– Byłaby pewnie zachwycona. – Uśmiechnąłem się. – Nie w tym rzecz jednak. Skąd wzięlibyście pieniądze na wóz i konie?
– Pożyczyłbym?
– A od kogo? Jeśli bylibyście tylko pomocnikiem aktorów? Człowiekiem bez majątku i perspektyw?
– Skoro miał braci, może oni przyjechali wozem?
– Mówiliście, że ojciec wydziedziczył Schwimmera, a więc wnioskuję, że trzyma rodzinę twardą ręką. Dałby synom wóz oraz konie, nie wiedząc w dodatku, na co są im potrzebne? Oni nie muszą jeździć do Hezu, bo w Gottingen jest duży targ. A więc?
– Na miecz Pana, uwiecznię was w którymś z dramatów i ręczę, że tego pożałujecie! Czego wy ode mnie chcecie?
– Myślcie!
– Nie chcę myśleć – zajęczał. – Chcę spać!
– A jeśli nie udał się do domu pod Gottingen, to na pewno potrzebował bezpiecznego schronienia tu, w Hezie, i również jakiejś gotówki. Kto z waszych znajomych mógł mu zaoferować gościnę? Kto nie ma kłopotów z pieniędzmi?
– Oooo. – Przeciągnął, podnosząc się na łóżku i patrząc na mnie nagle otrzeźwiałym wzrokiem. – Chyba wiem, dokąd zmierzacie…
– Czy to możliwe, Heinz?
– Na głowę Belzebuba – mruknął. – Trafiło się ślepej kurze ziarno. To możliwe, panie Madderdin, diablo możliwe – urwał na moment, a potem pogłaskał się po brodzie i zagryzł wargi, jakby myśląc, czy może się zdobyć na wyznanie. – Andreasa łączyły szczególne więzy z Johannem – rzekł w końcu. – A w każdym razie Andreas dążył, by szczególne więzy ich połączyły. Pojmujecie, o czym mówię?
– Czyżby o budzącej odrazę namiętności, za którą sprawiedliwy Bóg pokarał mieszkańców Sodomy? – zapytałem i nie ukrywam: byłem zdumiony, choć wiedziałem też, że w aktorskim światku dzieją się takie rzeczy, iż w zasadzie jakiekolwiek zdumienie mogłem sobie darować.
– Ano właśnie – odparł.
– I Kuffelberg pomógł Schwimmerowi w porwaniu oraz ukryciu dziewczyny w zamian za to, że Schwimmer obdarzy go swymi względami?
– Być może.
– To chore, Heinz.
– Miłość – westchnął, jakby to słowo tłumaczyło wszystko.
– A skąd u was taka chęć do pomocy, co?
– Skoro wpadliście na ten trop, prędzej czy później sami odkrylibyście co trzeba – powiedział. – A że zaoszczędziłem wam czasu oraz wysiłku, więc pewnie okażecie swą wdzięczność w stosowny sposób. – Uśmiechnął się z trudem.
– Ano okażę – obiecałem mu. – Choć nie ukrywam, że wcześniej mogliście się podzielić ze mną tymi rewelacjami.
– Nie donoszę na kolegów – odparł z godnością.
– I nikt by się nie ośmielił was do tego nakłaniać – odparłem.
Ritter wyjaśnił mi dokładnie, gdzie mieszka Andreas Kuffelberg. Była to mniej zamożna część dzielnicy kupieckiej, położona częściowo przy jednej z rzecznych odnóg, a częściowo na wyspie, gdzie pasażerów przez płytkie błocko przewoził ciągnięty linami prom. Jednak domostwo Kuffelberga znajdowało się jeszcze niedaleko brzegu. Był to dom położony w wąskiej uliczce i przyciśnięty do innych budynków tak, że ich mieszkańcy mogliby sobie podawać ręce przez okno, gdyby tylko dobrze się wychylili. Heinz odwiedził kilka razy Kuffelberga, więc wyjaśnił mi, że dom składał się z położonych na parterze kuchni oraz stołowego pokoju i dwóch niewielkich izb na piętrze. Do tego dochodził loszek, w którym Ritter co prawda nie był, ale wiedział o jego istnieniu, gdyż gospodarz trzymał tam między innymi trunki.
