Выбрать главу

– Przerwiesz tylko ich doczesne cierpienia – odparłem spokojnie. – Będą szczęśliwi, mogąc jeszcze dziś weselić się przy niebieskim stole Pana, pozbawieni zgryzot dnia codziennego: zarazy, podatków, wojen, wycieńczającej pracy… Pomodlę się za nich.

– Będę ich torturował! Będą umierać w boleści niepojętej ludzkim umysłem! – wrzasnął.

– Tym większa będzie radość ich zbawienia, gdyż pełnią szczęścia może delektować się jedynie człowiek doświadczony przez los. Tylko on, bowiem, zna prawdziwą różnicę pomiędzy cierpieniem a rozkoszą. A poza tym… Może nauczę się czegoś nowego? – Uśmiechnąłem się samymi ustami. – Kiedy zaczniesz?

Jego źrenice zwęziły się tak, że przypominały tylko czarne, pionowe pęknięcia prowadzące w otchłań. Wydał z siebie nieartykułowane warczenie.

– Denerwujemy się? – zapytałem uprzejmym tonem.

Neuschalk parsknął czymś w rodzaju urywanego śmieszku i płonące spojrzenie demona skierowało się w jego stronę.

– Za każdy żart inkwizytora dodatkowe stulecie męki dla ciebie, czarowniku. – Teraz nawet nie warczał, a wręcz bulgotał z ledwo powstrzymywanej wściekłości. Neuschalk znowu się skulił i uciekł wzrokiem.

Oczywiście, prowadziłem niebezpieczną grę. Ale demony, mili moi, nie przybywają zwykle po to, by walczyć z ludźmi. Zwłaszcza kiedy ludźmi tymi są biegli w swym fachu inkwizytorzy. Demony pragną splugawić nasze dusze i serca, omamić zmysły, poddać nas swej woli. Zabicie śmiertelnika nie jest dla nich wyzwaniem. Wyzwaniem jest przeciągnięcie go na stronę mroku, nakłonienie, by wyrzekł się dobrodziejstw, płynących z łaski wiary, oraz nadziei na wieczne zbawienie. Dlatego nie sądziłem, aby istota, która przybyła tu z podziemnego świata (jak go potocznie nazywano) dążyła do walki ze mną. Póki będzie wierzyć, że ma choć cień szansy – spróbuje ją wykorzystać. A demony słusznie wierzyły, iż nie ma ludzi nieprzekupnych. Jednak nie chciały już uwierzyć, że od każdej zasady trafiają się wyjątki, za który to wyjątek wasz uniżony sługa, w grzesznej pysze, ośmielał się uważać samego siebie.

– A cóż bardziej mogłoby się przydać inkwizytorowi niż czytanie w umysłach innych ludzi? – zapytał demon głosem, który zapewne miał być przymilny.

– Nieco lepiej – odparłem. – Ale nadal nie trafiasz. Zbyt niebezpieczny byłby to dar, a inkwizytor mógłby przeczytać księgę, której w innym wypadku nigdy nie zamierzałby nawet otworzyć. Sądzisz, że takim wielkim bogactwem byłaby wiedza o tym, jak bardzo ludzie mnie nienawidzą i jak bardzo się mnie boją?

– Więc sam podaj cenę. – Z jego gardła wydobywał się głuchy pomruk, tak, że ostatnie słowo zabrzmiało jak „cenęęęęęęęę” i zakończone zostało charkotem.

– Czy nie próbujesz ułatwiać sobie zadania? – zapytałem grzecznie. – W końcu to ty chcesz kupić coś, czego ja nie zamierzam sprzedać.

Miałem wielką ochotę, by łyknąć wina, ale bałem się wypuścić ściskanego w obu dłoniach krzyża i nie chciałem również rozpraszać myśli. Z całą pewnością dla demona rozerwanie na strzępy inkwizytora byłoby mniejszym powodem do chluby niż jego przekupienie, ale jednak mógł w pewnym momencie wybrać triumf podlejszego gatunku.

– Być może najlepiej będzie, jeśli przed przejściem do poważnych negocjacji, poznamy się wzajemnie – rzekłem. – Nazywam się Mordimer Madderdin i, jak słusznie zauważyłeś, jestem inkwizytorem. Byłbym szczęśliwy, mogąc poznać twe imię i niewątpliwie zaszczytne miejsce, jakie zajmujesz w piekielnym orszaku.

Znowu nastała długa chwila ciszy, w której słychać było tylko rzężący oddech demona.

– Jestem Belizariusz – powiedział z dumą, a raczej z intonacją, w której domyśliłem się dumy. – Chorąży Niezwyciężonych Zastępów, Pan Rzeczy Ukrytych, Siewca Nieujarzmionej Grozy, Ten, Który Kroczy Pomiędzy Zwłokami, Morderca Dusz…

– Tak, tak, ale ja pytałem serio – przerwałem mu wyliczankę. – Niezbyt to dobre dla prowadzenia wspólnych interesów, zaczynać je od kłamstwa.

