Usłyszeliśmy łomotanie w deski i wściekły, donośny głos Loebego.
– Otwierać, łajdaki, otwierać!
A potem musiały pójść w ruch siekiery, gdyż usłyszałem charakterystyczne uderzenia w drewno. Szopa nie wyglądała solidnie, tak więc byłem pewien, że za chwilę kupiec wraz z towarzyszącymi mu ludźmi znajdą się w środku.
Oli zerwał się z nieruchomej Ilony i ruszył pod ścianę po cep. Zauważyłem, że ma zakrwawione podbrzusze, a więc widać było, że dopiął swego.
Padły wyłamane deski. Najpierw jedna, potem druga i trzecia. Aldi wkłuł się w powstałą szparę widłami, ale ktoś musiał przepuścić ostrza i przytrzymać drzewce. Johann zawył wielkim głosem, ale już w tym momencie do środka wpadł wielki, czarnobrody mężczyzna. Zręcznie uchylił się przed ciosem cepa, po czym przeszedł na prawą stronę i łupnął Oliego toporem. Nie trafił w głowę, ale niemal odciął mu ramię, a uderzenie było tak mocne, że Oli zatoczył się do tyłu i, wrzeszcząc z bólu, wpadł prosto na ostrza zardzewiałej brony. Dwa z nich przebiły go powyżej pasa i wyszły w fontannie krwi, razem z flakami.
Czarnobrody stracił topór, ale wyszarpnął z pochwy miecz. Ruszył w stronę Johanna, który oparty o ścianę kołysał cepem. Do środka już wleciał Loebe oraz drugi z jego towarzyszy, łysy jak kolano osiłek z wężowiskiem blizn na twarzy. Poznałem go. To był jeden z chłopców z tongów. A więc kupiec oszukał mnie, twierdząc, że nie korzysta z ich pomocy. Loebe cisnął kamieniem wielkości pięści i trafił Schwimmera prosto w czoło. Johann z ogłupiałym wyrazem twarzy opadł na kolana i podparł się na cepie. Loebe odepchnął szykującego się do ciosu czarnobrodego i skoczył w stronę aktorskiego pomocnika. Obalił go na ziemię i wyrwanym zza pasa nożem dźgnął prosto w pierś. Johann szarpnął się ostatkiem sił i chwycił kupca prawą dłonią za gardło. Jednak nic mu to już nie mogło pomóc. Loebe, nie zważając na chwyt, walił nożem, spod ostrza którego bluzgały strugi krwi. Musiał uderzyć Schwimmera co najmniej pięć lub sześć razy, zanim ten puścił jego szyję i znieruchomiał z zaciśniętą w pięść dłonią. Loebe podniósł się, cały zakrwawiony, jakby przed momentem zarzynał świnię, z twarzą zmienioną grymasem wściekłości w upiorną maskę. Ruszył w stronę Ilony, zataczając się niczym pijany.
– Nie zrobili… Nic ci nie zrobili? – zapytał chrapliwym, urywanym głosem.
Ona nie odpowiedziała, ale sam musiał już wszystko dostrzec. Rozerwany kaftan, podniesioną suknię, odsłaniającą nagie uda, i krew na ubraniu oraz ciele.
– Nieeeeeeeee! – wrzasnął tak przeraźliwie, jakby katowano go żywym ogniem. – Nieeeee! Moja przyszłość, moja nadzieja, nie mogli tego zrobić!
Opadł na kolana i zaczął rwać włosy z głowy. Zawsze sądziłem, że wyrażenie „rwać włosy z głowy” jest tylko zręczną i obrazową metaforą na oddanie czyjegoś cierpienia, ale oto widziałem na własne oczy, jak Loebe, wyjąc niczym wilk, rwie włosy ze swej czaszki pełnymi garściami. Potem wbił się pazurami w klepisko i, zagłuszając wszystko potępieńczym skowytem, zaczął tłuc głową w ziemię. Wreszcie łysy pomocnik nie wytrzymał tego i chwycił kupca za ramiona. Poderwał go siłą na nogi.
