– Pytajcie więc – powiedział oschle i zatarł dłonie, pomimo że dzień był upalny, a w gabinecie panowała duchota.
– Kto był z wami w czasie przesłuchania oprócz Folkena i Hausmanna?
– Nikt. – Wzruszył ramionami. – To było tylko wstępne śledztwo.
Nie skomentowałem tego stwierdzenia, ale nie ukrywam, że się zdziwiłem. Nawet jeśli Bratta łgał, to jak mógł sądzić, że nie zapoznam się z protokołem spisanym przez Hausmanna, który to protokół ujawniłby to kłamstwo?
– Co się stało z przesłuchiwanymi?
– Ten pijaczyna. – Zgrzytnął zębami. – Bóg mi świadkiem, powinienem poznać, że ledwo trzyma się na nogach… – Mówił oczywiście o Folkenie, co nadal nie tłumaczyło całej sytuacji.
– A więc Folken najpierw popełnił błąd i zabił jednego więźnia, a wy bez słowa sprzeciwu pozwoliliście mu torturować drugiego, którego również wykończył? Czyż nie tak?
Odryl Bratta zacisnął usta tak mocno, że zamieniły się w prostą, różową krechę, wręcz w nienaturalny sposób przecinającą jego twarz.
– Popełniłem błąd – wysyczał.
– Gdzie są w tej chwili ciała? Z jakiego powodu przesłuchiwani umarli… – Uniosłem dłoń. – Wiem, wiem, że ich torturowano, ale chcę wiedzieć, co takiego zrobił Folken, iż tortura zamieniła się w wyrok? Czy wezwano medyka, a jeśli tak, to gdzie znajduje się jego raport?
Kanonik wstał z miejsca, a krzesło, na którym do tej pory siedział, przesunęło się z hurkotem.
– Nie muszę odpowiadać na wasze pytania – rzekł wściekle. – Zwłaszcza zadawane takim tonem!
– Nie przychodzę tu z własnej woli – odparłem łagodnie. – Przypominam wam, księże kanoniku, iż zostałem przysłany przez biskupa Hez-hezronu, a wierzcie, że się o taką misję wcale nie prosiłem. Im więc szybciej załatwimy sprawę, tym lepiej i dla was, i dla mnie. Powinniście wszak wiedzieć, że biskup lubi dostawać odpowiedzi na pytania, które zadaje. Szybkie i trafne odpowiedzi…
– Tak, tak – wymruczał. – Macie rację – przyznał po chwili, choć przyszło mu to z trudem. – Zakończmy rzecz jak najszybciej.
– A więc?
– W wypadku pierwszego z więźniów ciężko mówić o winie Folkena – powiedział kanonik. – Wiecie pewnie z własnej praktyki, iż zdarzają się ludzie słabego zdrowia, których sam widok narzędzi oraz przygotowania do tortur mogą doprowadzić do zgonu…
– To prawda – przyznałem, gdyż mnie samemu zdarzył się podobny wypadek, kiedy na stole umarł przesłuchiwany, zanim zdążono go nawet dotknąć.
– Dlatego i tylko dlatego pozwoliłem Folkenowi kontynuować, gdyż w pierwszym wypadku nie znalazłem jego błędu.
– No a drugi?
– Wiecie, jest taki stół z dośrubowywaną płytą do zgniatania… – Spojrzał na mnie pytająco, czy wiem, o co chodzi, a ja skinąłem głową.
– Folken docisnął za mocno śruby i udusił tego człowieka…
– Na miecz Pana – warknąłem. – Przecież tego błędu nie powinien nawet zrobić zwykły uczeń, a co dopiero mistrz katowskiej gildii!
– Podobno pił z wami całą noc… – Kanonik rzucił na mnie kose spojrzenie.
– Nie wiem, z kim pił, bo ze mną na pewno nie – odparłem lodowatym tonem. – Co zrobiono z ciałami?
– Wywieziono do Dołów. – Wzruszył ramionami. – Jak zwykle. Przedwczoraj wieczorem.
– Jak zwykle, drogi kanoniku – powiedziałem zjadliwie – to przeprowadza się obdukcję i spisuje stosowny raport. Szkoda, iż w tym wypadku nie dochowano procedur.
– Nie jesteśmy zobowiązani waszymi procedurami – rzekł i widziałem, że jest wściekły, choć próbuje się hamować.
– Mniejsza z tym. – Machnąłem dłonią. – Co się stało, to się nie odstanie – dodałem wielkodusznie. – Chciałbym jednak się dowiedzieć, dlaczego mistrz Folken i pisarz Hausmann leżą w letargu i zapewne niedługo umrą? Czy przesłuchiwani byli chorzy? Czy mogli ich czymś zarazić?
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł.
– Dziwne, że nie boicie się, iż was może dotknąć podobna przypadłość – powiedziałem wolno, patrząc mu prosto w oczy. – Dwóch ludzi, którzy uczestniczyli w tym samym przesłuchaniu co wy, właśnie umiera, a wy nie macie żadnych obaw?
