Cofnąłem się na próg, bo nie zamierzałem rozmawiać z tą kreaturą ani nawet wypytywać jej o brata Sforzę oraz oskarżonego. Jednak zaraz usłyszałem ze schodów głos proboszcza Lambacha, który cierpliwie tłumaczył, że być może szczera modlitwa z trupożercą wywrze lepszy skutek niż zadawanie mu cierpienia. Wyraźnie słyszałem zaniepokojenie w jego głosie, gdyż zapewne pierwszy raz miał uczestniczyć w przesłuchaniu połączonym z torturami. Cóż, dla ludzi delikatnego usposobienia doświadczenie to rzeczywiście nie należało do najprzyjemniejszych, choć do wszystkiego wszak można się przyzwyczaić…
– Przyprowadźcie no tego ludojada – rozkazał komuś Sforza żartobliwym tonem i usłyszałem dwa mrukliwie przytakujące głosy oraz stuk podkutych podeszew.
Wszedłem z powrotem do izby i usiadłem na zydlu przy położonym na kozłach, zbitym z desek, blacie. Po chwili do środka weszli również proboszcz oraz jałmużnik.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – rzekł z namaszczeniem Lambach, kiedy tylko mnie zobaczył.
– Na wieki wieków – odparłem.
– Witaj, Gaspar – zawołał niemal wesołym tonem Sforza, ignorując moją obecność.
– Gdy ktoś niechętnie na cię spoziera, dobrze wreszcie ujrzeć przyjaciela – wypiszczał Wesoły Kat, kiwając gorliwie głową.
Jałmużnik podszedł do niego i poufale poklepał po ramieniu. Zauważyłem, że kat z Tiannon wyprężył się przy tym, jak pies przyjmujący pieszczotę pana.
Usłyszałem szuranie, zduszone przekleństwa i do izby weszło dwóch osiłków (nie widziałem ich nigdy przedtem) ciągnących za sobą Mathiasa Litte. Trupojad miał poszarpane ubranie, włosy zlepione zaschniętą już krwią, podpuchnięte siniakami oczy i niemal zmiażdżony nos.
– A kto go tak obrządził? – zapytałem.
– A kogo to obchodzi? – odparł Sforza pytaniem na pytanie. – Rozłóżcie go na stole – rozkazał.
Mężczyźni rzucili oskarżonego na stół pośrodku izby, jakby rzucali tam wór kartofli. Litte zajęczał coś i wtedy oberwał pięścią prosto w zęby. Drgnąłem, ale postanowiłem się nie odzywać, wiedząc, że moja opinia o przebiegu przesłuchania w najmniejszym stopniu nie obejdzie brata Sforzy. Potem Mathiasowi Litte związano ręce i nogi tak, że leżał na blacie jak ukrzyżowany, a sznury przechodziły dołem. Wesoły Kat podśpiewywał coś i szczękał narzędziami przy ogniu. Zauważyłem, że Litte stara się unieść głowę i zobaczyć, co się dzieje.
Ksiądz proboszcz rozłożył obok mnie pergamin i sprawdził, czy pióro jest dobrze naostrzone. Spojrzał w moją stronę, uśmiechnął się trochę zaniepokojonym, a trochę przestraszonym uśmiechem.
– No to zaczynajmy. – Sforza zatarł dłonie, a potem powiódł wzrokiem po wilgotnych ścianach. – Przynieście no butelczynę gorzałki albo jakiego wina i kubki – rozkazał osiłkom, którzy stali już przy drzwiach i tępym wzrokiem przyglądali się oskarżonemu. – Trzeba się troszkę wzmocnić. – Mrugnął w stronę proboszcza, a Lambach roześmiał się jak na zawołanie.
Z ukosa przyglądałem się jałmużnikowi, który z wyraźną satysfakcją wodził wzrokiem od Mathiasa Litte po, obróconego teraz do nas tyłem, Wesołego Kata. Zauważyłem, że palce Sforzy znowu wykonywały bezwiednie te dziwne ruchy, jakby wysłannik Ojca Świętego kogoś dusił, czy rwał coś na strzępy.
– Nie dostaniesz wina, bracie, ale Gaspar ma coś dla cię – niemal wyśpiewał Wesoły Kat i chyboczącym się krokiem przytruchtał w stronę Mathiasa Litte. W chronionych rękawicami dłoniach niósł garnek, z którego wydobywała się para.
– Nie bądź takim niewiniątkiem, patrz, tu garnek jest ze wrzątkiem. Wleję ci go do gardzieli, ach, będziemy się dziś śmieli! – Pochylił się nad stołem i zauważyłem, że oskarżony przygląda mu się wybałuszonymi ze strachu oczyma.
