiędzy „Agorą” a rządem, przy udziale Michnika, toczy się gra o kształt ustawy, a taśma z Rywinem jest w tej grze argumentem.
Według wersji samego Michnika, półroczne opóźnienie publikacji wynikło z dwóch przyczyn: po pierwsze – „Gazeta” nie chciała zaszkodzić polskiej akcesji do Unii Europejskiej i czekała z odpaleniem afery aż się ten historyczny akt dokona, po drugie – prowadziła dziennikarskie śledztwo mające ustalić, kto Rywina do Michnika przysłał.
Pierwszy argument trudno zweryfikować, można co najwyżej podać w wątpliwość – co niniejszym czynię – czy informacja o aferze istotnie mogłaby jakoś polskiemu wejściu do Unii zaszkodzić. Ja śmiem wątpić, Europa też niejedną aferę u siebie miała i jakoś się przez to nie rozpadła. Natomiast argument drugi dla każdego dziennikarza jest po prostu śmieszny. Żaden dziennikarz „Gazety Wyborczej” nie zainteresował się w tym czasie podstawowymi sprawami, od których takie śledztwo należałoby rozpocząć. Inne gazety, gdy wreszcie sprawa stała się jawna, w kilka dni ustaliły więcej, niż owo rzekome śledztwo trwające jakoby pół roku (!) i godne jedynie włożenia go między bajki.
Co więcej, w trakcie tego „śledztwa” Michnik zaczyna robić coś przedziwnego – na prawo i lewo opowiada w sytuacjach towarzyskich o posiadanej taśmie. W pewnym momencie w Towarzystwie wiedza o tym, że Rywin przyszedł żądać od „Agory” łapówy, a Michnik go nagrał, stała się tajemnicą poliszynela.
Co mówi nam wszystko o tworze państwowym zwanym „III Rzeczpospolitą”, ta tajemnica poliszynela nie przeniknęła do mediów. Po długim czasie ukazała się jakaś mętna notka w humorystycznej rubryce „Wprost”, z której niewtajemniczeni nie mogli zrozumieć, o co w ogóle chodzi. Znana dziennikarka „Polityki” Janina Paradowska zadała pytanie o ową głośną w Towarzystwie taśmę jednemu z lewicowych szefów państwowej nawy, uzyskała – nie wiem nawet jaką – odpowiedź, po czym „Polityka” wyrzuciła z druku i to pytanie, i odpowiedź, na osobistą telefoniczną interwencję Michnika. „Dysponentem tematu był Michnik”, wyjaśniła to potem publicznie Paradowska. Doprawdy, rozczulające.
Spróbujcie to sobie Państwo wyobrazić w jakimś cywilizowanym państwie: oto, okazuje się, jest afera najgrubszego kalibru, okazuje się, że parlament i rząd handlują ustawami, i wszyscy o tym wiedzą, ale nikt nie pisze! Nikt nie pyta! Bo „dysponentem tematu” jest redaktor jednej z gazet, który na własny użytek trzyma tego „niusa” pod kocem i używa go do swojej prywatnej rozgrywki z przedstawicielami władzy?!
Oto kwintesencja michnikowszczyzny – wszyscy wiedzą, ale sprawy nie ma. Tak jak nie było „komisji Michnika”, jak nie było raportu w sprawie zbrodni MSW, jak nikt nie odważył się nawet zapytać Kwaśniewskiego, co robił jego ojciec przed rokiem 1957, bo pojawiła się uporczywie powtarzana plotka, że był funkcjonariuszem zbrodniczego stalinowskiego Urzędu Bezpieczeństwa, jednym z tysięcy owych stalinowskich zbrodniarzy, których po roku 1956 objęto programem zmiany nazwisk i życiorysów. Nie ma już cenzury, nie ma już wydziału prasy KC PZPR, ale pewne fakty są z mediów wycięte równie skutecznie, jakby te instytucje wciąż istniały.
Jeśli aż dotąd nie przekonałem Państwa, że był sens napisać tę książkę przeciwko zgniliźnie III Rzeczpospolitej i przeciwko michnikowszczyźnie, która ją spowodowała – to oto, wydaje mi się, argument ostateczny.