– Pokładam wiarę w Panu – odrzekł, nie cofając wzroku.
– To godne podziwu – powiedziałem i wstałem z krzesła. – Pokornie wam dziękuję, księże kanoniku, że raczyliście odpowiedzieć na moje pytania. W raporcie dla Jego Ekscelencji nie omieszkam zaznaczyć, iż wykazaliście wiele dobrych chęci…
Poczerwieniał ze złości, ale nic nie odpowiedział. Kiedy wychodziłem, obrócił się ostentacyjnie w stronę okna. Ja tymczasem szedłem wolno przez katedralny ogród i zastanawiałem się, co powinienem uczynić w całej tej paskudnej sprawie. Oczywiście, mogłem wziąć za dobrą monetę słowa kanonika, wysmażyć stosowny raport dla Jego Ekscelencji i mieć problem z głowy. Jednak musiałem przedtem postawić sam sobie kilka pytań. A najważniejsze z nich brzmiało: czy biskup pragnął, bym pognębił kanonika, czy też wręcz przeciwnie, chciał, by Inkwizytorium oficjalnie zamiotło całą sprawę pod sukno? Jeśli to drugie, to mogło się okazać, że dodatkowe dochodzenie z mej strony będzie gorzej niż niemile widziane.
Jednak nie ukrywam, że kierowała mną też nader grzeszna ciekawość i ciągle zadawałem sobie pytanie: kim była czwarta, obecna w czasie przesłuchania osoba? I dlaczego Odryl Bratta zaprzeczał, aby ktokolwiek znajdował się w sali tortur oprócz kata oraz pisarza? Kogo krył ksiądz kanonik? Chyba że niedoświadczony pisarz Hausmann pomylił się, spisując protokół. Ale, mój Boże, przecież nie był na tyle niedoświadczony, by nie umieć zliczyć do czterech! No i ostatnia sprawa: cóż takiego się wydarzyło, że zarówno pisarz, jak i kat znajdowali się na pograniczu życia i śmierci? I czy ich stan naprawdę miał związek z przesłuchaniem? Wierzyłem, bowiem, w niespodziewane zbiegi okoliczności, gdyż moje życie dało mi tej wiary aż nazbyt wiele powodów (czasami ku mej radości, a czasami ku szczeremu ubolewaniu). Dlatego nie zamierzałem z góry wykluczać żadnej możliwości.
Mogłem kazać śledzić kanonika lub pofatygować się, by samemu zostać jego aniołem stróżem, ale nie sądziłem, by był na tyle durny (nawet jeśli był zamieszany w pozaprawne machinacje), aby w najbliższym czasie zdradzić się z czymś podejrzanym. Z drugiej strony, znana jest prawda mówiąca, że nawet najsprytniejsi przestępcy wpadają, popełniając najgłupsze błędy. A poza tym Odryl Bratta był człowiekiem pysznym i pewnym siebie. Czy w ogóle więc przypuszczał, by Inkwizytorium ośmieliło się go śledzić? Na razie postanowiłem jednak skierować się w inną stronę i odwiedzić miejsce, gdzie dwaj oskarżeni mnisi znaleźli wieczny spoczynek. Chodziło, rzecz jasna, o Doły. To niemiłe miejsce, mili moi, a wierzcie mi, że jeśli wasz uniżony sługa określa jakieś miejsce słowem „niemiłe”, to zwykły człowiek naprawdę nie powinien w nim szukać szczęścia. Zresztą, nawiasem mówiąc, Doły zaczynały żyć dopiero po zmroku, ale było to życie, hmmm… jakby to powiedzieć, wielce specyficzne. Jednak teraz, w blasku dnia, mogłem mieć nadzieję, że zdołam porozmawiać z kimś, kto zechce udzielić mi wyjaśnień, oraz nie narażę się na niepotrzebne kłopoty, których w Dołach nie brakowało.
Doły leżą już za murami Hez-hezronu, daleko poza głównym traktem, ale prowadzi do nich niezła, bita droga, choć w czasie opadów rozjeżdżona kołami wozów. Można powiedzieć, że przy Dołach powstała wręcz osada ludzi, którzy żyją ze zmarłych. Kopaczy grobów, woźniców i, przede wszystkim, cmentarnych hien. Wokół tego wszystkiego włóczyli się drobni handlarze, dziwki najgorszego sortu, bimbrownicy i inna hołota. Co prawda trupy zwykle były już obdzierane ze wszystkich cennych rzeczy w samym Hez-hezronie, ale pomysłowość ludzka nie znała granic. Chodziły nawet plotki, że istniała grupa hien powiązana z gildią rzeźników i dostarczająca im odpowiednio już sprawione ludzkie mięso, ale miałem nadzieję, że nie ma w tych informacjach nawet ziarna prawdy. Chociaż pamiętałem też, że zarówno biskup, jak i burgrabia wszczęli w tej sprawie głęboko utajnione śledztwo, które jednak niczego nie wykazało. Przyznam też, że kiedy przypominałem sobie o tym problemie, to nawet cielęcina lub jagnięcina wydawały się smakować inaczej niż zwykle…