– Nie widać, by ich torturowano – stwierdził Tausk, a ja nie mogłem nie zgodzić się z tym wnioskiem.
Jednak nie to było najważniejsze. Po pierwsze, obaj mężczyźni mieli włosy na głowie i ciele, a jedną z podstawowych zasad przesłuchania jest golenie podsądnych, tak by diabeł nie mógł ukryć się we włosach i pomagać swym wyznawcom. Oczywiście, był to przesąd czy może raczej pozbawiony znaczenia zwyczaj, ale jednak powszechnie stosowany, zwłaszcza kiedy przesłuchania prowadzili księża… My, inkwizytorzy, nie przykładaliśmy do golenia specjalnej wagi, gdyż doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że Zły kryje się w umysłach i sercach ludzi, a nie w ich włosach. Druga rzecz: obaj zakonnicy mieli na skórze znamiona oraz pieprzyki, a nie znalazłem żadnych śladów świadczących o tym, by miejsca te nakłuwano igłami, zgodnie z prawem oraz obyczajem. I trzecia, najważniejsza, sprawa: ani jeden, ani drugi mnich nie mieli wygolonej tonsury, a ich włosy były zdecydowanie dłuższe niż pozwalał na to zakonny zwyczaj Braci Ubogich.
– Jacyś dziwni ci mnisi – stwierdził zarządca, a ja mogłem tylko przyznać mu rację.
– Uprzejmie wam dziękuję, panie Tausk – powiedziałem. – Sądzę, że zobaczyłem, co chciałem zobaczyć.
– I ja tak myślę – powiedział głosem bez wyrazu.
Bo i faktycznie: zobaczyłem, co zobaczyć chciałem, i w wyniku oględzin zwłok nasuwał się jeden wniosek: kimkolwiek byli ludzie przywiezieni z aresztu i pochowani w Dołach, na pewno nie byli zakonnikami. Gdzie więc mogłem znaleźć mnichów, których przesłuchiwał kanonik Bratta, i dlaczego zdecydował się przeprowadzić taką mistyfikację? Czemu chronił ludzi oskarżonych o herezję i do jakich celów mieli mu posłużyć?
– Mistrzu Madderdin. – Kancelista z Inkwizytorium podniósł na mnie zmęczone, przekrwione oczy. – Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, jak niezwykła jest wasza prośba?
– Mam pełnomocnictwa Jego Ekscelencji… – odparłem rzeczowo, choć na początku chciałem powiedzieć, iż jestem specjalistą od niezwykłych próśb. W porę jednak ugryzłem się w język.
– Pełnomocnictwa pełnomocnictwami – rzekł spokojnie. – Ale nie widzę w nich nic o stałej inwigilacji dostojników Kościoła…
– „…wszelkimi dostępnymi metodami…”. – Wskazałem mu palcem fragment biskupiego dokumentu.
Westchnął.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Lecz musicie podpisać rozkaz. W razie komplikacji wy będziecie odpowiadać przed Jego Ekscelencją. – Spojrzał na mnie i pokręcił głową ze znużeniem. – A wiedzcie, że jak przyjdzie co do czego, nie chciałbym być w waszej skórze.
– Oczywiście – odparłem, gdyż znając Jego Ekscelencję, sam nie chciałbym być we własnej skórze, kiedy zaczną się kłopoty.
Prośba była rzeczywiście niezwykła, ponieważ rzadko zdarzało się, by Inkwizytorium rozpoczynało inwigilację znacznych dostojników kościelnych inaczej niż tylko na bardzo wyraźny rozkaz biskupa Hez-hezronu, który w końcu był (praktycznie i teoretycznie) zwierzchnikiem Świętego Officjum. Tym razem kancelaria zdecydowała się na małe odstępstwo od przepisów i sądziłem, że kanonik Bratta zawdzięcza to temu, iż inkwizytorzy zarówno nim pogardzali, jak i go nie znosili. I widać nawet w siedzącym przede mną bracie-inkwizytorze, pełniącym nudne, urzędowe funkcje, ta nienawiść się czaiła. Cóż, Odryl Bratta nie poświęcił życia, by zbudować sobie w różnych kręgach grono zaufanych przyjaciół, a teraz mógł za lekkomyślność słono zapłacić… Nie zamierzałem płakać z tego powodu, pomimo że z natury jestem człowiekiem sentymentalnym oraz uczuciowym.
