Выбрать главу

– A cóż miałabym robić?

– Pięknie wyglądać, mądrze rozmawiać, sączyć wino, flirtować…

– Mówicie o domu schadzek! – Wbiła we mnie wzrok z niedowierzaniem i nagle się rozpłakała. – Naprawdę chcecie dla mnie takiego losu? Już tak bardzo jestem nic niewarta w waszych oczach? Może to i prawda – ciągnęła ze szlochem – bo i w moich własnych nic nie znaczę.

Objąłem ją i przytrzymałem, bo szarpnęła się mocno.

– Dziecko – powiedziałem. – Wysłuchaj mnie, zanim potępisz. Owszem, to dom schadzek, ale nie zmuszą cię do niczego wbrew twej woli. Zrozum, będziesz atrakcją dla gości. Piękna, zdolna, ujmująca, niegdyś bogata dziewczyna, którą własny ojciec wydziedziczył i chciał zamordować. Nie wolno ci wspomnieć o tym, czego dowiedziałaś się w czasie przesłuchań, ale przecież możemy rzucić słówko tu i tam, by podsycić ludzką ciekawość. Zapłacą szczerym złotem, aby tylko móc z tobą porozmawiać oraz zyskać nadzieję, że rozmowa przyniesie bardziej szczodry plon.

Znieruchomiała w moich ramionach i tylko szlochała mi w szyję. Czułem jej ciepły oddech oraz łzy.

– Po miesiącu, natomiast, udamy się z pewną wizytą, która, mam nadzieję, przyniesie ci wiele korzyści. Uwierz mi.

– Inkwizytorowi? – szepnęła z ustami przy moim karku.

– Cóż, skoro nasz Pan mógł zawierzyć celnikom oraz nierządnicom… – odparłem.

* * *

Tamila nie była kobietą pierwszej młodości i zapewne minęło już kilka lat od czasu, kiedy przekroczyła trzecią dziesiątkę życia. Jednak na jej twarzy nie zatarł się dziewczęcy wdzięk, może tylko przywrócenie go zajmowało jej każdego ranka nieco więcej czasu niż dawniej. Niemniej, miała nie tylko interesującą twarz, ale i piękne ciało. Którego powabów w dodatku, jak przystało na szanującą się właścicielkę znanego domu schadzek, nie zamieniała na brzęczące denary.

Usiedliśmy w wygodnych fotelach w pokoju, w którym przyjmowała gości chcących wyłuszczyć jej szczególne prośby. Pokrótce opisałem problem, z jakim miałem do czynienia, oczywiście nie wnikając w mroczne tajemnice śledztwa, o których nie powinien wiedzieć nikt postronny. Wysłuchała mnie spokojnie, a potem milczała przez chwilę.

– Zwariowałeś? – zapytała w końcu, spoglądając na mnie wzrokiem, który trudno było uznać za przyjazny. – Czy ten dom przypomina ci filozoficzną akademię?

– A skąd ty znasz takie trudne słowa? – zadrwiłem.

– Zdziwiłbyś się – odparła ostrym tonem. – Mogę przyjąć tę twoją dziewczynę, ale będzie robić wszystko, co trzeba tu robić. A wiedz, że na nieposłuszne mam chłostę, wizyty klientów o szczególnych – uśmiechnęła się wyjątkowo wrednie przy tym słowie – upodobaniach oraz wyrzucenie na ulicę.

Rozejrzałem się po pokoju i wskazałem palcem wiszący na ścianie okazały gobelin, przedstawiający świętego Jerzego zabijającego smoka. Smok pełzał pod kopytami wierzchowca z głupawym wyrazem pyska, jakby dziwił się, skąd w jego piersi wziął się ten ostro zakończony kawałek drewna. Święty Jerzy natomiast uśmiechał się triumfalnie, a jego złotą czuprynę okalała promienista aureola.

– Czyż to nie gobelin, który kupiła jeszcze świętej pamięci Lonna? – spytałem łagodnie. – Piękny, prawda?

Wzrok Tamili pobiegł najpierw w stronę gobelinu, a potem wrócił do mnie. Przypomnienie Lonny musiało jej dać do myślenia. W końcu poprzednia właścicielka tego wesołego domu została skazana za szereg grzechów. A skazanie to dziwnie zbiegło się w czasie z zerwaniem więzów przyjaźni, które niegdyś łączyły ją z waszym uniżonym sługą. Oczywiście, była to jedynie sprawa przypadku…

– To wbrew obyczajom tego domu – powiedziała łagodniejszym tonem i wiedziałem już, że się podda.

– Przecież to ty ustalasz reguły – odparłem. – To ciebie inni muszą słuchać, a nie odwrotnie.

Odetchnęła, a bujne piersi poruszyły się pod suknią.

