Выбрать главу

– Siądźcie bliżej mnie – rozkazałem i poczułem niepokój.

Mag skwapliwie skorzystał z zaproszenia.

– Czujecie to? Czujecie? – zaszeptał gorączkowo i objął ramionami kolana.

Coś się zbliżało. Tego byłem pewien. Przymknąłem oczy i zacząłem się modlić, czując, jak z każdym wypowiadanym słowem nabieram sił, a moje serce i umysł wypełniają się spokojem. I nagle się pojawił. Nie widać było jeszcze jego fizycznej obecności, nie padł na nas żaden cień, nie usłyszeliśmy niespodziewanego hałasu, a źdźbeł trawy nie zmiażdżyły żadne niewidzialne stopy. A jednak obaj – i ja, i Neuschalk – wiedzieliśmy, że nie jesteśmy już sami na tej małej polance, ukrytej w głębi lasu.

– W imię Boga Wszechmogącego wzywam, byś się objawił, zły duchu – rzekłem głośno i uniosłem na wysokość oczu srebrny krzyż, który rozjarzył się blaskiem silniejszym od księżycowego.

I w tym właśnie blasku, kilkanaście kroków od nas, ciemność się pogłębiła, a z niej wyłoniła się czerwona postać, posturą przypominająca stojącego na dwóch łapach niedźwiedzia. Tyle, że na pokrytej naroślami oraz guzami głowie pyszniły się zakręcone rogi, a ogromna paszcza pełna była ostrych jak sztylety kłów. Demon skoczył w naszą stronę, szybszy niż myśl, ale pięć, może sześć kroków od nas zatrzymał się, jakby powstrzymany niewidzialną przeszkodą. Wtedy dopiero jego płonące szkarłatem oczy, wlepione do tej pory z nienawiścią w Neuschalka, spojrzały na mnie. I na rozjarzony blaskiem krucyfiks w mojej dłoni. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, aż wreszcie ogień w źrenicach demona przygasł. Wtedy i ja zamknąłem oczy i zobaczyłem jego prawdziwą postać – obłok bezkształtnej czerni kołyszący się tuż nad ziemią. Nie wiedziałem, z którym z demonów mam do czynienia, ale liczyłem, że rychło się dowiem.

– A więc inkwizytor – rozległ się tubalny, nieludzki głos, dziwnie akcentujący słowa. Myślę, że gdyby ktoś nauczył mówić wielkiego, groźnego psa, tak właśnie brzmiałaby jego mowa.

Otworzyłem oczy i znów widziałem stojącego przed nami ogniście czerwonego demona z czarnymi, poskręcanymi rogami. Na skórze czułem lekkie pieczenie, tak jakbym usiadł zbyt blisko ogniska. Neuschalk trząsł się niczym w febrze i mamrotał coś niezrozumiale pod nosem.

– Dlaczego bronisz czarownika, inkwizytorze? On jest mój na mocy paktu – zahuczał demon.

– Nic, co żyje na tej ziemi, nie jest twoje, lecz wszystko, nawet najbardziej żałosna istota, podlega woli Pana – odparłem, nie spuszczając wzroku, pomimo że oczy potwora znów płonęły oszałamiającym i burzącym spokój myśli blaskiem.

– Czego chcesz? – spytał po chwili, a ja dopiero teraz ze zdziwieniem dostrzegłem, że jego wielka szczęka nie rusza się, kiedy stwór wypowiada słowa.

– Abyś wrócił do otchłani, z której nie powinieneś nigdy wychodzić – powiedziałem.

– Mieliśmy układ, czarowniku. – Płonące spojrzenie ześlizgnęło się na Neuschalka.

– Oszukałeś mnie! – wychrypiał mag, ze wzrokiem wbitym we własne stopy. – Zwiodłeś!

– Nie. Ja tylko nie powiedziałem całej prawdy… – oznajmił spokojnie demon i znów popatrzył w moją stronę. – Odejdź, inkwizytorze. To nie jest twoja walka.

– Coś takiego – mruknąłem szyderczo. – Od kiedy to demony ustalają zasięg kompetencji inkwizytorów?

Milczał, jakby nie rozumiał moich słów, albo jakby ich zrozumienie wymagało czasu. A może tylko się zastanawiał, co odpowiedzieć na taką bezczelność, lub zbierał siły, by zaatakować święty krąg, który zakreśliłem myślą oraz modlitwą.

– Dlaczego nie chcesz oddać mi człowieka, który jest już potępiony? – zapytał. – A może pragniesz… zapłaty? Zapłaty za jego życie?

– Pismo w swej mądrości mówi: Wart jest robotnik zapłaty jego – odparłem. – Cóż takiego mógłbyś mi ofiarować, bym poniechał obowiązków?

