Jako autorowi zależy mi, by Czytelnik zbierał strzępy wiedzy rozsiane tu i ówdzie i wyciągał z tego stosowne wnioski. Bardzo spodobała mi się wypowiedź jednego z uczestników internetowych forów, który zacytował słowa Mordimera z opowiadania Młot na czarownice: „jestem sługą Bożym, młotem na czarownice i mieczem w ręku Aniołów”, słusznie domyślając się, że tytuł następnego tomu będzie brzmiał Miecz Aniołów. Celowo pozostawiam wiele kwestii otwartych, ale zapewniam, że ich wyjaśnienie zostało przewidziane. Na przykład Czytelnicy tomu Łowcy dusz dowiedzą się między innymi, czym są i jak powstały wampiry oraz jak ważną rolę miały odegrać w dziejach świata.
Proszę również wziąć pod uwagę, że narracja pierwszoosobowa powoduje dodatkowe konsekwencje: bohater w opisie rzeczywistości może się mylić lub też celowo kłamać. Bardzo wyraźnie to widać, kiedy Madderdin wspomina zabitą przez siebie burdelmamę Lonnę. Opowiada wtedy: „Poprzednia właścicielka tego wesołego domu została skazana za szereg grzechów. A skazanie dziwnie zbiegło się w czasie z zerwaniem więzów przyjaźni, które niegdyś łączyły ją z waszym uniżonym sługą. Oczywiście, była to jedynie sprawa przypadku” oraz „Doskonale wiedziała o tym Lonna, poprzedniczka Tamili – chociaż z uwagi na pewne pożałowania godne wypadki od dawna już nie miała z kim dzielić się tą wiedzą”.
Czy poznane w poprzednich tomach postaci kiedykolwiek znowu pojawią się w życiu Mordimera?
Wiele z nich odegra mniejszą lub większą rolę w życiu mojego bohatera. Przede wszystkim przedstawiciel Wewnętrznego Kręgu Inkwizytorium, którego Mordimer Madderdin zna pod imieniem Mariusa von Bohenwalda. Poza tym pojawi się wampir-baron Haustoffer, ponętna zabójczym Enya, czarownica Karla, demonica-kusicielka Hagath, a nawet skrzywdzona przez Mordimera Loretta Alzig (ale ona dopiero w piątym tomie i tylko w incydentalnym epizodzie). Z bohaterów znanych z tego zbioru ważną rolę odegra jeszcze aktorka Ilona Loebe (również w tomie piątym), przypomni o sobie aktor i dramaturg – mistrz Heinz Ritter. Mordimer będzie musiał także stawić czoła bratu jałmużnikowi Maurizio Sforzy, którego wcześniej pokonał i upokorzył. Rzecz jasna, pojawią się standardowi bohaterowie drugiego planu, czyli Kostuch, bliźniacy oraz Jego Ekscelencja biskup Hez-hezronu.
Czy nie sądzisz, że twoje opowiadania są za krótkie, a puenta następuje zbyt szybko?
To zarzut, który pojawiał się często w przypadku zbiorów Sługa Boży i Młot na czarownice. Odbieram go jako komplement, ponieważ zawarte tam opowiadania miały od 35 do 65 stron znormalizowanego maszynopisu (przeliczając na strony książkowe, były jeszcze dłuższe), czyli w żadnym wypadku nie można nazwać ich krótkimi. Jestem zachwycony faktem, że tekst kilkudziesięciostronicowy może wydać się Czytelnikowi krótki, gdyż świadczy to, że lekturą się nie znudził. A to jest, moim zdaniem, najważniejsza cecha literatury: nie nudzić! Co z tego, drogi autorze, że wypowiadasz prawdy objawione, a w każdym zdaniu są nawiązania do Platona, Nietzschego czy Dostojewskiego, skoro czytający ziewają z nudów? Ja jestem jak aktor z greckiego dramatu, który na koniec spektaklu, kłaniając się nisko przed publicznością, mówi: „jeśli zabawiłem was, czuję się tym samym wynagrodzony, jeżeli uraziłem, raczcie wybaczyć”. Jednak opinie mówiące o tym, że opowiadania są zbyt krótkie, wziąłem sobie do serca. Stąd między innymi przeszło stustronicowy tekst Głupcy idą do nieba. Wyznawcy tezy „brzytwa Ockhama”, mówiącej „nie mnóż bytów ponad miarę” (i słusznie mówiącej!), mieliby w wypadku tego tekstu pole do popisu. Sam potrafiłbym radykalnie go skrócić tak, aby opowiadanie nie straciło nic na spoistości fabuły. Tyle że staram się ukazać nie tylko przygody głównego bohatera, ale również koloryt otaczającego go świata. Spróbuję przekazać Wam moją myśl na narzucających się przykładach:
1. Rozmowa Mordimera i Rittera o roli sztuki w życiu
Czy ten tekst w jakikolwiek sposób posuwa akcję do przodu? Oczywiście, że nie! Służy tylko temu, by pokazać Czytelnikowi, że w zdominowanym przez zunifikowane myślenie świecie rodzą się nowe idee oraz ludzie, którzy chcą opowiadać o ważnych sprawach, a nie tylko rozbawiać publiczność. Dialog ten ukazuje również dobitnie rangę kwestii cenzury, zwłaszcza w słowach Mordimera: „My jesteśmy waszą publicznością, więc najpierw starajcie się nas zadowolić, a potem jakoś już pójdzie” oraz „Brudne kufle, stary dzbanek, chrzczone piwo, bezzębna posługaczka – piszcie właśnie o tym. Śmiało, z otwartą przyłbicą, piętnujcie plagi naszych czasów”. Czyż Czytelnikowi, pamiętającemu komunistyczną władzę, nie przypomina to czegoś? Jednocześnie mistrz Ritter – piewca wzniosłych idei i zwolennik artystycznej swobody – spokojnie przygląda się, jak w jego obecności katowany jest Bogu ducha winien starzec. A cyniczny Mordimer Madderdin staje w tegoż starca obronie, choć oczywiście w sobie właściwy, pokrętny sposób.
