Выбрать главу

– Że jest tak potężny? – poddał mnich.

– Ano właśnie. – Skinąłem głową. – Zdumiewające.

– Istotnie zdumiewające – wtrącił opat, przypatrując się wyrastającym z ramion demona wężom, które wściekle tłukły łbami o świetlistą zaporę. – Zważywszy na to, kim jest i skąd pochodzi.

Nie odezwałem się ani słowem, gdyż w klasztorze Amszilas nie zadaje się pytań, jeśli cię o to nie proszą. Wiedziałem, iż dowiem się wszystkiego, jeśli taka będzie wola mnichów.

– To Ażi Dahaka, zwany inaczej Zahhakiem, dawny król Persji. Pozwolił, by demon Iblis ucałował jego ramiona, a wtedy z ramion tych wyrosły dwa jadowite węże, które właśnie widzisz – rzekł opat, patrząc wprost na mnie.

Nawet drgnięciem powieki nie dałem poznać, jak bardzo zdumiały mnie wypowiedziane przez niego słowa. Szczerze mówiąc, gdybym usłyszał je z innych ust, wziąłbym mego rozmówcę za szaleńca. Węże, jakby słysząc, że o nich mowa (chociaż nie sądziłem, by było to możliwe), uderzyły w barierę ze zdwojoną siłą, wysuwając rozwidlone, długie języki. Zza świetlistej ściany nie dobiegały żadne dźwięki, ale wyobrażałem sobie wściekły syk, który musiał towarzyszyć uderzeniom.

– Ażi Dahaka próbował zwalczyć to, co początkowo uważał za chorobę, a Iblis, tym razem w postaci uczonego lekarza, podsunął mu myśl o odrażającej kuracji. Każdego dnia zabijano dwóch chłopców i ich mózgami karmiono owe węże. Taaak. – Opat machnął dłonią w stronę pogrążonego w letargu ciała. – Taka jest jego historia. Z króla stał się tyranem, z tyrana demonem. Na tyle potężnym, że nawet my nie byliśmy w stanie rozpoznać jego natury, zanim nie postanowił ukazać się w swej prawdziwej postaci…

– Wydawało mi się jednak, dostojny ojcze – wtrącił stary mnich – że Ażi Dahaka został uwięziony i, skuty nierozerwalnymi łańcuchami, ma czekać na dzień Sądu.

– Jak widać, już nie – westchnął opat. – Ale wiemy też od naszego zacnego Mordimera, że wysłano za nim Łowczynię. Szkoda, że zginęła…

Domyśliłem się, oczywiście, że mówi o ślepej kobiecie dysponującej niezwykłą mocą, którą zabiłem, kiedy stanęła na mojej drodze.

– Wybacz, święty ojcze – zwróciłem się do opata. – Ale czy nauka Kościoła nie uczy nas, że nie ma demonów rzymskich, perskich, egipskich lub walijskich, lecz wszystkie one są różnymi postaciami tych samych wrogich nam istot? A ludzie, w zależności od kraju, w którym żyją, inaczej sobie wyobrażają i inaczej nazywają byty, będące tak naprawdę emanacją potępionych aniołów, wywodzących się od samego szatana?

– Ha – parsknął stary mnich. – Tego ich teraz uczą w Inkwizytorium…

– I dobrze – odparł dobitnie opat. – Bo taka jest właśnie oficjalna nauka Kościoła i nie jesteśmy tu po to, by ją podważać…

– Możesz odejść, Mordimerze – powiedział do mnie. – Doceniamy twą pomoc i rozsądek, który kazał ci przygotować nas na wizytę nieproszonego, a jakże niebezpiecznego gościa.

Nie musiał dodawać, bym zachował wszystko w tajemnicy. I tak wiedziałem, że jeśli chcę żyć, muszę trzymać język za zębami. Jego Ekscelencja biskup Hez-hezronu otrzyma standardowy raport, mówiący o tym, że dnia tego a tego licencjonowany inkwizytor Mordimer Madderdin dostarczył do klasztoru Amszilas demonologa i czarnoksiężnika Casimirusa Neuschalka oraz polecił go opiece bogobojnych mnichów. Co się stało dalej, tego inkwizytor nie wiedział, a nawet wiedzieć nie powinien.