Długą chwilę stałem ukryty w cieniu jednego z zaułków i obserwowałem wejście. Jednak nic się tam nie działo. Nikt nie wchodził ani nikt nie wychodził, dostrzegłem tylko, że ktoś otworzył okiennice na parterze, ale te w izbach na piętrze pozostały cały czas zawarte na głucho. Czyżby w jednej z nich krył się właśnie Schwimmer wraz ze swą ofiarą? No cóż, nie miałem innego wyjścia, jak to zbadać. Podszedłem do drzwi i zastukałem przerdzewiałą kołatką o kształcie lwiej głowy (a raczej połowy lwiej głowy, gdyż reszta się wykruszyła). Po chwili usłyszałem człapanie i głos starej kobiety.
– Czego tam?
– Do mistrza Kuffelberga z poleceniem od mistrza Rittera – wyjaśniłem, zdobywając się na ton jednocześnie uniżony i lekko zniecierpliwiony.
– Już, już… – Dla kobiety nazwisko Rittera nie było widać obce, bo usłyszałem chrzęst odmykanego skobla.
Drzwi się uchyliły i w progu zobaczyłem starą, pomarszczoną kobiecinę, której twarz przypominała wymięte i brudne prześcieradło poznaczone kozimi bobkami. W tym wypadku rolę kozich bobków grały brązowe brodawki, obrastające jej twarz ze zdumiewającą równomiernością. Wszedłem do środka, spychając staruszkę na bok.
– Gdzie Kuffelberg? – zapytałem tym razem ostrym tonem.
Z pokoju wyłoniła się jakaś barczysta postać i stanęła w cieniu. Trudno jednak było nie rozpoznać w niej Kuffelberga, pomimo że tym razem miał gładko wygolone policzki, a nie doczepioną rudą, rozwichrzoną brodę.
– Pan Madderdin? – W jego głosie zaniepokojenie walczyło o lepsze ze zdziwieniem. Postąpił kilka kroków w moją stronę. – Wejdźcie, proszę.
– Słówko na osobności – powiedziałem.
Wydawało mi się, że pobladł, ale bez słowa wskazał stołowy pokój, w którym obok ogromnego łoża piętrzyło się mnóstwo aktorskich rekwizytów. Zamknął za nami drzwi.
– Czym wam mogę służyć? – spytał.
– Gdzie jest Schwimmer? – Postanowiłem nie owijać niczego w bawełnę.
– Ha, więc dlatego tu jesteście! – Klepnął się dłońmi w uda. – Ludzie Loebego też mnie o to pytali. Nawet pozwoliłem im rozejrzeć się po domu…
– Nie twierdzę, że jest tutaj – powiedziałem – ale uwierz mi, Andreasie, że lepiej dla ciebie będzie, jeśli wyznasz całą prawdę. Pomaganie przestępcy jest karane z całą surowością prawa, choć wiem też, że Loebe zamierza je w tej mierze zastąpić…
– Ja tam nic nie wiem – burknął. – A w ogóle spieszę się na próbę, więc jeśli nie macie nic przeciwko…
Nie zamierzałem dalej słuchać, gdyż jego bezczelność obrażała moje uczucia. Zrobiłem szybki krok i złapałem go lewą ręką za krocze, a prawą dłoń zacisnąłem mu na gardle, by nie mógł krzyczeć. Zwarłem na jego przyrodzeniu palce, jakby były kleszczami imadła. Zachrypiał, nie mogąc krzyknąć, a oczy niemal wypłynęły mu z bólu. Zwolniłem nieco uścisk, gdyż chciałem, by skupił się na wysłuchaniu moich słów, a nie kontemplowaniu własnego cierpienia.
– Przykro będzie, jeśli już nigdy nie dasz rady wsadzić go w rzyć młodego chłopca, prawda? – spytałem i znowu ścisnąłem mocniej.
Zaraz jednak ponownie zwolniłem chwyt, bo nie chciałem, by mi tu zemdlał. Po policzkach Kuffelberga spływały rzęsiste łzy, a w oczach malowało się już tylko przerażenie oraz boleść. Pociągnąłem nosem.
– Zesrałeś się – powiedziałem z obrzydzeniem.
Odepchnąłem go i padł pod ścianę. Skulił się tam natychmiast w kłębek, obejmując dłońmi krocze. Pozwoliłem mu trochę powyć i trochę poszlochać, po czym kucnąłem przy nim.
– Gdzie jest Schwimmer? – zapytałem, wyciągając zza cholewy buta krótki, ale ostry sztylet, i starając się, by aktor dostrzegł ten gest.