Już po ujawnieniu przez „Wyborczą” afery Michnik zgodził się udzielić wywiadu „Gazecie Polskiej” (zażądał, aby był przy tym jego podwładny z drugim magnetofonem). W tym wywiadzie jasno i kategorycznie stwierdził, że o nagraniu Rywina nie rozmawiał w ciągu tego półrocza z prezydentem Kwaśniewskim. Wkrótce potem prace komisji udowodniły niezbicie, że owszem, rozmawiał.
Rzadki wypadek, żeby Michnik dał się nakryć na prostym, by nie rzec prymitywnym, kłamstwie. Trudno przede wszystkim zrozumieć, po co właściwie się do niego posunął – przecież rozmowa z prezydentem to nic karalnego. Czemu poszedł bez sensu w zaparte, narażając się na kompromitację? Trudno nie zauważyć, że zachował się równie niemądrze, jak sam Kwaśniewski w sprawie Ałganowa, kiedy to spokojnie mógł rzec: owszem, widywałem się z nim, musiałem, bo przecież byłem członkiem rządu, a on oficjalnym przedstawicielem ZSSR w naszym kraju, więc co za sprawa? – a tymczasem głupio zaprzeczał, dając się nakryć na kłamstwie i skompromitować.
Nie wiem, czy dziś jeszcze czyta się w szkole „Szatana z siódmej klasy”. Jeśli ktoś ma tę lekturę za sobą, to pewnie przypomni sobie opowieść o arabskim mędrcu, który wykrył złodzieja, każąc wszystkim podejrzanym dotykać po ciemku ubłoconego boku swej oślicy Złodziej nie wiedział, o co chodzi, ale na wszelki wypadek postanowił oślicy nie dotykać, tylko zamarkować, jako jedyny miał więc czyste ręce i po tym go mędrzec rozpoznał. Być może Michnik na tej samej zasadzie wyparł się kontaktów z Kwaśniewskim na wszelki wypadek, żeby nie padły następne pytania: a co mu pan powiedział, a co na to prezydent – pytania, które byłyby naprawdę kłopotliwe? Czy nie zadziałał przypadkiem mechanizm „na złodzieju czapka gore”?
Bo ustalenia sejmowej komisji pozwalają postawić następującą hipotezę: że przyjaciele Adama Michnika, których zwykł on uważać za swoich uczniów, po prostu zrobili go w konia. Gdy ich postraszył taśmą, obiecali – dobra, niech to zostanie między nami, załatwimy sprawę. Tylko wiesz, jeszcze parę dni. Jeszcze chwilę. I tak upłynęło parę miesięcy. Michnik, chcąc wzmocnić presję, zaczął o taśmie rozgadywać, oni nadal nic. Aż wreszcie musieli mu powiedzieć: Adam, teraz, jak minęło pół roku, to sobie możesz wsadzić tę taśmę w buty, będziesz wyższy. Przecież jak ją teraz ujawnisz, to jesteś skończony. Wszyscy się zorientują, że wszedłeś z nami w ten szemrany interes, że kombinowałeś tak samo jak i Rywin, i koniec z twoim autorytetem, twoją reputacją i moralnym zadęciem. Wracaj na swoje miejsce w szeregu i nie podskakuj, bo wszyscy jedziemy na tym samym wózku.
Jakie mam dowody, że tak było? Żadnych. To tylko dedukcja. Jedyne logiczne wyjaśnienie takiego a nie innego przebiegu wydarzeń. Jeśli ktoś potrafi je wyjaśnić w inny sposób, tak, żeby wszystkie znane przesłanki trzymały się kupy, słucham uprzejmie.
Mimo wszystko Michnik zdecydował się taśmę z półrocznym opóźnieniem ujawnić. Może, jak już pisałem, powodowała nim desperacja – Miller z Kwaśniewskim pokazali mu boleśnie, że po upadku Unii Wolności jego pozycja wynika tylko i wyłącznie z ich, prezydenta i premiera, kaprysu, że skończyła się jego władza nad mediami, że rządzą nie żadne „autorytety moralne”, ale ci, którzy mają kasę i układy. Może ta szarża, czyli odpalenie afery Rywina, miała odwrócić nieuchronny bieg wydarzeń?