Zastanawiałem się tylko nad jednym. Czego szukał tak potężny demon w klasztorze Amszilas? Przecież jego celem nie mogło być tylko wymordowanie najbardziej uczonych mnichów, gdyż szkoda ta, choć wielka, nie byłaby nie do nadrobienia. A potęga klasztoru nie załamałaby się nawet, gdyby stracił dwunastu mężów potężnych wiedzą oraz świętością. Ażi Dahaka chciał wszcząć zamieszanie i panikę, aby w jakiś sposób je wykorzystać. Lecz właśnie: w jaki? Jaka rzecz, znajdująca się w klasztorze, budziła aż tak wielkie pożądanie demona? Wiedziałem, że nie zadam tego pytania, a nawet gdybym je zadał, nie sądzę, by ktokolwiek zechciał udzielić mi odpowiedzi. Zresztą kto wie, czy gdybym usłyszał ową odpowiedź, to nie żałowałbym serdecznie, iż przed otworzeniem ust nie ugryzłem się w język… Cóż, tak jak powiedziałem demonowi, każącemu zwać się Belizariuszem, są księgi, których nie tylko nie należy czytać, ale których nie powinno się nawet otwierać. Bo jeśli zadasz pytanie, uważaj: możesz usłyszeć odpowiedź. Szkoda, że niewielu ludzi pamięta o tej prostej prawdzie, naiwnie sądząc, że wiedza jest dobrem samym w sobie. A przecież ja sam o wielu rzeczach w mym życiu wolałbym nie wiedzieć oraz nie pamiętać, gdyż niosą za sobą tylko wspomnienie gorzkiego bólu. Być może jednak właśnie ta niechciana pamięć jest krzyżem dźwiganym na chwałę Pana, gdyż pamiętam, jak mój przyjaciel dramaturg, mistrz Ritter, zapisał: co nas nie zabija, to nas uszlachetnia. Szkoda tylko, że niezgodnie z wymową jego słów, w głębi mego serca, zawsze czułem się bardziej martwy niż szlachetny. Lecz cóż, nawet okręt o połamanych masztach musi płynąć dalej, choćby kurs wiódł go ku zgubie…

Przyklęknąłem i ucałowałem pierścień, który opat łaskawie wysunął w moją stronę.

– Niech Bóg kieruje twymi krokami, Mordimerze, i niech cię mają w opiece święci Aniołowie – rzekł uroczyście, kładąc mi na chwilę dłoń na głowie.

Poczułem ciepło oraz moc emanującą z jego palców. Przez chwilę krótszą niż mgnienie oka miałem wrażenie, że nie klęczę przed starym człowiekiem w burym habicie, lecz przed jakąś wyniosłą postacią, otuloną aureolą nieziemskiego światła. Ale zmrużyłem oczy i po chwili widziałem już tylko pobrużdżoną zmarszczkami twarz leciwego człowieka.

Ostatni raz spojrzałem w stronę kuli, w której tkwił Ażi Dahaka i na rozwścieczone węże o żółtych oczach, zajadle bijące łbami w barierę, z uporem godnym lepszej sprawy. Wiedziałem, że ten widok nieprędko uleci z mej pamięci. Wiedziałem też, że nieprędko przestanę zadawać sobie pytanie: czego szukał pochodzący z Persji demon w klasztorze Amszilas i kto go uwolnił oraz wysłał z tą nadzwyczaj niebezpieczną, złowrogą misją? Co oznaczały jego słowa o czymś „czego tak pieczołowicie strzeżecie od wieluset lat”? I wreszcie kwestia, która nie wydała mi się warta tego, by kłopotać nią dostojnych zakonników, lecz która dla mnie samego miała witalne znaczenie: dlaczego Neuschalk nie zabił mnie, kiedy pokonałem już Łowczynię? Czy sądził, że moje towarzystwo pomoże mu łatwiej dostać się do klasztoru? A może miał jakieś inne plany, które swym zasięgiem obejmowały mą skromną osobę? Nie podejrzewałem jednak, bym miał w najbliższym czasie okazję, zdolności oraz wiedzę, by na te właśnie pytania udzielić odpowiedzi. W końcu nie byłem nikim więcej jak prostym inkwizytorem, który nadzieję zbawienia czerpał nie ze szczególnej wiedzy oraz świętości, lecz jedynie z gorliwej służby Panu i ze słów świętego Piotra, mówiących: Upokórzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili. A ja, niezależnie od nadziei tegoż wywyższenia, pragnąłem tylko służyć naszej świętej wierze oraz prawu i sprawiedliwości tak, jak je pojmowałem moim wątłym umysłem.

Miecz Aniołów

Idzie za mną możniejszy niż ja,