– Uuuuu sieeebie – wychlipał cicho. – Gdzieś tam w wiosce.
– Niedaleko Gottingen?
– Seitzen, nazywa się Seitzen!
Przekląłem w myślach pamięć Aloisa Pimke, który na trzy strzały wszystkie miał nietrafione. Niemniej literę „S” zapamiętał dobrze.
– Oooo… Jeeezu, jak boli…
– Zamknij się – rozkazałem. – Bo zaboli jeszcze bardziej.
Zachłysnął się powietrzem i własnymi łzami.
– Nieee, błagam…
Błagania robią na mnie niewielkie wrażenie, chociaż jestem gotów ich wysłuchać, kiedy tylko widzę u błagającego szczerą chęć poprawy. Miałem nadzieję, że taką właśnie chęć zobaczę u Kuffelberga, gdyż nie bawiło mnie dalsze prowadzenie śledztwa. Oczywiście, znałem ludzi, którzy znajdowali grzeszną uciechę w dręczeniu bliźnich, ale sam byłem jak najdalszy od podobnych skłonności. Jeśli jednak czyjeś cierpienie mogło doprowadzić mnie do celu, nie widziałem powodów, by nie wziąć na ramiona krzyża podobnej odpowiedzialności.
– Porwał dziewczynę czy sama chciała jechać?
– Pooorwał, panie, pooorwał. O-ostrzegałem go, ale…
– Z braćmi?
– Tak.
– Dałeś mu pieniądze na wóz i konie? Ukryli dziewkę wśród towarów?
– Skąd wiecie?
Uderzyłem go wierzchem dłoni w zęby.
– To ja zadaję pytania – przypomniałem.
– Tak, tak, wóz. Pożyczyłem mu wóz.
– A co dostałeś w zamian?
Wciągnął głęboko powietrze w płuca, nic nie odpowiedział i tylko skulił się jeszcze bardziej, jakby oczekując na cios.
– Zresztą, nieważne – wiedziałem przecież, co otrzymał w zamian, więc wstałem. – Jeśli masz jeszcze coś do powiedzenia, Andreasie Kuffelberg, mów zaraz. Bo kiedy wrócę z Seitzen z pustymi rękami, to nie omieszkam cię odwiedzić w celu kontynuowania naszej uroczej pogawędki.
– To wszystko, co wiem, przysięgam! Znajdziecie ich tam, panie.
– Lepiej byłoby dla ciebie, abym ich naprawdę znalazł – powiedziałem poważnym tonem.
W siedzibie Inkwizytorium w Hezie nie tylko przesłuchuje się oskarżonych lub świadków. Mieszkają tu zarówno inkwizytorzy prowadzący ważne śledztwa, jak i ci, którzy pragną odnaleźć chwilę skupienia w rozmodlonej ciszy naszych sal. Hezkie Inkwizytorium posiada też dobrze zaopatrzoną bibliotekę, choć, rzecz jasna, nie jest to biblioteka, której zasoby mogłyby się równać z bogactwem zgromadzonym w klasztorze Amszilas. Niemniej księgozbiór mamy okazały i nie znajdują się w nim tylko tomy poświęcone religii, teologii oraz filozofii, ale również dzieła znacznie lżejsze. Poza tym Inkwizytorium słynie ze swych map. Nasi kartografowie zbadali oraz opisali cały znany nam świat, i podobno czytelnością oraz dokładnością mapy z Hezu przewyższają nawet te znajdujące się w bibliotece Ojca Świętego. Oczywiście, inkwizytorów nieszczególnie zajmują przedstawienia odległych krain: Abisynii, zamieszkanej przez jeżdżących na koniach w paski ludzi o psich głowach, Persji, rządzonej przez wyznawców ognia, czy też dalekich Chin lub Wysp Korzennych. My zajmujemy się daleko bardziej przyziemnymi sprawami. Nas interesuje, byśmy na mapach mogli odnaleźć każde miasteczko, a nawet większą wioskę na terenie naszego prześwietnego Cesarstwa. Bo jakżeż by to było, gdyby inkwizytor, dowiedziawszy się, że ma szukać podejrzanego w miejscowości Seitzen, musiał wpierw prowadzić uciążliwe i wnikliwe śledztwo, by dowiedzieć się, gdzie ta wioska w ogóle leży? Cóż to byłoby za marnotrawstwo sił i czasu!