– Spokój, spokój! – Jego głos nie brzmiał bynajmniej uspokajająco. – Uciekajmy stąd, do cholery! Nie wiadomo, kto jeszcze przyjedzie…
Stary Loebe otrząsnął się, przetarł czoło dłońmi, ale nadal wyglądał jak szaleniec. Miał zmierzwione włosy, spoconą, czerwoną twarz, naderwane ucho, z którego ściekała strużka krwi i mokre od posoki ubranie. Przez chwilę wpatrywał się w martwego Johanna Schwimmera wzrokiem otępiałym z bólu i wściekłości, a potem jego spojrzenie ześlizgnęło się na mnie. I kiedy zobaczyłem oczy Loebego, coś powiedziało mi, że jego słowa nie będą brzmieć: „na co czekacie? Rozwiążcie inkwizytora!”. I faktycznie, nie brzmiały.
– Zabij go! – rzucił do czarnobrodego mężczyzny, który wycierał właśnie zakrwawioną klingę w kaftan martwego Oliego.
– Ojcze, on przyszedł mnie ratować! – krzyknęła Ilona i byłem zdumiony tym, że straszne przeżycia nie odebrały jej, po pierwsze, zdolności pojmowania sytuacji, a po drugie, godnego chwały współczucia dla bliźniego.
– Milcz, parszywa dziwko! – wrzasnął kupiec, a Ilona opadła na barłóg, jakby ją spoliczkowano.
Czarnobrody tylko się zaśmiał, wyszczerzając wykruszone zęby, i podszedł do mnie. Dźgnął mieczem, trzymając oburącz rękojeść, tak jakby zamierzał stemplem wbić gwóźdź w podłogę. Jęknąłem boleśnie i znieruchomiałem, a on wyciągnął na nowo pokrwawione ostrze.
– I już – zarechotał. – Po robocie…
Nie zamierzałem dawać jakiegokolwiek znaku życia, chociaż przeżyłem to mocne, choć niewprawne uderzenie. Udało mi się przyjąć ostrze w taki sposób, aby wbiło się pomiędzy ramię a klatkę piersiową. Oczywiście żelazo solidnie mnie poraniło, czułem ból zarówno w ręku, jak i rozharatanych żebrach. Niemniej morderca był pewien, że trafił w serce, a szeroki płaszcz, który miałem na sobie, utrudnił mu rozeznanie. Również tego typu zachowań uczono nas w Inkwizytorium. Jak zmylić wroga, jak udawać ciężko rannego lub zabitego, jak ułożyć ciało, aby cios nie uszkodził witalnych miejsc. Jasne, że nic by mnie nie ocaliło, gdyby czarnobrody miał w ręku topór albo gdyby zamierzał mnie mieczem posiekać, a nie tylko przebić. On jednak, na moje szczęście, był zarówno mało doświadczony, jak i zapewne zmęczony pościgiem oraz walką.
– A co z nią? – Pokazał w stronę szlochającej w kącie Ilony.
– Co ma być? Nic! – warknął Loebe. – Uciekajmy stąd, póki ktoś się nie zjawi.
Spod przymrużonych powiek widziałem, jak ruszają do wyjścia, zostawiając za sobą trzy ciała martwych braci, mnie oraz pokrwawioną, rozpaczającą Ilonę. Córka kupca, widząc, że odchodzą, poderwała głowę.
– A ja? – krzyknęła głosem ciężkim od szlochu. – Ojcze, co ze mną?
Stary Loebe obrócił się na pięcie. Twarz miał zmienioną w grymasie gniewu. Splunął tylko pod nogi i roztarł krwawą plwocinę podeszwą.
– Ty możesz robić, co chcesz! – Wyrzucił z siebie te słowa, jakby były przekleństwem.
Huknęły drzwi od szopy, potem usłyszałem tylko ciche rżenie koni i coraz bardziej oddalający się stukot końskich kopyt.
– Ilono – starałem się zawołać, ale z moich ust wyszedł tylko zduszony szept.
Obróciła się gwałtownie w moją stronę.
– Żyjecie – powiedziała. – Jak to…?
– Więzy – rzekłem szybko, gdyż chwila nie była odpowiednia na to, by tłumaczyć, w jaki sposób uniknąłem śmierci. – Przetnij mi więzy i pomóż zatrzymać krwotok!
Poderwała się, potknęła o kraj rozdartej sukni, wywróciła, boleśnie uderzając łokciem w podłogę, po czym przypełzła do mnie. Spod porwanego kaftana wyłoniła się pierś ze zsiniałymi śladami od palców Oliego Schwimmera.
– Nóż – szepnąłem. – Poszukaj noża.