2. Spotkanie z kartografem w Inkwizytorium
Znowu zbędne z punktu widzenia fabuły tego konkretnego tekstu. Jednak przekazuje Czytelnikom ważne informacje. Po pierwsze, Inkwizytorium jest doskonale zorientowane w geografii znanego świata. Po drugie, Czytelnik dowiaduje się o wyprawie do Indii (tutaj zorganizowanej przez papieża) oraz tezie o kulistości Ziemi. Po trzecie wreszcie, poznajemy herezję mówiącą o tym, że Jezus Chrystus udał się do Chin i założył tam nowe Królestwo Jezusowe.
3. Spotkanie z poborcą podatków
Przyznam: krótkie i z punktu widzenia fabuły tego opowiadania zbyteczne. Posłużyło mi w dwóch celach. Po pierwsze, miało ukazać wszechwładzę administracji, której przedstawiciele wiedzą wszystko o wszystkich. Po drugie, uwidocznić zaskarbiający ludzką przyjaźń oportunizm Mordimera, który jednego dnia mówi: „A jak staną przed niebieskim ołtarzem Pana [poborcy podatków], to niech On w swej mądrości wyliczy im podatek od wszystkich ludzkich krzywd, których byli przyczyną”, a drugiego dnia, w towarzystwie podatkowego poborcy, wznosi toast: „Za podatki – wysokie i o czasie ściągane”. Czy więc, widząc zachowanie bohatera w tych sytuacjach, można się dziwić, że dość swobodnie pływa w mętnych wodach stworzonego przeze mnie świata?
Najchętniej porównałbym opowiadaną przeze mnie historię do seriali takich jak Buffy: Vampire Slayer lub Angel. W nich zdarza się, że w odcinku trzecim zostaje zawieszona na ścianie strzelba, która wypala dopiero w odcinku siódmym (albo i w siedemdziesiątym!). Jednak chciałbym stanowczo zaznaczyć jedną kwestię: Czytelnik, nie zwracający uwagi na podobne niuanse, nie powinien wiele stracić na lekturze. Zawsze starałem się, by każde z opowiadań było odrębną, broniącą się, całością. Jednak Czytelnik, który teksty zechce przeczytać uważnie oraz w wyznaczonej przez autora kolejności, zyska nieco głębsze spojrzenie na opisywany świat. Wierzcie mi też, że nic w tych tekstach nie pojawia się przypadkowo. Jeśli w opowiadaniu Maskarada inkwizytor musi zmierzyć się z pochodzącym z Persji demonem oraz przedstawiona zostaje sugestia o wielkim skarbie przechowywanym w klasztorze Amszilas, to obie te kwestie pojawią się w następnych tomach i odegrają ogromną rolę. Takie są właśnie zalety budowania kompletnego świata, w którym opowiadania mają stanowić nie tylko całość samą w sobie, lecz być też fragmentem większej układanki, stopniowo ukazującej się przed oczyma Czytelników.
Jakie będą dalsze koleje losów Mordimera?
To oczywiście musi pozostać słodką tajemnicą autora, który przecież zawsze chce mieć w zanadrzu coś, czym zaskoczy Czytelników. Jednak sądzę, że uważny obserwator powinien po zakończeniu lektury trzeciego tomu bardzo wyraźnie dostrzec drogę, którą będę zmierzał. Jeśli ktoś natomiast czytał mniej uważnie, radzę jeszcze raz zapoznać się z epilogami opowiadań Sierotki oraz Kości i zwłoki. Wtedy wszystko powinno stać się jasne.
Głupcy idą do nieba
Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska,
a siebie zatraci lub szkodę poniesie?
Ewangelia św. Łukasza
Zły łotr wrzeszczał niczym potępiony (zresztą słusznie, bo w końcu jak miał wrzeszczeć?), kiedy legioniści przybijali jego dłonie do krzyża. Dobry łotr krzyczeć nie mógł, gdyż przed spektaklem wyrwano mu język i zaszyto usta. Jezus górował nad nimi wszystkimi, wpatrując się w przestrzeń bolesnym wzrokiem, a na jego twarzy odbijało się cierpienie. Tymczasem legionista huknął ostatni raz młotem w żelazny hufnal, a krzyż ze złym łotrem uniesiono na sznurze i postawiono. Kobieta, stojąca tuż obok mnie, głośno szlochała, jej synek przyglądał się wszystkiemu z palcem władowanym do buzi i wytrzeszczonymi oczami. Ponieważ zły łotr nie przestawał wrzeszczeć (co zaburzyłoby dalszy plan przedstawienia), więc legionista dźgnął go mocno pod serce ostrzem włóczni. Ukrzyżowany mężczyzna wyprężył się, potem zwiotczał, a głowa opadła mu na ramię. Z ust popłynęła gęsta strużka ciemnoczerwonej krwi. Teraz nadszedł czas Jezusa. Grający go aktor (w jego wypadku hufnale wbito pomiędzy palce, w pęcherze ze świńską posoką) powiódł wkoło wzrokiem i rzekł donośnie: