Выбрать главу

– Nie trzeba, nie trzeba – rzekł dobrotliwie biskup, ale wysunął pierścień do ucałowania. – Posiedźcie chwilę ze starym, samotnym człowiekiem. – W jego głosie zadrgał smutek, a ja domyśliłem się, że butelka stojąca na blacie nie była dzisiaj pierwszą, z której zawartością zapoznawał się Gersard.

– Widzisz, Mordimerze, czego ode mnie chcą. – Szerokim gestem omiótł biurko. – Petycje, wyroki, sprawozdania, raporty, bilanse, skargi, donosy… A ty czytaj wszystko, człowieku, mimo że oczy ślepną w mroku… Z miesiąca na miesiąc coraz gorzej widzę – poskarżył się Ilonie boleściwym tonem.

– Ktoś powinien tego zabronić Waszej Ekscelencji – powiedziałem stanowczo.

– Słucham? – zapytał biskup nagle otrzeźwiałym tonem i obrócił głowę w moją stronę.

– Wasza Ekscelencja jest zbyt wielkim skarbem dla naszego miasta, abyśmy mogli spokojnie patrzeć, jak zapracowuje się, nie bacząc na własne zdrowie…

Gersard patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu. Jego oczy przypominały przez chwilę ciemne kamienie, ale potem znowu po pijacku się zamgliły. Gersard wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno.

– I widzisz, dziecko – zwrócił się do Ilony. – Niewielu jest takich, jak ten zacny chłopiec. Im tam – znowu machnął dłonią, ale tym razem w stronę drzwi – wszystko jedno, czy jestem zdrowy, czy chory, abym tylko czytał, podpisywał, wysłuchiwał, radził, zalecał. – Siorbnął głośno z kielicha. – Pan ciężko doświadcza swe wierne sługi…

Zważywszy na dochody z biskupich lenn oraz fakt, że dłużnikami Gersarda było wielu kardynałów, a nawet sam Ojciec Święty, doświadczenia te nie były, moim zdaniem, nazbyt ciężkie. Ale, rzecz jasna, nie zamierzałem dzielić się z Jego Ekscelencją mymi spostrzeżeniami, gdyż w następstwie takiej rozmowy nie miałbym zapewne okazji dzielić się już niczym i z nikim.

– Nalejcie sobie, dzieci, winka – zaproponował biskup. – I powiedzcie, z czym przychodzicie do starego człowieka?

Z doświadczenia wiedziałem, że biskupa, kiedy był w podobnym nastroju, bardzo łatwo było zanudzić, a wtedy już małe były szanse, aby uzyskać, czego się pragnęło. Dlatego niezwykle krótko, ale też obrazowo opowiedziałem historię Ilony. Kiedy mówiłem, że zmuszona jest teraz mieszkać u swej dalekiej krewnej Tamili, prowadzącej dom schadzek, oraz znosić widoki, których nie powinna znosić żadna młoda, wychowana w niewinności dama, biskupowi Gersardowi zaszkliły się oczy.

– Moje dziecko, moje dziecko – wymamrotał. – Co za straszna historia. Jak twój ojciec mógł wykorzystać tak niewinne stworzenie…? – Przetarł oczy wierzchem dłoni. – Co zrobiliśmy w tej sprawie, Mordimerze? – zapytał nagle rzeczowym tonem.

– Rozesłano rysopis Loebego do wszystkich oddziałów Inkwizytorium – odparłem szybko, gdyż spodziewałem się tego pytania. – Powiadomiono justycjariuszy, cechy, rady miejskie, mówiąc im, że poszukujemy fałszerza oraz zabójcy. Powiadomiono także… – zawiesiłem głos – kogo trzeba.

– Kogo trze… – zaczął biskup. – Ach, tak – dodał po chwili. – To dobrze, że ich również… – Potarł palcami podbródek. – To dobrze. Tak, rzekłbym nawet, że to więcej niż właściwe…

– Czyli zostałaś bez majątku? – Obrócił spojrzenie na Ilonę.

– Tak, Wasza Ekscelencjo – odparła, pochylając głowę.

– Mordimer mówił, że grałaś z komediantami. Zabawisz starego człowieka?

Przygryzłem usta. Rozmowa zbaczała w niebezpiecznym kierunku, zważywszy fakt, że Gersard uznawał występy kobiet na scenie za nieobyczajne. Czyżby chciał dla kaprysu lub też z czystej złośliwości upokorzyć dziewczynę, by w następstwie tego upokorzyć mnie? Nie wiedziałem, gdyż humory podchmielonego biskupa zmieniały się jak pogoda na wiosnę. Może był i starym, schorowanym pijakiem, ale nie doszedłby do tego, do czego doszedł, gdyby nie potrafił krzywdzić ludzi. I zawsze trzeba było pamiętać o tym, iż towarzystwo Jego Ekscelencji jest równie bezpieczne, co towarzystwo jadowitego węża.