Rozejrzała się wokół bezradnie, a ja czułem, jak krew coraz bardziej zlepia mi ubranie. Starałem się mocno przyciskać ramię do tułowia, ale wiedziałem, że to pomoże tylko na krótko.
– Poszukaj przy ciałach – rozkazałem mocniejszym głosem, choć wydobycie go z siebie przyszło mi z ogromnym trudem. – Szybciej, dziewczyno!
Najbliżej leżało ciało Oliego, ale ominęła je. Zbliżyła się do martwego Aldiego i zamarła z dłońmi nad jego ramieniem. Aldi miał głowę rozłupaną niemal na pół oraz oczy wytrzeszczone bólem i strachem.
– Przy pasie albo w cholewie buta! – rzuciłem ponaglająco.
Wreszcie zdecydowała się dotknąć zwłok. Nie wiem, dlaczego tak wielu ludzi ma problemy z dotykaniem martwego ciała. Przecież to już tylko pozbawiony duszy i myśli strzęp mięsa.
– Jest! – wykrzyknęła i zza cholewy wyciągnęła nóż.
Podbiegła z nim do mnie i kucnęła tuż obok. Jej poraniona pierś znowu wyłoniła się zza rozerwanego kaftana. Ale teraz nagość tej dziewczyny nie budziła we mnie żadnych emocji poza współczuciem. W dodatku byłem jej głęboko wdzięczny, że nie oddała się w kącie rozpaczaniu nad własnym losem, pozostawiając waszego uniżonego sługę, by wykrwawił się na śmierć. A ośmielałem się sądzić, że wiele kobiet słabszego ducha tak właśnie by uczyniło.
Na szczęście Ilona radziła sobie z nożem całkiem nieźle i udało jej się szybko rozciąć więzy oraz kaftan, jednocześnie nie dodając mi nowych ran (co zdecydowałem się zachować we wdzięcznej pamięci). Moje odzienie było już całe przesiąknięte krwią, ale wiedziałem, że ostrze nie przecięło żadnej ważnej żyły lub tętnicy, gdyż wtedy na wszelki ratunek byłoby za późno. Kazałem Ilonie, by założyła mi opaskę na górną część ramienia i owinęła szmatami poraniony bok (wycięła je z własnej sukni). Miałem nadzieję, że dzięki temu zdołam przetrzymać następnych kilka chwil.
– Ilono – powiedziałem. – Musisz teraz biec po pomoc. Znajdź jakichś ludzi i powiedz im, że tutaj leży umierający szlachcic. Nie mów, że jestem inkwizytorem, bo jeszcze pchną mnie widłami. – Pozwoliłem sobie na żarcik, ale ona nawet się nie uśmiechnęła. – Biegnij, moje dziecko, a ja na miecz Pana, odwdzięczę się za twoją dobroć…
Spojrzała na mnie poważnymi, pełnymi łez oczyma i wolno skinęła głową.
– Wrócę tak szybko, jak tylko będę mogła – obiecała.
Wybiegła z szopy, a ja zastanawiałem się, czy oto nadeszły ostatnie chwile Mordimera Madderdina, umierającego jako przypadkowa ofiara sporów pomiędzy ludźmi, którzy tak naprawdę nic go nie obchodzili. Miałem jednak nadzieję, że Pan uważa mnie za na tyle pożyteczne narzędzie, tu, na tym nieszczęsnym padole łez, by nie powoływać mnie jeszcze do swej chwały. Nagle rozmyślania przerwał mi jęk i bulgot. Spojrzałem w tamtą stronę. Na ustach Johanna Schwimmera pojawił się krwawy bąbel i pękł, rozbryzgując czerwień na jego twarzy. Ha, a więc nędzny porywacz i niedoszły gwałciciel jeszcze żył, a ręka kupca Loebego nie okazała się tak pewna jak myślałem! Podpierając się zdrową ręką, powlokłem się w jego stronę, mając nadzieję, że uda mi się pomóc mu i zachować go przy życiu. Oczywiście, nie kierowało mną godne pożałowania miłosierdzie, lecz jedynie wiara, że śmierć Schwimmera powinna być znacznie sroższa niż tylko cięcie nożem. Ażeby taką śmierć mu zadać, musiałem go wcześniej uratować. Niestety, kiedy tylko podpełzłem bliżej, zobaczyłem, że aktorski pomocnik nie przeżyje nawet godziny, a za cud tylko można było poczytywać, że w ogóle przeżył do tej pory.