Выбрать главу

– Muszę się przespać – rzekłem. – Ale wy, profesorze, czuwajcie, jeśli wam życie miłe, i obudźcie mnie natychmiast, kiedy zajdzie taka potrzeba.

Pokiwał gorliwie głową.

– A jutro w drodze porozmawiamy sobie o tym, kogo wyście właściwie, na miecz Pana, wezwali i co żeście chcieli osiągnąć.

Tym razem też pokiwał głową, ale już z mniejszym entuzjazmem.

– Śpijcie spokojnie – rzekł. – Roztoczę nad wami ochronny parasol mej mocy.

– Bardzo mnie to pocieszyło – mruknąłem. Zawinąłem się w płaszcz i przekręciłem na bok. Zasnąłem niemal natychmiast.

* * *

Neuschalk stał jeszcze dwa kroki ode mnie, a już okręciłem się z nożem w jednej, a krucyfiksem w drugiej dłoni. Bóg na szczęście obdarzył mnie łaską czujnego snu, co nie raz i nie dwa przydawało się w niebezpiecznych sytuacjach. Tym razem jednak miałem naprzeciw siebie tylko demonologa, zaskoczonego moją gwałtowną reakcją.

– Ehm… wybaczcie – mruknął, zastygając w miejscu. – Świta już…

Spojrzałem na pogrążony w porannej szarówce las i podniosłem wzrok na niebo. Słońca nie było jeszcze widać, ale ciemne pasma chmur wyraźnie nabierały brudnoróżowego odcienia.

Wczorajsza konfrontacja z demonem, niestety, nadszarpnęła moimi siłami i czułem się podobnie jak po przepitej nocy. Mdłości, ból głowy, słabość mięśni… Nie miałem jednak czasu ani na odpoczynek, ani by się nad sobą rozczulać. Sięgnąłem do sakw po jedzenie i wgryzłem się w czerstwą bułkę oraz ser. Zobaczyłem, iż Neuschalk przygląda się, jak jem. Miał przekrwione, zapuchnięte oczy i nieszczęśliwy wyraz twarzy. Nawet jego pieczołowicie przystrzyżona broda była teraz zmierzwiona, a między włosy zaplątały się źdźbła trawy.

– Częstujcie się – powiedziałem z pełnymi ustami, a czarownik skwapliwie skorzystał z zaproszenia.

Potem szybko osiodłaliśmy konie i już bez zwłoki popędziliśmy leśną przecinką, mając za plecami wschodzące słońce.

– Teraz mówcie – rozkazałem, kiedy wyjechaliśmy na pole, które pozwalało nam galopować obok siebie, strzemię w strzemię.

Konwersacja dotycząca poważnych tematów nie jest zbyt wygodna, kiedy siedzi się na pędzącym rumaku, ale przy obustronnej chęci da się pokonać tę drobną przeszkodę. Cóż z tego, kiedy chęci tej, przynajmniej po stronie Neuschalka, nie było.

– To wymaga dłuższych objaśnień – krzyknął, a wiatr wepchnął mu słowa z powrotem do ust. Zakrztusił się. – Mucha, psiakrew – warknął i chwilę pokasływał, a potem odplunął na bok.

– Kiedy zatrzymamy się napoić konie, akuratnie wam wszystko opowiem – obiecał.

Może miał i rację. Nie mogliśmy przecież gnać cały boży dzień, bo nasze rumaki nie przetrzymałyby takiego traktowania. Owszem, były to rosłe zwierzęta, przyzwyczajone do forsownych podróży, ale jednak należało zachować pewien umiar w korzystaniu z ich sił i zatrzymywać się co pewien czas na krótki chociaż popas. I tak sądziłem, że najpóźniej jutro trzeba będzie znaleźć kupca, który odsprzeda nam nowe konie, gdyż im mniej nocy będę musiał spędzić na powstrzymywaniu demona, tym większą będę miał szansę, by dowieźć Neuschalka całego i zdrowego do Amszilas.

