Выбрать главу

Wiedziałem, że w Dołach niepodzielnie rządził Kuno Tausk, nazywany Żabą, ale nigdy nie miałem okazji spotkać tego człowieka. Lecz to on właśnie decydował, gdzie słać kolejne transporty trupów i gdzie kopać następne groby. On też pilnował porządku, mając za pomocników zgraję obwiesiów spod ciemnej gwiazdy, którym płacono za służbę z miejskiej kasy. Pilnował, zresztą, podobno żelazną ręką, gdyż nikt mu nie wtrącał się do pracy i można powiedzieć, że na Dołach był władcą udzielnym, od którego wyroków nie było odwołania.

Oczywiście podstawowym zadaniem Tauska i powodem, dla którego opłacano go z budżetu miasta, było zadbanie o bezpieczny pochówek. Nikt przecież nie chciał, aby z Dołów rozeszła się zaraza, która szybko sięgnęłaby samego Hezu…

Tausk urzędował w kwadratowym, ceglanym domu tuż obok drogi. Wejścia pilnowało dwóch ludzi wyglądających tak, że nikt zapewne nie chciałby ich zobaczyć w ciemnej uliczce. Ale na widok inkwizytorskiego stroju szybko stracili rezon i stali się bardzo pokorni.

– Pan Tausk jez u siebie – oznajmił jeden z nich ugrzecznionym tonem. – Pozwólcie no, panie, zaprowadzę…

Izba, w której zastałem Tauska, była czysta i zadbana, a sam zarządca siedział przy porządnie nakrytym stole i raczył się winem oraz ciastkami. Kiedy mnie zobaczył, wstał z miejsca.

– Witam uniżenie – rzekł. – Cóż sprowadza mistrza Inkwizytorium w moje skromne progi?

Wiedziałem już, dlaczego nazywają go Żabą. Był niski, krępy, miał niezdrową, zielonkawą cerę, wyłupiaste oczy i rozszerzające się ku dołowi, zwisające podgardle. Naprawdę, w każdej chwili można się było spodziewać, że wskoczy na najbliższe krzesło i zarechocze lub zakumka.

– Jestem Mordimer Madderdin – przedstawiłem się uprzejmym tonem. – Licencjonowany inkwizytor Jego Ekscelencji…

– Słyszałem o was, słyszałem – powiedział, patrząc na mnie oczami, które wydawały się w ogóle nie mrugać. – W czym wam mogę usłużyć? – zapytał i jednocześnie machnął niedbale dłonią, dając znak podwładnemu, by ten opuścił izbę.

– Przyznam, że potrzebuję pańskiej pomocy – rzekłem. – Choć sprawa, z którą przychodzę, nie jest łatwa…

– Siadnijcie no se, mistrzu. – Wskazał mi krzesło. – Wina? Ciasteczek?

– Chętnie – powiedziałem, sięgając po kielich.

– Tu, w Dołach, nie ma prostych spraw – stwierdził, a ja zastanawiałem się, kiedy wreszcie mrugnie. Było coś nienaturalnego w tym jego martwym, obojętnym spojrzeniu. – Ale zawsze chętnie pomogę naszemu kochanemu Officjum, zwłaszcza że też nam dostarcza trochę zajęcia…

Uśmiechnąłem się lekko, aby dać poznać, że rozumiem i doceniam wypowiedziany przed chwilą uroczy żarcik.

– Więc mówcie, mistrzu… – Wreszcie mrugnął, ale znowu skierował na mnie pozbawione jakichkolwiek emocji spojrzenie.

– Dwa dni temu przesłuchiwano, niestety z opłakanym skutkiem, dwóch mnichów. Ich ciała powinny zostać przywiezione z aresztu miejskiego przedwczoraj wieczorem lub w nocy. A ja chciałbym te ciała obejrzeć…

Przyglądał mi się długą chwilę.

– Z całym szacunkiem, mistrzu – rzekł w końcu. – Ale wiecie, ile ja dostaję ciał każdego ranka…

– Właśnie – przerwałem mu. – Ranka. A te zwłoki dostarczono wieczorem.

– No to już coś – przyznał niechętnie. – Z miejskiego aresztu, mówicie?

Skinąłem głową.

– Mogę popytać moich ludzi – rzekł, nie ruszając się z miejsca.

– Uczyńcie tak, z łaski swojej – poprosiłem.