Jednak Wesoły Kat nie wprowadził swej groźby w życie, a po prostu chlusnął wrzątkiem na kolana i uda Mathiasa Litte, a potem położył mu garnek o rozgrzanym dnie na nagim brzuchu. Litte zawrzeszczał przeraźliwie i szarpnął się, ale więzy trzymały go mocno. Nie zdołał zrzucić z siebie ciężkiego garnka, chociaż naczynie zakołysało się na jego brzuchu. Wesoły Kat docisnął je, podśpiewując pod nosem coś, czego tym razem nie zrozumiałem. Litte krzyczał cały czas, strasznym, zachrypniętym, pełnym bólu głosem. Zbyt często uczestniczyłem w przesłuchaniach, by miało to na mnie wywrzeć wrażenie, ale zauważyłem, że twarz proboszcza robi się coraz bledsza. Sforza natomiast uśmiechał się, a całe przedstawienie zdawało się go bawić.
– Gaspar, jeszcze nie teraz – powiedział łagodnie. – Najpierw pytania.
– He, he, he. He, he, he. Brat pytania zadać chce – zaśpiewał kogucim głosem Wesoły Kat.
Ujął garnek w prawą dłoń i zabrał go z brzucha Litte. Nim zdołałem jednak zorientować się, co robi, huknął trupojada z rozmachem żelaznym dnem prosto w połamany nos. Jednocześnie szorstką rękawicą przejechał mu z całej siły po poparzonej i złażącej już z ciała skórze ud. Torturowany zawył i zwiotczał w sznurach.
– A to pięknie – powiedziałem. – Ciekawe, jak go teraz przesłuchamy.
Wesoły Kat niedbałym ruchem strzepnął kawałek skóry, który przywarł mu do rękawicy.
– Gaspar nie ma dzisiaj wprawy, zbyt jest skłonny do zabawy – powiedział niemal przepraszającym tonem.
– Ocuć go – mruknął Sforza, wyraźnie niezadowolony. – Tylko delikatnie.
Kat z Tiannon wysupłał z zanadrza jakąś brązową buteleczkę, odkorkował ją, powąchał wylot, głośno pociągając nosem, i kichnął serdecznie.
– Kto Gasparowi zdrowia pożyczy? Wesela, radości i samej słodyczy? – Rozejrzał się po nas wąskimi szparami maski.
– Sto lat, Gaspar – odparł brat Sforza, a proboszcz wymruczał coś niezrozumiale.
– Sto lat bę-dzie Gas-par żył, mę-czył lu-dzi co ma sił. – Wesoły Kat tym razem wspomógł się radosnymi przytupami z obu nóg. Zauważyłem, że ksiądz Lambach wbija paznokcie w blat, a jego oczy robią się coraz większe.
Trzeba przyznać, że katowi z Tiannon doprowadzanie Mathiasa Litte do przytomności poszło dużo lepiej niż tortury. I rychło znowu usłyszeliśmy jęk przerywany żałosnym łkaniem. Ramiona trupojada drżały jak w febrze, zarówno z bólu, jak i przerażenia.
– Nie, nie, nie – wydusił z siebie, kiedy tylko ujrzał nad twarzą złotą maskę. – Czego ode mnie chcecie?
– Byś prawdę nam rzekł, niebożę, zanim ból cię straszny zmoże…
Wesoły Kat pokuśtykał do paleniska; zauważyłem, że wyjmuje z ognia rozgrzane do czerwoności cęgi.
– Teraz sięgnę ci do gęby, z korzeniami wyrwę zęby. I krew buchnie hen wokoło, oj wesoło, oj wesoło!
– Może zadalibyśmy pytania oskarżonemu? – zasugerowałem.
– Pytania, no tak, pytania… – powiedział leniwie Sforza i zaplótł palce w węzeł. – Jakie zaklęcia chciałeś przygotować, obrzydliwy czarnoksiężniku? – zagrzmiał niespodziewanie i szczerze zdumiałem się, że ma tak silny głos.
Poderwał się od stołu, przy którym siedzieliśmy, i zbliżył do torturowanego szybkim krokiem. Jego habit zafurkotał.
– Mów, Litte, ty parszywy czarowniku! Kogo chciałeś zabić? Kto ci pomagał? Kto cię wyuczył zaklęć i rytuałów? Gdzie spotykaliście się na sabatach? Gdzie oddawaliście cześć czartowi i jego pomiotom?
Mathias Litte wpatrywał się zapuchniętymi i załzawionymi oczyma w twarz brata jałmużnika i byłem pewien, że niewiele rozumie z jego pytań. Zapewne niewiele by z nich zrozumiał, nawet gdyby nie był otumaniony bólem oraz strachem.