Zacząłem się zastanawiać, czy nie lepszym planem byłoby takie ułożenie trasy podróży, aby każdą noc spędzać w okolicy świętego miejsca, w kościele lub chociaż niedaleko jakiejś przydrożnej kapliczki. Pech jednak chciał, że nie miałem przy sobie map, a okolicy nie znałem zbyt dobrze. Poza tym demon potraktowałby podobny wybieg jako jawną oznakę wrogości i niechęć do dalszego prowadzenia negocjacji. Oczywiście, mogłem również Neuschalka ulokować w którymś z pobliskich kościołów, a sam pognać po wsparcie do Araszilas. Jednak człowiekowi pozbawionemu głębokiej wiary nie pomoże nawet obecność w świętym miejscu czy posiadanie błogosławionych relikwii. Czarownicy, bluźniercy i heretycy nie mogli przecież liczyć, iż pomogą im symbole wiary, z której drwili lub której nienawidzili. Powiedzmy, że mógłbym przekonać jakichś świątobliwych mnichów lub księży, by zaopiekowali się Neuschalkiem. Ale po pierwsze, nie wiedziałem, gdzie szukać przedstawicieli tych profesji, a po drugie, nie chciałem nikogo narażać na śmierć z łap demona. Bynajmniej nie z powodu źle pojętego współczucia lub miłosierdzia! Po prostu, rzecz podobnego rodzaju fatalnie wyglądałaby w raporcie, który będę musiał złożyć zarówno Jego Ekscelencji biskupowi Hez-hezronu, jak i władzom klasztoru Amszilas.

Z tych wszystkich przemyśleń wynikał jeden, niewesoły morał: mogłem liczyć tylko i wyłącznie na własne siły. Sprytowi demona musiałem przeciwstawić własny spryt, a jego zajadłości – głęboką wiarę. Nie jestem jednak czarodziejem z pogańskich legend, który jednym lekceważącym ruchem małego palca przywołuje pioruny bądź nawałnice. Jestem tylko skromnym inkwizytorem, posiadającym niejakie talenta, muszącym jednak płacić wysoką cenę za każdą próbę mierzenia swych sił z potęgami pochodzącymi nie z tego świata. Nie wyobrażałem sobie, bym po tym, co usłyszałem, mógł zostawić Neuschalka na pastwę demona. Zrozumcie mnie dobrze, mili moi. Nie zależało mi nawet w najmniejszym stopniu na parszywym życiu czarnoksiężnika, gdyż sam je poświęcił, by oddalić się od cudu zbawienia. Zależało mi przede wszystkim na wiedzy, którą można wytrząsnąć z jego umysłu. A z tym problemem z całą pewnością poradzą sobie zakonnicy z Amszilas, których cierpliwość w wysłuchiwaniu grzeszników dorównywała jedynie gorącej wierze.

Na popas zatrzymaliśmy się nad zarośniętym trzcinami brzegiem małego jeziora. Do wody prowadziło błotniste, śliskie zejście i musieliśmy ostrożnie sprowadzić konie, gdyż nie chciały się zanadto przekonać do spaceru po wciągającej kopyta mazi.

– No i? – zagadnąłem, kiedy już rozkulbaczyliśmy konie.

– Błąd. – Wzruszył ramionami Neuschalk. – Zwykły ludzki błąd, który może się przydarzyć nawet najpotężniejszemu z uczonych mężów. – Nie było żadnej wątpliwości, iż wypowiadając ostatnie słowa, miał na myśli siebie.

– Czyli?

Ochlapał twarz wodą i napił się ze stulonych dłoni. Najwyraźniej wszystko, by zyskać na czasie.

– Zamierzałem wezwać innego demona – rzekł, wdrapując się na brzeg. Usiadł na płaskim, omszałym kamieniu. – Wiecie… takiego, który… – zobaczyłem rumieniec na jego policzkach – potrafi zaspokoić męskie żądze.