– Ale i ja ośmielę się mieć do was prośbę, jeśli łaska – powiedział.

No tak, pomyślałem, tego właśnie powinieneś się spodziewać, biedny Mordimerze. Nic nie ma za darmo na tym nienajlepszym ze światów.

– Słucham uważnie – rzekłem.

Tym samym zgodziłem się na jego warunki: przysługa za przysługę, chociaż i ja wiedziałem, i on wiedział, że mogłem po prostu nakazać mu pomoc w śledztwie. Ale w takim wypadku zapewne nie wyniósłbym z Dołów żadnej znaczącej informacji.

– Jeden z moich pomagierów zaszalał z pewną dziewczynką – powiedział głosem bez wyrazu, a jego twarz cały czas pozostawała nieruchoma. – Pech chciał, że przyłapali go ludzie burgrabiego i wtrącili do lochu. Niech im będzie, loch mu się należy. Ale jeden z waszych – zrozumiałem, że ma na myśli inkwizytorów – zamierza oskarżyć go z ramienia Świętego Officjum. A to już rzecz… poważniejsza.

– A cóż ma do tego Święte Officjum? – zdumiałem się. – Nie interesują nas ani cudzołóstwa, ani gwałty. Chyba że – zmarszczyłem brwi – sprawa dotyczy krewniaczki któregoś z inkwizytorów. Wtedy, wybaczcie mi, nie dam rady nic zrobić, nawet gdybym chciał.

– Nie, nie – zaprotestował niemrawo. – Widzicie, ta dziewczynka nie była zupełnie żywa, kiedy się z nią zabawiał – wyjaśnił. – Rzekłbym nawet, że była całkowicie martwa…

– Ach tak – powiedziałem po chwili.

To wyznanie nie zrobiło na mnie wrażenia, gdyż bliźniacy, którzy towarzyszyli mi w wielu podróżach, również lubili towarzystwo kobiet spokojnych i trupio zimnych. Cóż to komu może zaszkodzić? Przecież kiedy dusza człowieka oddala się przed Tron Pański, na ziemi pozostaje już tylko martwa powłoka. Możemy brzydzić się podobnymi zachowaniami, lecz czy mamy je potępiać? Oczywiście, była to tylko moja opinia, gdyż Kościół, w swej niezmierzonej mądrości, miał na ten temat odrębne zdanie, które z całym szacunkiem respektowałem.

– Nie mogę wam nic obiecać – rzekłem w końcu. – Ale uczynię co w mojej mocy, aby oddalić oskarżenie od tego człowieka.

– To mi wystarczy – odparł i kiwnął głową tak powolnym ruchem, jakby bał się, że głowa ta może mu odpaść od szyi. – W końcu jesteście przyjacielem przyjaciół, mistrzu Madderdin, i słyszałem, że wasze słowo nie dym.

– Pokornie dziękuję za zaufanie – powiedziałem.

– Trzeba sobie ufać w tych ciężkich czasach – westchnął i zamrugał powiekami, tym razem aż dwa razy pod rząd.

Czasami cuda się zdarzają, mili moi. Nie obiecywałem sobie wiele po wizycie w Dołach, a jednak… Okazało się, że jeden z pracowników Tauska świetnie pamięta, że przywieziono ciała z miejskiego aresztu, i wiedział nawet, gdzie je zakopano.

– Przymknę oko na to, że nie macie stosownego zezwolenia – powiedział Tausk, patrząc wprost na mnie, a ja zrozumiałem, że spodziewa się, by doceniono jego przychylność.

– Pokornie dziękuję – odparłem raz jeszcze.

– Drobiazg – rzucił i mógłbym powiedzieć, że niedbale machnął dłonią, gdyby nie fakt, że dłoń ta poruszała się tak majestatycznie, jakby był władcą pozdrawiającym wiwatujące tłumy.

Czekaliśmy na skraju wykrotu, a pracownicy Tauska pilnie kopali. Kiedy dogrzebali się do zwłok, pomachałem dłonią przed nosem. Całe szczęście, że ciała były w miarę świeże i odór zgnilizny jeszcze nie był specjalnie intensywny. W dole znajdowało się kilkanaście zwłok, ale grabarz pamiętał, które z nich przywieziono z miejskiego aresztu. Wywlekli je na górę, a ja kucnąłem nad trupami.