– Oczywiście, Wasza Ekscelencjo – odpowiedziała cicho Ilona i wstała.

Rozpoczęła monolog, który słyszałem już przedtem. Na początku jej głos lekko drżał, a biskup wydawał się nawet nie słuchać i przerzucał dokumenty ze znudzonym wyrazem twarzy. Ale potem Ilona przymknęła oczy, jakby chcąc znaleźć się w świecie, który widziała tylko ona jedna i nikt poza nią. Jej głos spotężniał. Opowiadała o tęsknocie i miłości, o nienawiści i strachu, o poświęceniu oraz odwadze. Gersard zamarł z palcami na jednej z kart, a jego wzrok powędrował w stronę pięknej aktorki. Ilona wydawała się w tym momencie jaśnieć niczym pochodnia rozpalona w mrocznym pokoju, a jej głos rozbrzmiewał nie tylko wokół nas, ale i w naszych sercach. Potężniał, zagarniał i opromieniał. Kiedy mówiła o zemście na mordercy ukochanego, zauważyłem, że bezwiednie sięgnąłem dłonią do przytroczonego u pasa sztyletu. Wreszcie skończyła i zwiesiła głowę, a Gersard długą chwilę wpatrywał się w nią martwym wzrokiem.

– Zostaw nas teraz samych, moje dziecko – rozkazał chrapliwie.

Ilona wycofała się w milczeniu. Gersard spojrzał na mnie bystro, kiedy drzwi się już zamknęły.

– Czego ty ode mnie chcesz, Mordimerze? – zapytał tonem, który z obojętnego zaciekawienia mógł się rychło zmienić w niechęć. – Kim ona dla ciebie jest? Cudzołożysz z nią?

– Przysięgam, że nie, Wasza Ekscelencjo – odparłem pospiesznie.

– A więc? Od kiedy moi inkwizytorzy bezinteresownie zajmują się losem pokrzywdzonych dziewic? – Usłyszałem w jego pytaniu drwinę.

Sam zadawałem sobie podobne pytanie, więc nie tak łatwo było mi odpowiedzieć, kiedy je zadał.

– Jej życie zawaliło się w gruzy – powiedziałem. – I nie widzę w tym nawet ułamka jej własnej winy. Czy zasłużyła na tak gorzki los?

To, co mówiłem, było oczywiście prawdą, ale z pewnością nie całą prawdą. W Ilonie Loebe było po prostu to coś, co powodowało, że chciałem wydać się w jej oczach lepszym człowiekiem. Widziałem ją upokorzoną, brudną, gwałconą, nieszczęśliwą, z twarzą wykrzywioną nienawiścią, strachem oraz rozpaczą. Niektóre z tych obrazów budziły mój żal lub gniew, ale żaden nie budził odrazy. Widziałem ją też szczęśliwą, roześmianą, natchnioną, z oczami rozpłomienionymi miłością lub rozjarzonymi gniewem. I sądziłem, że świat zasłużył na odrobinę piękna, którą ona mogła mu dać. Nie zamierzałem jednak tego wszystkiego mówić Gersardowi, gdyż niechybnie uznałby, że oszalałem. Zresztą… może nie?

– A ja? Czy mój los nie jest gorzki? Czy zasłużyłem sobie na podagrę, wrzody, na codzienne obcowanie z głupcami takimi jak ty i setki innych? – zapytał rozeźlony biskup.

– Oczywiście, że Wasza Ekscelencja na to zasłużył – odparłem i zobaczyłem, jak na jego twarzy pojawia się gniewne zaskoczenie, a oczy znowu ciemnieją. – Gdyż Wasza Ekscelencja – kontynuowałem szybko – nie bacząc na własne cierpienie, poświęcił siły Bożej chwale i doczesnemu szczęściu niewdzięcznych obywateli tego miasta. Wasza Ekscelencja dźwiga krzyż Chrystusowy, nie bacząc na cenę, którą przychodzi płacić każdego dnia oraz nie oczekując uznania bliźnich.

Zamilkłem i z drżeniem serca czekałem, jak zareaguje biskup. Gniewny grymas powoli ustąpił z jego twarzy. Przetarł powieki dłonią.

– To prawda – powiedział w zamyśleniu i uniósł wzrok ku sufitowi. – Szczera prawda, synku, że służę Panu, jak tylko potrafię, choć każdego dnia płaczę, mówiąc: „Eli, Eli, lama sabachtani”. Ale nie każdy jest zdolny ponieść krzyż. To chciałeś powiedzieć, czyż nie?