– Na miecz Pana! – Roześmiałem się. – A toście sobie sprowadzili ładnego sukkuba! Gustujecie w takich czerwonych potworach z rogami, pazurami i kłami?

– Drwijcie sobie, drwijcie – zamruczał, zupełnie nie rozbawiony moim błyskotliwym dowcipem. – Mam wrażenie, iż ten tam, Belizariusz, pożarł mojego przyzywanego demona albo co najmniej go przegonił i sam postanowił zamanifestować się w jego miejsce. Uznałem więc, że wykorzystam nadarzającą się sposobność…

– No tak – przerwałem mu. – To przecież oczywiste. Bo gdy w domu schadzek zamiast ladacznicy ukazuje się w drzwiach opryszek ze sztyletem, każdy myśli tylko, jak wykorzystać tę przemiłą niespodziankę.

– Wasze poczucie humoru może stać się na dłuższą metę uciążliwe – zauważył Neuschalk zgryźliwym tonem. – Nie zapominajcie, że jestem badaczem, a moja władza nad jestestwami pochodzącymi z otchłani nie ma sobie równych!

Nie skomentowałem tego stwierdzenia, chociaż przypomniało mi się, jak zeszłej nocy czarnoksiężnik siedział skulony i z przerażeniem obserwował moją słowną potyczkę z demonem. Jeśli faktycznie był najpotężniejszym spośród demonologów, z całą pewnością byłem naocznym świadkiem upadku tej odrażającej profesji.

– Czego więc zażądaliście od Belizariusza? – spytałem.

– Hmmm… – Pogłaskał się po brodzie. – W skrócie? Zaklęcia dającego mi władzę nad każdą żyjącą istotą.

– Co takiego? – parsknąłem. – Nie sądzicie, że gdyby naprawdę potrafił coś takiego uczynić, to zarezerwowałby podobną moc dla siebie samego?

– Nie znacie się na hermetycznych kwestiach – obwieścił Neuschalk wyniosłym tonem.

– Zapewne nie – przyznałem. – I co wydarzyło się później?

– Przekazał mi żądane zaklęcie – rzekł po długiej chwili demonolog. – Lecz stopień jego komplikacji, trudność w zdobyciu koniecznych ingrediencji oraz szczególne preparacje, których wymaga, czynią je w praktyce bezużytecznym.

– Czyli dostaliście plany domu bez robotników, cegieł, drewna i pieniędzy. – Roześmiałem się. – No i bez gwarancji, czym tak naprawdę są – dodałem. – Bardzo pomysłowe.

– Dla mnie jest to zaklęcie nieosiągalne – powiedział. – Zważywszy na ograniczone środki, jakimi dysponuję. Które bynajmniej nie wynikają z braku wiedzy – zastrzegł szybko, machając dłonią, jakby odpędzał muchę – lecz z mych skromnych możliwości materialnych. Ale czy nie sądzicie, że zakonnicy z Amszilas być może znajdą sposób na realizację tego jakże niezwykłego zaklęcia? – Spojrzał na mnie uważnie i z chytrym błyskiem w oku.

– O tym porozmawiacie już z nimi samymi – odparłem, gdyż jego rojenia przypominały bajędy o „kijach samobijach” i „stoliczku nakryj się”.

Nagle Neuschalk poruszył się gwałtownie i omal nie spadł z omszałego głazu. Zauważyłem na jego twarzy grymas strachu.

– Jedźmy stąd – niemal krzyknął. – Szybko!

Chwyciłem konie przy pyskach i wyprowadziłem z wody.

– Zaraz ruszamy – powiedziałem spokojnie, gładząc pieszczotliwie pysk mojego wierzchowca. – Ale może wyjawcie mi wcześniej, co was ugryzło?

Zacisnął dłonie tak mocno, aż chrupnęły mu chrząstki. Zauważyłem, że ma niemal białą z przestrachu twarz, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu.

– Błagam was, jedźmy stąd! – Zdumiewające, ale w jego głosie naprawdę usłyszałem błaganie.