Podejmując decyzję o inwigilacji, Święte Officjum decydowało się na wysłanie szpiegów. Ich tożsamość była ukrywana również przed inkwizytorami, bo w końcu nawet oni mogli zostać kiedyś poddani obserwacji i nie byłoby dobrze, gdyby potrafili bez trudu rozpoznać szpiega. Poza tym, im mniej osób znało tego typu tajemnice, tym większa była szansa, że cała sprawa nie wymknie się spod kontroli. Osobiście jednak byłem przekonany, iż przynajmniej do niektórych szpiegowskich raportów ma dostęp nie tylko Inkwizytorium, lecz również tongi – świetnie zorganizowana organizacja przestępcza trzęsąca Hez-hezronem. Rzecz jasna, w żaden sposób podejrzeń tych nie mogłem potwierdzić, lecz wydawały mi się one oczywiste. Tak czy inaczej, za kilka dni miałem wiedzieć wszystko o kanoniku: dokąd chodzi, z kim się spotyka, o czym rozmawia, a nawet z czego się składa jego jadłospis. I miałem nadzieję, iż te informacje pomogą mi wypełnić misję zleconą przez biskupa. Swoją drogą, wiedza mogła mnie zaprowadzić do miejsc, których w innym wypadku nigdy nie chciałbym nawet poznać… Całe szczęście, że zdawałem sobie z tego sprawę, twierdząc zawsze, iż poznanie prawdy nie jest dobrem samym w sobie, lecz liczy się tylko, czy potrafimy zyskaną wiedzę wykorzystać z pożytkiem dla nas samych.
Raport szpiegów otrzymałem po pięciu dniach i uważnie go przestudiowałem. Wydawało się, że w życiu Odryla Bratty nie było nic zaskakującego. Pełnił posługi kapłańskie, zajmował się sprawami urzędowymi, dwa razy w ciągu tego czasu odwiedził kochankę, a raz dom publiczny, wziął udział w bankiecie wydanym przez pewnego szlachcica. Zwróciłem jednak uwagę na jeden fakt: trzykrotnie w ciągu tych pięciu dni kanonik odwiedzał kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Bezlitosnej i modlił się tam przez kilka godzin. Ba, modlił się… Tego szpiedzy nie widzieli, gdyż Odryl Bratta wchodził do pomieszczeń zastrzeżonych jedynie dla duchownych, znanych proboszczowi parafii. Dlaczego katedralny kanonik uznał, iż modlitwa w niewielkim kościółku lepiej mu posłuży od modłów we własnej katedrze? Ha, trzeba było to sprawdzić!
Kościół Matki Boskiej Bezlitosnej znajdował się w najstarszej części Hezu, położonej w widłach rzeki. Był wtulony w wiekowe, zniszczone kamienice o fundamentach podmytych przez wylewającą co wiosna wodę. Sam kościół, ogrodzony żelaznym płotem, też prezentował się marnie. Nawet stojący na dziedzińcu posąg Matki Boskiej miał zielony nalot i dawno utracił już dziewiczą, marmurową biel.
Tym razem nie założyłem oficjalnego, inkwizytorskiego stroju, lecz zwykły szary kaftan i szary kapelusz z szerokim rondem, który tak przechyliłem, aby ocieniał mi twarz. Szpiedzy dokładnie wyjaśnili w raporcie, dokąd udawał się kanonik, i zamierzałem odwiedzić to samo miejsce. Mogło się okazać, iż Bratta nie robi niczego zdrożnego, chociaż wierzyć mi się nie chciało, by nie mógł znaleźć lepszego miejsca na modlitwy niż ten zaniedbany kościół, znajdujący się w dodatku dość daleko od katedry oraz katedralnej kancelarii.
Sala kościelna była ciemna, pusta i chłodna. Na ścianach dostrzegłem podniszczone upływem czasu freski, za ołtarzem stała drewniana figura Jezusa z Mieczem. Tyle, że głownia została przełamana w połowie i nikomu, jak widać, nie chciało się jej naprawić. Krótko mówiąc, był to obraz nędzy i rozpaczy, a kto wie, czy kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu proboszcz nie powędrowałby na stos za ten połamany miecz naszego Pana. Ale cóż, w dzisiejszych czasach Inkwizytorium charakteryzowało się już wzruszającą łagodnością, a okres błędów i wypaczeń, kiedy całe miasta spalały się od żaru inkwizytorskich serc, mieliśmy dawno za sobą. Sądziłem zresztą, iż jest to właściwa kolej rzeczy, gdyż przemoc nie powinna nigdy być bezrozumna. Z drugiej strony, publiczna chłosta i kościelna pokuta na pewno proboszczowi się należały. Bo cóż to za pasterz, który nie potrafi zadbać o święty przybytek swojego stadka? Postanowiłem, że umieszczę stosowną uwagę, dotyczącą tej sprawy, w raporcie dla Jego Ekscelencji. Być może był to tylko nieważny i niegodny uwagi drobiazg, ale wystarczy przecież czerpać naukę z historii. I przypomnieć sobie, od jak błahego wydarzenia rozpoczęła się rujnująca kościelny porządek herezja Palatynatu, która oderwała od świętej wiary te nad wyraz bogate prowincje. Każdy przejaw zła należy zwalczać wtedy, gdy jest ono jeszcze w zalążku, bo kiedy urośnie w siłę, a ludzie przyzwyczają się do jego obecności, to rozwiązanie nie musi już być takie proste.