Neuschalk zerknął na mnie niespokojnie i skulił się jeszcze bardziej. Demon tymczasem myślał przez chwilę, a potem rozdziawił paszczę w czymś, co zapewne miało być uśmiechem. I faktycznie tym uśmiechem było, ale przerażającym, groteskowym i zupełnie nie pasującym do nie pochodzącego z naszego świata oblicza. Widziałem, że z guzów na jego głowie sączy się jakaś substancja krwistego koloru, dziwnie fosforyzująca w świetle księżyca.

– Może… bogactwo? – Machnął w powietrzu łapą uzbrojoną w szpony długości mojego wskazującego palca.

Dookoła nas zaczęły się sypać złote monety z wizerunkiem cesarza. Spadały na ziemię, brzęcząc i zderzając się ze sobą w powietrzu, aż w końcu otaczał nas jaśniejący złotem kobierzec. Ale żadna z monet nie znalazła się w kręgu. Neuschalk zaczerpnął powietrza z głośnym świstem i wymamrotał coś niezrozumiale. Nie był, na szczęście, na tyle głupi, aby schylić się po pieniądze, znajdujące się niemal w zasięgu jego rąk.

– Tylko na to cię stać? – zaśmiałem się. – Neuschalk, jeśli już przyzywałeś demona, to czy nie mogłeś wezwać takiego, który cechuje się nieco większą finezją w postępowaniu?

Demon znowu milczał zastanawiająco długą chwilę i nie spuszczał ze mnie spojrzenia pionowych źrenic. W końcu się skrzywił.

– Żart – rzekł z czymś na kształt satysfakcji w głosie. – Aha, żart. Wy, ludzie, lubicie żartować, co? Za to złoto kupisz sobie wszystko, o czym marzysz, inkwizytorze. Zastanów się.

– A jak oddam ci czarownika, pewnie monety zmienią się w kupkę zeschłych liści? Wiem, że wy demony też lubicie sobie pożartować…

– Złoto jest prawdziwe – odpowiedział z urazą. – Zawrę z tobą pakt, inkwizytorze. Bogactwo i bezpieczeństwo w zamian za czarownika.

– Nie. – Pokręciłem głową. – Mylisz się, sądząc, że kupię za nie moje marzenia. Ale próbuj dalej.

Zawarczał chrapliwie i chciał postąpić krok w naszą stronę, ale po raz drugi został powstrzymany przez niewidzialną barierę. Krzyż w moich dłoniach znowu zapłonął silniejszym blaskiem. Zauważyłem, że demon wyraźnie stara się omijać go wzrokiem. Nagle zza jego pleców wyłoniła się wysoka, naga kobieta o anielskiej twarzy i złotych włosach spływających do pasa, które otulały ją niczym na wpół przejrzysta mgiełka. Miała migdałowo wykrojone oczy i usta koloru rozgniecionych wiśni. W zdumiewający sposób przypominała aktorkę Ilonę Loebe, którą miałem okazję nie tak dawno temu wyratować z poważnych opresji. Musiałem przyznać, że albo demon miał dobry gust, albo celnie utrafił w moje gusta. Jeśli to drugie – to oznaczało, iż niebezpiecznie dokładnie potrafił czytać w moich myślach.

– Mordimerze – zaszeptała zjawa, a szept niósł w sobie zarówno pokusę, jak i nadzieję. – Drogi, kochany Mordimerze, tak długo na ciebie czekałam. – Wyciągnęła w moją stronę szczupłe ręce, a wtedy jej włosy odsłoniły zarys pięknych piersi o różowych, okrągłych sutkach. – Czy wreszcie będziemy już razem? Czy mogę ci ofiarować mą miłość?

– Zwątpienie, zdrada, gorycz oraz ból pamięci bezpowrotnie minionych, szczęśliwych chwil zbyt silnie wpisane są w słowo „miłość”, by człek roztropny zechciał jej zawierzyć – westchnąłem i zwróciłem twarz w stronę demona. – Złoto, kobieta… – powiedziałem znudzonym tonem. – Wy, demony, powinnyście mieć jakąś własną szkołę kuszenia. Jakież to wszystko nieznośnie banalne…

Dziewczyna stała po kostki w złotych monetach i uśmiechała się nieśmiałym, na poły niewinnym, na poły uwodzicielskim uśmiechem. Demon zaryczał wściekle, a z jego paszczy wytrysnął strumień ognia, który jednak zmienił się w różową mgiełkę, zanim zdążył do mnie dolecieć. Pieniądze i kobieta zniknęły. Pozostała tylko wypalona trawa i odurzający smród spalenizny.

– To może dobijemy innego targu, inkwizytorze? – zapytał. – Co powiesz, jak sprowadzę tu, na tę polanę, ludzi z pobliskiej wioski i będę ich zabijał jednego po drugim, na twoich oczach?