Oczywiście, jak wiele demonów, bezczelnie łgał w żywe oczy i przypisywał sobie nienależne mu tytuły. Sądzę, że wynikało to zarówno z pychy, wrodzonego demonom zamiłowania do oszustwa, jak i prostego faktu: ludzie, obcujący z istotami spoza naszego świata, zwykle byli pod dużym wrażeniem podobnego gradu tytułów. W końcu demonolog przyzywający tak potężnego potwora, sam uważał siebie za niezwykle biegłego w mrocznej sztuce… I za nic miał słowa Pisma, które w swej mądrości, piórem świętego Pawła, mówiło: Bo kto uważa, że jest czymś, gdy jest niczym, ten zwodzi samego siebie.

– Oddaj mi czarownika – warknął po kolejnej chwili milczenia.

– Na razie byliśmy przy wzajemnej prezentacji – przypomniałem. – A więc?

Rzeczywiście byłem ciekaw, z jakiego rodzaju demonem mam do czynienia, choć wiedziałem też, że jak długo tylko się da, będzie ukrywał swe prawdziwe miano. Mogłem próbować sam zagłębić się w świat poza światem i odgadnąć jego tajemnicę, ale kosztowałoby mnie to zbyt wiele wysiłku oraz bólu. A wtedy prawdopodobnie nie byłbym w stanie utrzymać oddzielającej nas bariery i wiedza mogłaby mnie kosztować życie. Gdyby tylko towarzyszył mi drugi inkwizytor lub egzorcysta… Ba, cóż zrobić, skoro miałem zamiłowanie do życia w pokornej samotności…

– A ty nie wiesz, kogo przywołałeś? – zapytałem Neuschalka.

Czarownik potrząsnął głową.

– Nie jest tym, kogo chciałem wezwać – powiedział. – I nie byłem w stanie go wygnać.

– Nikt nie jest w stanie przegnać tego, dla którego wieczność jest jedynie mgnieniem oka – obwieścił demon triumfalnie.

Przy całym komizmie sytuacji nie mogłem zapominać o jednym. Jakkolwiek zabawny w swej pysze wydawałby się wezwany przez Neuschalka demon, to pozostawał on przeciwnikiem wielekroć groźniejszym od jakiegokolwiek człowieka czy dzikiego zwierzęcia. Gdyby nie chronił mnie niewidzialny krąg utkany modlitwą (a utkać go może jedynie człowiek prawdziwie wierzący i dysponujący w dodatku pewnymi zdolnościami, które starała się w swych uczniach ukształtować nasza przesławna Akademia), to miałbym z nim niewiele większe szanse niż pluskwa w zetknięciu z drewnianym chodakiem. Na szczęście trzeźwo oceniałem sytuację i nie miałem zamiaru dać się zwieść pozorom.

– Cóż więc przyjdzie potężnemu demonowi po tak nędznej kreaturze, jak ten czarownik? – spytałem uprzejmie.

– Kolejna zdobycz – odparł z nutą lekceważenia w głosie. – Niemal nic niewarta…

Przypuszczałem, że o świcie będzie musiał zniknąć, gdyż demony nienawidzą słonecznego blasku, ale niespecjalnie uśmiechała mi się perspektywa całonocnej konwersacji. Zwłaszcza że wiedziałem, iż cały następny dzień poświęcimy na podróż, a kolejnej nocy demon zapewne znowu się pojawi. I wtedy mogłem nie mieć już tyle sił, by utrzymać go w bezpiecznej odległości od nas.

– Dostojny Belizariuszu – powiedziałem z powagą. – Jestem gotów sprzedać czarownika, ale musisz zaproponować godziwą cenę. Znajdź coś, co będzie warte podpisania paktu, a ja bez przykrości oddam tego człowieka w twoje ręce. Zastanów się do jutrzejszej północy. Czy to uczciwa propozycja?

– Nie! – zaryczał tak silnie, aż echo poniosło jego głos daleko w las.

– Czemuż to? – zapytałem, wiedząc, że opiera się jedynie z wrodzonej przewrotności.

– Chcę go teraz! – Ryk był tak donośny, iż pociemniało mi w oczach.

– Cóż, w takim razie, otoczony mocą świętej wiary i wspomagany imieniem Bożym, będę musiał wypróbować pewne zaklęcia przeciw demonom, których nauczono mnie w Akademii Inkwizytorium – stwierdziłem. – Zapewne nie wyrządzą one wielkiej szkody komuś, kto ma zaszczyt być Chorążym Zastępów, niemniej…