– Masz rację. – Kiwnęła głową. – Ale wiedz, że zrobię to tylko w imię przyjaźni, która nas łączy. Zaopiekuję się tą dziewczyną i nie spotka jej krzywda.

– Jestem szczerze wdzięczny i z całą pewnością nie zapomnę o oddanej mi przysłudze. Poza tym jestem przekonany, iż wielu ludzi zadziwi twa niezwykła wielkoduszność. Gdyby jednak, z woli nie dającego się wszak przewidzieć przypadku, nastąpiły jakiekolwiek komplikacje, byłbym doprawdy niepocieszony…

– O jakich komplikacjach mówisz? – Spojrzała na mnie bystro.

– Gdyby, na przykład, dziewczynę wbrew twej woli i bez twej zgody, rzecz jasna, zgwałcił któryś z klientów, oczywiście, taki z ciężkim mieszkiem i dużymi wpływami, wtedy odwiedziłbym cię pewnej pięknej nocy, moja miła przyjaciółko…

– I? – spytała, a ja z satysfakcją zauważyłem, że zadrżały jej usta.

– I ponieważ, przy wszystkich innych talentach, jestem również zręcznym iluzjonistą, więc pokazałbym ci kilka sztuczek, które zapamiętałabyś do końca życia – dokończyłem łagodnym tonem.

– Ach tak… – szepnęła i spojrzała na mnie, a ja zauważyłem, że ma zamglone oczy. – Ciekawe, dlaczego czuję dreszcz, kiedy słyszę w twoim głosie tak przekonującą słodycz?

Ująłem jej upierścienioną dłoń. Cudnie błyszczący pierścień z rubinem musiał być wart co najmniej kilkaset koron. Podobnie jak jego szmaragdowy braciszek.

– Czy to miły dreszcz? – zapytałem.

Wciągnęła lekko powietrze i przysunęła się w moją stronę.

– Niepokojący – odparła, zagryzając pełne usta.

Powiodłem delikatnie palcami od opuszka jej wskazującego palca aż po nadgarstek.

– Czy mogę coś na to zaradzić?

– Mmmm… tak… – westchnęła i znalazła się tuż przy mnie. Jej włosy załaskotały mnie w nos. – Jesteś taki słodki, Mordimerze – zaszeptała. – Taki uroczy…

Wyczułem w jej głosie żar, który znamionował, że nieprędko opuszczę ten pokój. Zresztą, nie miałem nic przeciwko temu, gdyż uznałem, że określenia „słodki” i „uroczy” zdumiewająco dobrze pasują do mojego łagodnego charakteru oraz wykwintnych manier.

* * *

– Nie jest źle – powiedział kancelista Jego Ekscelencji, kiedy mnie zobaczył.

Wykrzywił w uśmiechu suche wargi, a ja odpowiedziałem uśmiechem i odetchnąłem z ulgą. Słowa „nie jest źle” oznaczały, że biskup był w nie najgorszym nastroju, może lekko pijany, ale w każdym razie nie dręczyły go ani podagra, ani wrzody, ani uczulenia skóry. Całe szczęście, gdyż konwersacja z cierpiącym Gersardem kończyła się zwykle mało przyjemnie dla rozmówców. Humory Jego Ekscelencji nauczyłem się już znosić ze stoickim spokojem i traktowałem niczym naturalne kataklizmy, ale tym razem zależało mi na pomyślnym zakończeniu audiencji, która mogła przecież zadecydować o przyszłości Ilony.

Zastukałem do drzwi, nie nazbyt głośno, by nie poczytano tego za arogancję, ale i nie nazbyt cicho, by nie wydać się zbyt bojaźliwym. Biskup lubił bowiem odwagę cywilną. No, oczywiście, do pewnych granic, do pewnych ściśle określonych granic…

– Wejść. – Usłyszałem dziarski głos Gersarda i nacisnąłem klamkę.

Jego Ekscelencja siedział przy ogromnym stole w pierwszej komnacie swego gabinetu – przy stole, który otaczało szesnaście czarnych, rzeźbionych krzeseł. Przed Gersardem piętrzył się stos dokumentów, a obok stała jasnozielonego koloru flasza do połowy wypełniona winem i kryształowy kielich kunsztownie inkrustowany złotem.

– Mordimer, mój synku – zagadnął przyjaźnie biskup i wtedy dostrzegł Ilonę. – Ach, a to zapewne młoda dama, o której wspominałeś – dodał, wstając z miejsca. – Pozwól no, moje dziecko…

Ilona podeszła do Jego Ekscelencji i przyklękła, pochylając nisko głowę. Miała wysoko zaczesane włosy, czepeczek na głowie i ciemną, skromną suknię upiętą pod samą szyję. Wyglądała w tej chwili niemal jak zakonnica oddająca hołd swemu duszpasterzowi.